Polacy pokonali koronawirusa. Nie pozbyliśmy się go z kraju, ale skutecznie wypchnęliśmy go z naszych głów. Trochę przy udziale mediów, a trochę polityków. Mamy tłumy w sklepach, tłumy na ulicach, barach czy kinach i ścisk w kolejkach. Social Distancing? A komu to potrzebne!? Momentami mamy wrażenie, że Koronawirus występuje już tylko w Warszawie, a i to lokalnie. Ewentualnie w śląskich kopalniach.
Joanna Marteklas
Koronawirus wymusił na mnie wprowadzenie wielu zmian
Pierwsze obostrzenia związane z pandemią koronawirusa w Polsce były dla mnie sygnałem do zmiany pewnych nawyków i przystosowania się do nowych zasad. Środki odkażające, rękawiczki, maseczki stały się codziennością. Podobnie jak ograniczenie wychodzenia z domu do absolutnego minimum. Rozsądek nakazywał odłożyć w czasie wszelkie spotkania towarzyskie face to face na rzecz rozmów online. I cóż, takie czasy. Nie trzeba było być geniuszem czy naukowcem, by zdawać sobie sprawę z tego, czym może grozić nieprzestrzeganie zasad. Pojawia się tutaj słowo klucz – może. A skoro tylko „można” zachorować, to nie trzeba tak ściśle wszystkiego przestrzegać. Dlatego już w czasie największych obostrzeń nagminnie spotykało się ludzi bez maseczek, dotykających warzyw w sklepie gołymi rękoma lub nierozumiejących czym jest wymagany dystans społeczny. Mandaty? Może i wlepiano, ale to magicznie nie sprawiło, że społeczni buntownicy zaczęli przestrzegać zasad. Często słyszało się, teksty typu: Znasz kogoś, kto ma koronawirusa? Nie? Ja też nie, a to oznacza, że to ściema. Brak maseczek, lub zakrywanie tylko ust było nagminne, podobnie jak spotykanie się w większym gronie, choć w tym przypadku chociaż starano się jakoś to ukryć.
Obostrzenia powoli znikały
A potem rząd zaczął powoli łagodzić obostrzenia. Zaczęło się od otwartych lasów, w których już maseczek nie trzeba było nosić. Co zrobili Polacy? Tłumnie ruszyli na łono natury wierząc chyba, że w lesie nie można się koronawirusem zarazić. W kolejnych tygodniach stopniowo „odmrażano gospodarkę” uruchamiając kolejne ośrodki kultury i instytucje publiczne, aż doszło do zniesienia nakazu noszenia maseczek na otwartej przestrzeni. Idąc na spacer nie musimy więc zakrywać nosa i ust, ale nadal jesteśmy zobowiązani do zachowania zasad bezpieczeństwa. Jednak w sklepach, w komunikacji publicznej, kinach i innych miejscach, w których przebywa więcej osób maseczki nadal są wymagane. Podobnie jak na wszelkiego rodzaju wydarzeniach, w których bierze większa ilość osób. Jednym z wyjątków są wesela. W na nowo otwartych instytucjach takich jak kino wprowadzono szereg zasad bezpieczeństwa, które muszą przestrzegać pracownicy, właściciele i odwiedzający.
Czytaj też: Kierunek Suwałki! Recenzja Gałęziste Artura Urbanowicza | Sensbook #10
Wizyta w kinie mnie przeraziła
Wybrałam się do kina, żeby sprawdzić jak to wygląda na miejscu. Wchodząc do budynku od razu widać dozowniki z płynem dezynfekującym, instrukcje bezpieczeństwa, maseczki na twarzach pracowników. Widzów upomina się o ich założenie, a potem kieruje się do właściwej sali. A na Sali jest samowolka. Pierwszy seans, na który poszłam 6 czerwca przeraził mnie. Ludzie siedzieli w sporych grupkach i bez maseczek, a nikt z obsługi ani razu nie pofatygował się sprawdzić, czy przestrzegane są zasady bezpieczeństwa. W kolejnych dniach wybrałam się tam ponownie, obsługa kina już bardziej dbała o to, jak rozsadzeni są widzowie i czy mają maseczki. Przynajmniej przed rozpoczęciem seansu. Gdy film się zaczął publiczność i tak zrobiła co chciała. Muszę też zaznaczyć, że w odwiedzonym przeze mnie kinie nie było możliwości wyboru miejsca stąd widzowie siadali jak tylko chcieli.
