Zazwyczaj, kiedy więcej mówi się o „fenomenalnym produkcie przyszłości”, niż z niego korzysta, to taki produkt jest po prostu jeszcze nieopłacalny do wdrożenia. Tak też musi być z autonomicznymi dronami, które nazywamy po prostu latającymi samochodami – w ich kierunku technologia musi poczynić jeszcze kilka kroków. Pytanie, czy część z nich powinna obrać drogę ogniw wodorowych?
Czytaj też: Siły Powietrzne USA chcą używać latających taksówek do ratowania oddziałów
Na to pytanie stara się odpowiedzieć firma Alaka’i Technologies z Massachusetts, która stworzyła latający samochód Skai. Jednak, zamiast postawić na tradycyjne akumulatory, zdecydowała się na zastosowanie ogniw paliwowych, napędzających silniki elektryczne przytroczone do śmigieł. To sprawiło, że Skai, którego projektem zajęło się studio BMW Group Designworks, oferuje zasięg i czas ładowania „podobny” do samochodu i odwiedzin na stacji paliwowej.
Skai w futurystycznym wydaniu może się bowiem pochwalić zasięgiem do prawie 650 kilometrów, lub czterech godzin nieustannego lotu z możliwością przetransportowania do pięciu pasażerów… albo ładunku do 450 kilogramów. Jest w stanie osiągnąć prędkość prawie 190 kilometrów na godzinę i napełnić swój „bak” w poniżej 10 minut.
Obecnie Alaka’i zainicjowało swój program testowy, aby uzyskać certyfikat FAA, a potem planuje wprowadzić Skai do konsumenckich lotów pasażerskich, dostaw ładunków, a nawet ratownictwa medycznego.
Czytaj też: Lazareth zaprezentował latający motocykl LMV 496 zdolny do transformacji
Źródło: Popular Mechanics