Powiedziało się A to trzeba powiedzieć B. Po zrecenzowaniu czwartego tomu serii Odrodzenie zaznaczyłem, że tytuł ten wart jest skompletowania. Po zebraniu pozostałych dostępnych tomów, łącznie z najnowszym szóstym, postanowiłem przysiąść do ogólnego podsumowania. Czy Revival zdołał zachować swój początkowy impet a może oczekiwania wobec niego były zawyżone?
Komiks Odrodzenie, ukazujący się w Polsce od dwóch lat, zaplanowano pierwotnie na osiem wydań zbiorczych w postaci zeszytów o objętości średnio 145 stron każdy. Lektura czwartego tomu zainteresowała mnie na tyle, aby sięgnąć po resztę. Dodatkową zachętą był fakt, że zbliżamy się powoli do finału, bo do księgarń zawitał ostatnio szósty tom. Co ciekawe, pierwotnie czułem pokusę, aby nabyć amerykańską wersję zbiorczą upchaną w czterech opasłych książkach okutych w twarde okładki. Konieczność dopłaty około 150 zł do tego ile przyjdzie zapłacić czytelnikowi za kompletne polskie wydanie szybko odwiodła mnie od tego pomysłu.
Gdzieś w Wisconsin
Nowicjuszy wypada nieco wdrożyć w założenia fabularne serii Revival. Za scenariusz odpowiada Tim Seeley, natomiast rysunki są dziełem Mike’a Nortona. Historia zabiera czytelnika do małej miejscowości w Wisconsin, gdzie poznajemy główną bohaterkę – detektyw Danę Cypress. Jej życie nie jest usłane różami. Samotnie wychowuje syna, ponieważ jej były partner daleki jest od archetypu poukładanego i odpowiedzialnego ojca. Także miejscami nie najlepiej wyglądają stosunki pani detektyw ze swoim ojcem, który to jednocześnie jest przełożonym na lokalnym posterunku Policji. Na koniec mamy jeszcze trudne relacje z młodszą siostrą skrywającą niejedną tajemnicę.
Jednym słowem przed oczami mamy wizerunek historii obyczajowej, ale całe tło fabularne nie pozwala tak zakwalifikować komiks. Pierwszy tom rozpoczyna się z wysokiego C. Mianowicie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w całym miasteczku i okolicach do życia powracają niemal wszyscy nieboszczycy. Okolica nie jest wielka to, też wieść rozchodzi się bardzo szybko. Co ciekawe, nasi niedoszli denaci nie powracają do świata żywych w formie bezmyślnych zombie. Zachowali swój dawny wygląd oraz wspomnienia. Jednym słowem trudno ich odróżnić od nie-odrodzonych, choć w ich zachowaniu widać pewne przesłanki o „inności”, co zauważymy dopiero w kolejnych tomach. Jednocześnie jak przystało na zmartwychwstałych cechuje ich dość znaczna odporność na obrażenia. Słowem, aby ponownie odesłać do stwórcy odrodzonego trzeba się sporo natrudzić.
Dana zostaje szybko przypisana do oddziału monitorującego odrodzonych. Podczas rutynowego wezwania sprawy szybko wymykają się spod kontroli. Na nieszczęście w całym zamieszaniu uczestniczyła również jej siostra. To, co dla większości śmiertelników okazałby się śmiertelną raną dla niej jest wyłącznie błahostką. Okazuje się, że także jest jedną z odrodzonych. Żeby skomplikować nieco sprawy młodsza siostra wyjawia, iż padła ofiarą morderstwa, ale nie pamięta swojego oprawcy. Prosi, więc Danę o rozwiązanie sprawy, podczas gdy prawdziwy stan dziewczyny będzie ukrywany przed rodziną i znajomymi, ale tajemnicy nie uda się utrzymać w nieskończoność.