Jesteśmy nieodpowiedzialnym narodem
Choć wcześniej w sklepach wiele razy widziałam ludzi bez maseczek, czy z odkrytym nosem, to dopiero seans w kinie uświadomił mi, jak bardzo Polacy są nieodpowiedzialni. Pandemia nadal się nie skończyła, nowych chorych przybywa, a my zachowujemy się jak gdyby nigdy nic. Wiem, że w tym momencie ktoś może napisać mi, że w innych krajach jest podobnie. Bardzo możliwe, ale my żyjemy w Polsce i to lekceważenie zasad przez naszych rodaków jest dla nas najistotniejsze. Wizyta w kinie była dla mnie trochę jak kubeł zimnej wody. Wiedziałam, że zdarzają się osoby, które mają gdzieś obostrzenia, ale nie, że jest ich tak wiele. W następnych dniach postanowiłam sprawdzić jak wygląda sytuacja w barach i centrach handlowych, których po ponownym otwarciu i tak unikałam. I bardzo słusznie, bo ludzie w tych miejscach zachowują się jak gdyby nigdy nic. Owszem, przy wejściach widzimy środki dezynfekujące, tabliczki z zasadami i obsługę w maseczkach, która raz je ma, a raz nie. W zależności od humoru chyba. Niektórzy dezynfekują ręce, niektórzy trzymają się na dystans, jednak zdecydowana większość zachowuje się dokładnie tak, jak przed koronawirusem. Nic się przecież nie dzieje, prawda? W centrach handlowych wygląda to identycznie. Zdecydowana większość maseczek nie nosi albo nosi je źle, a podczas moich wizyt nie zauważyłam, by obsługa specjalnie na to reagowała.
Wydaje się, że we Wrocławiu pandemii już nie ma. Na Rynku może jeszcze nie ma takiego tłoku, jaki był wcześniej (chyba, że podczas spotkań wyborczych), jednak ludzi cały czas przybywa. Bary nad brzegiem Odry przeżywają oblężenie, w końcu jest ciepło, trzeba wyjść z domu. I choć właściciele robią co mogą, pilnują dezynfekcji rąk, informują o konieczności noszenia maseczek, a nawet oferują je klientom, gdy ci nie mają swoich. W odpowiedzi najczęściej słyszą: ale jak pić piwo w maseczce. I na tym rozmowa się kończy, w końcu po tak długim okresie zamknięcia wszyscy chcą zarobić. Dlatego nikt nie podejmuje ostrzejszych kroków.
Tak wyglądał wrocławski rynek w niedzielę 14 czerwca
Czy powinnam dziwić się zachowaniu przeciętnych obywateli, gdy dostajemy taki przykład z góry? Z jednej strony nie, ale z drugiej… Mamy chyba jakiś własny rozsądek, prawda? Feralna wizyta w miejscach publicznych sprawiła, że zaczęłam zwracać większą uwagę na doniesienia o publicznych zgromadzeniach, których z okazji zbliżających się wyborów jest coraz więcej. Nie dotyczy to tylko obecnego prezydenta, ale również kandydatów ubiegających się o te stanowisko. Czy tłumnie zgromadzeni w takich miejscach Polacy maja maseczki i zachowują wymagany dystans? Zdjęcia są wystarczającym dowodem. Jak widać ważniejsze rzeczy niż pandemia i własne zasady.
Czasem jednak się da nosić maseczki
Wychodząc z domu w maseczce i rękawiczkach coraz częściej widzę, jak ludzie patrzą na mnie jak na osobę z innej planety. Czy naprawdę tak łatwo zapominamy? Na to wygląda. Mam tylko nadzieję, że nie skończy się to dla nas jeszcze gorzej. Polacy zamiast buntować się, wyśmiewać zalecenia albo naśladować rządzących powinni zacząć myśleć samodzielnie i przestać widzieć czubek własnego nosa. Ja doskonale wiem, że maseczka nie jest wygodna, że parują w niej okulary, a im wyższa temperatura to jest jeszcze gorzej. Zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem również, że da się to przeżyć. Pomyślcie, bądźcie odpowiedzialni i rozsądni.
