W życiu możemy być pewni niewielu rzeczy. Jedną z nich jest oczywiście jesienna premiera następnej odsłony Call of Duty. Na łamach naszego portalu możecie już przeczytać świeżutką recenzję dotyczącą kampanii dla pojedynczego gracza. Dziś natomiast skupimy się na rozgrywce wieloosobowej, która zdążyła już zaliczyć kilka większych łatek.
Tytuł równie ubóstwiany, co i wyśmiewany przez społeczność graczy na całym świecie w ostatnich latach nie miał lekko. Kolejne odsłony pozostawiały wielki niedosyt, rodząc w odbiorcach poczucie, że paliwo napędzające markę już dawno uległo wyczerpaniu i gra brnie już do przodu wyłącznie na oparach. Ten rok przyniósł jednak prawdziwy powiew świeżości. Otrzymaliśmy w końcu przemyślaną, dojrzałą – choć niewyzbytą drobnych głupotek scenariuszowych i kliszowych scen – kampanię wciągającą od samego początku aż do końca. Moim skromnym zdaniem kampania single jest najbardziej udaną od czasu oryginalnego Modern Warfare z 2007 roku. Przyszło nam, zatem na takie rewelacje czekać dość długo. A jak wypada rozgrywka sieciowa?
Idziemy na wojnę
Współczesny Modern Warfare przeszedł wiele zmian i nie są one wyłącznie kosmetyczne. Przede wszystkim musicie sobie uświadomić, że gra cechuje się wysokim progiem wejścia i wymaga wiele zaparcia, cierpliwości i stalowych nerwów w drodze gracza na szczyt rankingów. Pod tym względem jest to totalne przeciwieństwo Battlefield’a czy wciąż popularnego Counter-Strike’a, gdzie laikowi łatwo wgryźć się w podstawy, podczas gdy wyrobienie sobie należytego skilla wymaga już większych nakładów czasu. Miejcie to na uwadze, bowiem im dłużej odkładacie zakup gry, tym większe prawdopodobieństwo, że będziecie mieć ciężej z przebiciem się. Początek zabawy polega głównie na częstym i nagłym umieraniu. Istna gratka dla masochistów.
Generalnie w pierwszej kolejności twórcy pomajstrowali trochę przy tempie rozgrywki. Nowy CoD pod względem przemieszczenia map jest dużo wolniejszą grą od poprzednich odsłon. Nawet po przesiadce z Battlefield 3 miałem wrażenie jakby postać poruszała się wręcz od niechcenia. Tym samym gra teoretycznie stawia na pomyślunek. Korzystajcie, zatem rozmyślnie z ograniczonego taktycznego sprintu, uchylania drzwi i tym podobnych zagrywek. Ogromne znaczenie ma także sposób dopasowania usprawnień polowych, jak to my weterani BF’a lubimy nazywać, a także dodatkowych gadżetów. Nie mniejsze znaczenie mają modyfikacje montowane na uzbrojeniu. Osobiście jednak, mimo nabicia już kilkunastu godzin rozgrywki, wciąż korzystam z podstawowych wariantów oręża.
Call of Duty pozwala dość szybko awansować w kolejnych poziomach, co umożliwia odblokowywanie nowego uzbrojenia i gadżetów. Punkty zarabiacie nie tylko za fragi, których na samym początku nie załapiecie zbyt wiele. Wszelkiego rodzaju asysty, pomoc w utrzymaniu punktu tudzież przejmowanie flagi jest równie cenne. A jeśli zależy wam na naprawdę szybkim nabijaniu PK to zawsze można porwać w wir walki pojazd opancerzony podczas trybu Ground War, ewentualnie zająć stanowisko CKM w pojeździe. Jednak bez odpowiedniego wsparcia piechoty nasz rajd po fragi może zostać bardzo szybko ukrócony. Najnowszy Moder Warfare, biorąc pod uwagę tempo oraz Time to Kill ratio, przede wszystkim nagradza grę zespołową. Zgrana drużyna kontroluje mapę a to oznacza szybkie zwycięstwo, zwłaszcza, że mecze nie są przesadnie długie.
Działanie solo nie jest opłacalne. Szczególnie, jeśli pokusicie się o misje w kooperacji, które zastąpiły tym razem rozwałkę z zombie. I jeśli mam być szczery, ten tryb gry jest przesadnie trudny. Kampania single przy tym to spacer przez park. Bez zgranej drużyny i ciągłej komunikacji głosowej nieosiągnięcie zbyt wiele. Wracając do klasycznego multi, drugim ważnym aspektem zabawy jest projekt map. Infinity Ward pokusiło się tym razem o bardziej złożone w swojej strukturze otoczenie, co w teorii nagradza taktyczne myślenie a nie zwykłą pamięć mięśniową. Niestety map na wzór z 2007 roku, czyli o sensownym balansie, mamy raptem trzy. Pozostałe są wręcz przekombinowane do granic możliwości, co przy obecnym TTK skutkuje bardzo częstym umieraniem.
