Przed dwoma laty znany Wam zapewne świetnie Microsoft postanowił, że świetnym pomysłem będzie zatopienie centrum danych w morzu. Jak firma postanowiła, tak też zrobiła, a teraz to centrum danych… wyłowiła.
Teraz naukowcy firmy badają, jak działa zatopiony przez ponad 700 dni w toni morskiej u wybrzeży Orkadów sprzęt i jakie wnioski mogą wysnuć na temat eksperymentu. Pierwszy wniosek już poznaliśmy – takie potraktowanie serwerów, czyli wsadzenie ich do szczelnego cylindra i zatopienie, wykazało, że sprzęt cechował się niższą awaryjnością.
Okazało się bowiem, że tylko osiem z 855 serwerów uległo awarii, co według prowadzącego projekt Bena Cultera, jest aż o 8 razy lepszym wynikiem w porównaniu do konwencjonalnych serwerowni (via BBC).
Zespół spekuluje, że większa niezawodność może być związana z faktem, że na pokładzie nie było ludzi i że do kapsuły wpompowywano nie tlen, a azot, co ogranicza korozję. Wróży to więc naprawdę dobrze, jako że serwerownie w budynkach wymagają bardziej zaawansowanego chłodzenia, niż te znajdujące się pod wodą. To zresztą było motywacją Microsoftu do „podwodnego testu”.
Czytaj też: Intel zawojuje w topowym segmencie kart graficznych? Plotki to sugerują
Ponieważ coraz więcej naszych danych jest przechowywanych w chmurze, rośnie niepokój związany z ogromnym zapotrzebowaniem na energię centrów danych. Chociaż eksperyment z podwodnym centrum danych właśnie dobiegł końca, jest nadzieja, że zaowocuje czymś ważnym w przyszłości.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News