Arkadiusz Dziermański
Wirus? Pójdzie bokiem…
Jeszcze w lutym, kiedy tylko pojawiły się pierwsze informacje o tym, że koronawirus może jednak pójść w świat, ja rezerwowałem noclegi w Barcelonie. Ludzie, Mobile World Congress, nie jakieś wirusy! Ostatecznie targi zostały odwołane, a ja w Barcelonie jednak wylądowałem na konferencji Huaweia. Tuż po lądowaniu w Polsce pierwsza wiadomość w smaratfonie – koronawirus w Katalonii! Może to jest jednak bliżej niż się wydawało?
Media mają duży wpływ na zachowanie Polaków
Kiedy w Polsce zaczęła się pierwsza fala paniki i wynoszenia ze sklepów rocznego zapasu papieru toaletowego, ja byłem jeszcze na etapie- młody jestem! Zdrowy, mam silny organizm. Trzy dni kaszlu i po sprawie. Kolejne medialne doniesienia i we mnie zaczęły wzbudzać niezdrową panikę. Efektem tego do dzisiaj każde wychylenie głowy z mieszkania kończy się myciem rąk, a po każdej sesji zdjęciowej na mieście aparat i telefony spryskuję płynem dezynfekującym. Potęga mediów! Mimo wszystko zaleceń przestrzegam do dzisiaj jakoś specjalnie mnie to nie boli. Trzeba to trzeba, ale jak wszyscy, to wszyscy, a nie jak komu pasuje.
W ostatnim czasie media na temat koronawirusa mówią coraz mniej. Czerwone nagłówki portali informacyjnych coraz mniej do mnie przemawiają, choć widoczne w nich liczby zachorować rosną jak głupie. Może trzeba by zmienić kolor ramek na stronach?
Koronawirus jest tylko w Warszawie. Ale i tu już nie wszędzie
Dwa dni temu w jednym z artykułów przeczytałem wypowiedź turysty nad polskim morzem, mówiącego że wyjechał z Warszawy żeby odpocząć od koronawirusa. Coś w tym jest… W czasie największych obostrzeń widok ludzi z maseczkami pod brodą był dosyć częsty. Mimo wszystko większość osób raczej zasad przestrzegała. Maseczki w sklepach, odstępy, rękawiczki. Nawet dzisiaj widząc w sklepie osobę bez maseczki wygląda to dziwnie. A na widok dzieci pełzających po podłodze supermarketów (tak, zdarza się), pierwszych odruchem jest chęć odprawienia egzorcyzmów.
Dzisiaj w supermarketach są tłumy ludzi. Maseczki, rękawiczki, dezynfekowanie rąk – ludzie się tego w miarę pilnują. Podobnie w komunikacji miejskiej. Co ważne, starszych ludzi nadal widuję w maseczkach nawet na ulicach i to dosyć często. To optymistyczny widok. Ale przestrzeń publiczna staje się coraz bardziej zatłoczona. Poniżej warszawskie Stare Miasto. Dwa pierwsze zdjęcia zostały zrobione w niedzielę, cztery tygodnie temu. Kolejne dwa również w niedzielę, dzisiaj.
Pierwsze kontakty z normalnością
Może faktycznie coś w tym jest, że wirus jest tylko w Warszawie? Trzy tygodnie temu miałem pierwsze zderzenie z normalnością. Pociąg do Białegostoku. Najpierw konduktor spytany o miejsce w pośpiechu naciąga na twarz maseczkę stojąc tyłem do mnie. Później sympatyczna kobieta pyta mnie w przedziale, czy nie przeszkadza mi że jedzie bez maseczki. Przedział pusty, siedzimy daleko od siebie, kichać na siebie przecież nie będziemy. Później z jej rozmowy telefonicznie z koleżanką dowiedziałem się, że ten wirus to ściema i spisek. Wolałem nie dyskutować. W plecaku miałem cztery telefony 5G, jeszcze by się źle zgrały ze spiskiem. Ogółem w pociągu w obie strony pasażerowie maseczki zakładali tylko wstając z miejsc lub w trakcie kontroli biletów. Obsługa była niewzruszona, pomimo ciągłym komunikatów przypominających o obowiązku zasłaniania twarzy. W samym Białymstoku, choć obowiązek noszenia maseczek jeszcze był, odsłonięte twarzy były częstym widokiem. Głównie wśród młodych osób.