Nieprzemierzony ocean frustracji
Moder Warfare A.D. 2019 ma jednak kilka poważnych wad. Co więcej, tam gdzie udaje mu się zabłyszczeć widać też pewne skazy. Z miejsca poruszę największy problem, czyli znienawidzoną kampę. Diabelnie szybki TTK oraz dość specyficzne tempo rozgrywki w przy jednocześnie bardzo złożonej strukturze map nagradza taki sposób gry. Szczególnie, jeśli posiadacie klasyczny karabin snajperski kładący trupem każdego po jednym strzale, nawet, jeśli oddacie strzał na przysłowiowy oślep w stopę. To prowadzi nas do następnej konkluzji. Mianowicie największa niespodzianka, czyli tryb Ground War (Wojna Naziemna), mający bezpośrednio konkurować z Battlefield, to jeden wielki bajzel. Nieokiełznany chaos, gdzie śmierć przychodzi nagle i szybko a czasu na reakcję mamy tyle, co na lekarstwo. W dużej mierze winę za to ponosi dalece przekombinowany projekt map, na co cierpią również mniejsze areny z pozostałych trybów. Hej, ale przynajmniej nikt nie praktykuje zagrywki w postaci base-rape, doprowadzającej do szewskiej pasji graczy Battlefield. Chociaż tyle.
Nie zrozumcie mnie źle, doceniam sam fakt podjęcia rękawicy przez twórców i spróbowania czegoś nowego. Ale ten tryb pokazuje wręcz dobitnie, że nie wystarczy dać wielkiej, rozbudowanej mapy i wrzucić tam 64 graczy i kilka pojazdów. Aktualna mechanika rozgrywki przy naprawdę kompleksowo rozbudowanych budynkach i sporych przestrzeniach między nimi sprzyja wojnie pozycyjnej. Całości nie służy także brak destrukcji otoczenia, bo przynajmniej w pewnym wymiarze byłoby to lekarstwo na natrętnych kampe… strzelców wyborowych. Nie pomaga również brak jasno zdefiniowanych klas żołnierzy. Dobieracie ekwipunek jak chcecie, co w ręku wprawnych zarywaczy nocek stanowi ogromne zagrożenie dla tych początkujących czy zwyczajnie nieco słabszych graczy. Dzieje się tak, ponieważ możecie dobrać sprzęt, aby mieć zarówno postać skuteczną na dystanse jak i zamknięte pomieszczenia. Zabawy również nie ułatwiają kill streaki, szczególnie wobec braku obecności friendly fire. Jestem przekonany, że niektóre tryby gry bez tego „udogodnienia” miałby nieco lepszy balans i mogłyby dawać więcej radochy z walki piechoty.
W konsekwencji o ile gra wymaga chociaż minimalnej współpracy, tak szybko natkniecie się na jednoosobowe armie. Zresztą samo dobieranie graczy dzieje się w oparciu o niezrozumiały dla mnie algorytm. W Battlefield, przynajmniej tych starszych, mamy, chociaż pewien wpływ na to, z kim gramy. Modern Warfare nie zapewnia żadnej wyszukiwarki serwerów a zasadniczo, co trzeci mecz jestem wrzucany na serwer, gdzie początkujący muszą sprostać chodzącym maszynom do nabijania fragów. I nieustannie klepię zestaw maksymalnie czterech map. Mówiąc krótko matchmaking powoduje prawdziwy ból głowy. Ponownie masochiści będą wniebowzięci.
Dwa kroki do przodu, jeden do tyłu. A może na odwrót?
Finalnie myślę, że porównywanie Call of Duty i Battlefield, głównie ze względu na wprowadzenie nowego trybu gry, nie ma większego sensu. Tytuły spod bandery EA Games oraz Activision oferują zupełnie różne podejście do pola walki i przemawiają do wyobraźni zupełnie innych graczy. Twórcy wciąż pracują nad Modern Warfare i zmiany widać gołym okiem z każdą kolejną łatką. Większe aktualizacje dodają także nowy content choćby w postaci map. Jednym słowem wokół tytułu dzieje się naprawdę sporo. Szczególnie, że zrezygnowano z polityki DLC, co w przypadku Activision jest chyba największym szokiem.
Gracze, którzy dołączą do zabawy teraz lub w najbliższej przyszłości muszą być naprawdę cierpliwi. CoD jest diabelnie wymagający, ale kiedy nauczycie się map oraz poznacie specyfikę, choć trzech konkretnych broni zauważycie, że frag zacznie płynąć pewniej. Jasne, jest kilka aren, które doprowadzają mnie wręcz do białej gorączki. Jednak mimo moich przeciętnych wyników Modern Warfare podczas zabawy sieciowej potrafi wciągnąć. Może sam mam coś z masochisty? Najlepsze mecze póki, co rozgrywałem na małych mapach, gdy naprzeciw siebie stawały drużyny o zbliżonych umiejętnościach. Idąc łeb w łeb, walcząc o każdy punkt, grywalność dosłownie wylewała się z ekranu.
Czy zostanę na dłużej w Call of Duty Modern Warfare? Raczej nie. Jestem tak przyzwyczajony do balansu oraz tempa rozgrywki Battlefieldów osadzonych na współczesnym polu walki, że wciąż mam problemy, aby przegryźć się z nowym dzieckiem Infinity Ward. Odrobina urozmaicenia w życiu oczywiście nie przeszkadza, ale dopóki serwery „Trójeczki” i „Czwóreczki” są pełne, tak jeszcze długo nie będę szukać alternatywy. Słowo się rzekło. Pora sprawdzić, co dzieje się na Operacji Metro.