Sześć tomów później
Odrodzenie to komiks łączący elementy kryminału, science fiction oraz dreszczowca. Kombinacja ta wydaje się dość karkołomna, ale trzeba ostatecznie przyznać, że Tim Seeley udźwignął ciężar własnej historii. Komiks rozwija się bardzo powoli, oszczędnie rozdając detale dotyczące poszczególnych postaci oraz osławionego „dnia odrodzenia”. W szóstym tomie rozgłos małej mieściny z Wisconsin rozlał się już po całych Stanach Zjednoczonych, ściągając dziesiątki pielgrzymów szukających nadziei oraz odpowiedzi na pytania trapiące ludzkość od początków istnienia cywilizacji. Tym samym kwestie religijne i mistycyzm przecinają się na każdym kroku acz, mimo lektury sześciu książek, wciąż nie wiadomo czy mamy styczność z naturalnym fenomenem a może działalnością człowieka?
Na tym polega właśnie cały urok Revival. Mimo przekartkowania znacznej ilości stron nadal nie otrzymaliśmy odpowiedzi na najbardziej trapiące pytanie – ale jak? Mimo tego lekturę chłoniemy dalej, ponieważ wszystkie wątki poboczne dookoła absorbują czytelnika, który szybko zapomina, że gdzieś obok dzieje się coś na skalę historyczną a może nawet wręcz biblijną. Motywacje niektórych postaci wychodzą dopiero teraz na jaw, co rzecz jasna komplikuje relacje między poszczególnymi bohaterami. Do tego doliczmy jeszcze obóz dla odrodzonych w formie typowej dla wojskowych projektów ukrywanych przed oczami opinii publicznej, plus ciągłą kwarantannę miejscowości a otrzymamy podręcznikowy przykład na totalną katastrofę. Mała społeczność, żyjąca niegdyś z dnia na dzień, powoli osiąga kulminacyjny punkt wrzenia.
Rządowe spiski i wątki mistycyzmu? Brzmi trochę jak krzyżówka X-Files z Twin Peaks, ale tym zasadniczo jest właśnie Odrodzenie. Zresztą warstwa wizualna, której nie mogę zarzucić nic, odpowiednio oddaje klimat całej historii. Cieszy też fakt, że od początku do końca nad całością czuwa jeden rysownik. Dzięki temu dostajemy spójną historię od strony stylistycznej i narracyjnej. Dodatkowo nic nie mogę zarzucić polskiej edycji publikowanej przez Non Stop Comics.
Wracając do samej fabuły, najnowszy tom „Lojalni synowie i córki” w przeciwieństwie do wcześniejszych nabrał znacznego tempa, co można poznać choćby po ilości nieboszczyków. Nie do końca przemawia do mnie taki sposób rozwiązywania wątków niektórych postaci, ale historie tego typu mają to do siebie, że na happy-ending raczej nie mamy, co liczyć. Pewne kwestie raz rozpoczęte a gdzieś odłożone wcześniej na bok powracają i widać, że domagają się swojego rozwiązania. Natomiast pod sam koniec autorzy fundują dość solidny zwrot akcji.
Na dobrym kursie
Wydaje się, że Revival ma świetnie rozłożony ciężar narracji, dzięki czemu potrafi na dłużej zaangażować odbiorcę. Dość spora ilość komiksów mimo dobrego startu gdzieś z czasem wytraca swój impet lub poprzez niepotrzebne wydłużenie historii zaczyna coraz bardziej się rozdrabniać i gubić w swojej narracji. W tym przypadku mamy na szczęście styczność z absolutnym przeciwieństwem tego nieciekawego trendu.
Wątpię, aby na samym finiszu Tim Seeley podał na tacy czytelnikom wszystkie odpowiedzi. To raczej nie tego typu fabuła. Jeśli jednak odpowiednio podejść do problemu otwarte zakończenia potrafią być bardzo satysfakcjonujące. Nie chodzi o to, że otwierają furtki do dodatkowych opowieści, ale pozostawiają pole do popisu dla wyobraźni czytelnika. Uruchamiają szare komórki działające dzięki temu na najwyższych obrotach. Nie przedłużając, jeśli interesuje was nietypowa pozycja, mogąca przemówić do zdeklarowanych fanów komiksowego medium a także osób pochłaniających nietuzinkowe widowiska filmowe, to macie swojego mocnego kandydata na dłużące się jesienne wieczory. Osobiście czekam z niecierpliwością na pozostałe dwa tomy.