Rynek w Białymstoku trzy tygodnie temu wyglądał tak:
A żeby zamówić jedzenie w ulubionym lokalu musiałem zrobić to przez Internet (stojąc 20 metrów dalej), a później odebrać je przez okienko.
Tydzień temu rynek wyglądał… jak zawsze. Jak ten w Warszawie na zdjęciach wyżej, tylko było po godzinie 23. Impreza na całego. W barze wywieszone komunikaty o obowiązku zasłaniania twarzy, zachowania odstępu. Przy barze kilkanaście osób czeka grzecznie w 20-centymetrowych odstępach, bo samotny barman ma wsparcie tylko jednej koleżanki i tylko mentalne. To jej pierwszy dzień w pracy, nalewanie różnych rodzajów piwa jeszcze ją przerasta. Widać nikt nie przewidziałem takiego zainteresowania wizytą w lokalu. Wirus? Jaki wirus? Wszyscy grzecznie czekają na swoje piwo.
Z kolei w moim ulubionym lokalu już mamy rozstawiony ogródek, tłum ludzi i kolejkę praktycznie jak rok temu. Czas oczekiwania na zamówienie w porywach do 40 minut. Białostocki rynek w weekendowe wieczory tak ma. Jak widać, w trakcie pandemii też.
Żeby nie było, że ten Białystok taki zły. Miejscowy serwis i sklep Norauto. Polityka sklepu jest taka, że masz maseczkę, albo wychodzisz. Stoję w kolejce pięć minut, obsługa w tym czasie wyprasza cztery osoby. Ja z maseczki jestem zwolniony! Oświadcza jeden z nich i ewidentnie jeśli trzeba, broniłby swojej racji własnymi rękoma. I chociaż wyniesienie klienta było ewidentnie pierwszą myślą obsługi, ostatecznie pojawia się komunikat – Czego by nie chciał kupić, nie obsługiwać! Żeby tylko wszystkie sklepy tak rozwiązywały tego typu sytuacje…
Koronawirusa nie widzą też politycy, ale zobaczą go ponownie za mniej więcej dwa tygodnie
Idę o zakład, że pod koniec czerwca lub na początku lipca epidemia na dobre wróci do Polski. Będzie to zależeć od… Rafała Trzaskowskiego. Jeśli mocno urośnie w sondażach wyborczych, koronawirus wróci przed 28 czerwca i przypadkiem namiesza w wyborach. Jeśli wygra Andrzej Duda, epidemia wraz z obostrzeniami wróci tuż po wyborach.
Obojętnie który scenariusz się sprawdzi, ludzie już nie będą tak chętnie siedzieć w domach. Bo przecież politycy organizując wiece wyborcze pokazują, że nie ma żadnego wirusa. Można się tłumnie gromadzić i radować. Jak przy okazji procesji w Boże Ciało. W końcu w kościołach nic nikomu nie grozi. Wystarczy sobie przypomnieć, że do Wielkanocy w kościołach mogło przebywać 5 osób. W dniu Wielkanocy, zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia, już 50. Cuda cuda ogłaszają!
Nawet jeśli statystyki dotyczące zachorowań i zgonów będą rosnąć, Polacy nie dadzą się ponownie zamknąć. W kraju zrobi się gorąco, nie tylko z powodu temperatury.
A wszystkiemu dałoby się w prosty sposób zaradzić. Wystarczy myśleć! Można przecież nadal normalnie funkcjonować. Co komu szkodzi zrobić krok w tył stojąc w kolejce? Albo zdezynfekować ręce przed wejściem do sklepu, nawet jak trzeba to zrobić płynem do mycia okien (pozdrawiam Żabkę przy Legionowej w Białymstoku)? Korona Wam z głowy nie spadnie, a być może inna korona nie zawojuje Waszego lub czyjegoś organizmu. Sztandarowe hasło pseudonauki – Włącz myślenie! jest teraz bardziej na miejscu niż kiedykolwiek.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News