Nie raz i nie dwa widzieliśmy fałszywych misjonarzy, przekonujących rynek, że to ich rozwiązanie jest rewolucyjne i zażegna wszystkie problemy trapiące dany segment. Swojego doczekał się właśnie rynek samochodów elektrycznych, ponieważ REE twierdzi, że jego platforma elektrycznych samochodów jest po prostu rewolucją.
Czytaj też: Sieć 5G w Samsung Galaxy S10 pozwoliła driftować na torze zdalnym samochodem
Prace nad nią trwały przez sześć lat w ciszy i skupieniu, ale wreszcie zaowocowały prezentacją masywnej modułowej platformy, która może być podstawą dla praktycznie każdego rodzaju pojazdu. Według prezesa i współzałożyciela REE, Daniela Barela samochody elektryczne nie powinny być ograniczane przez formy i rozwiązania, które wypracowały do tej pory ich spalinowe odpowiedniki przez ponad stulecie. Staromodne podejście do układu kierowniczego, silników, przekładni i zawieszenia wymaga kompletnego przerobienia.
Dlatego Barel ze swoim zespołem postawił na upchnięcie całego silnika, przekładni, układu kierowniczego, zawieszenia oraz hamulców do… koła, a dokładnie wnęki, w której znajduje się w przypadku tej platformy. Ta sprawia wrażenie prostej „skateboardowej” z podziałem na cztery koła i miejscem na nadwozie. Nic szczególnie nowego, ale według Barela i tak mogącego zrewolucjonizować EV. Twierdzi, że ta modularna i hiper-elastyczna platforma może zostać wykorzystana, jako baza do wózków golfowych, samochodów miejskich, supersamochodów, samochodów dostawczych, czy nawet 10-tonowych ciężarówek oraz pojazdów terenowych.
Cała architektura opiera się na czterech głównych filarach – modułowości, zajmowaniu niewielkiej ilości miejsca, energooszczędności oraz stosunkowo niewielkiej wadze z brakiem potrzeby amortyzowania znacznej części z niej. Sprawę idealnie opisał New Atlas, który porozmawiał ze wspomnianym prezesem i nawet teraz nie wie, jak w ogóle opisać platformę Ree. Ta jest podobno aż tak modułowa, że wszelkie wchodzenie w szczegóły kończy się fiaskiem, choć idzie im to całkiem nieźle.
Podejmuje jednak ten trud i pisze:
Zasadniczo każde koło znajduje się na lekkiej obręczy, połączonej za pomocą bardzo kompaktowego zawieszenia i układu kierowniczego z równie kompaktowym silnikiem elektrycznym i przekładnią. Nic nie wymaga bezpośredniego wkładu mechanicznego lub hydraulicznego od kierowcy. Wszystko jest sterowane elektronicznie, z wieloma czujnikami na każdej jednostce koła, aby przekazywać informacje z powrotem do mózgu systemu.
Trochę statystyk i o możliwościach platformy REE
Czytając liczne opracowania mogę dojść do wniosku, że REE stworzyło „klocki lego do samochodów elektrycznych”. Zwłaszcza po przeczytaniu wypowiedzi prezesa firmy, który opisuje wszelkie nowości i najważniejsze podzespoły, jako coś, czego kompletnie nie możemy sobie wyobrazić, sugerując się obecnymi samochodami. Wyobraźcie sobie, że kupując platformę REE moglibyście po prostu wejść do kreatora i wybrać znakomitą większość elementów.
Zawieszenia? Proszę bardzo. Pasywne, półpasywne, aktywne, aktywne przez przepustnice, amortyzatory obrotowe. Napęd? Również okazały, sprowadzając się do wyboru każdej konfiguracji, jaką możecie sobie wyobrazić, a nawet możliwości wdrożenia sterowności do każdego z kół. W kwestii silników jest jednak prościej, bo zamiast tych ukrytych w piaście (firma twierdzi, że te są zbyt podatne na uszkodzenia i po prostu niespecjalnie dobre) stawia na napęd bezpośredni z silnikami, które nawet przy niskich obrotach mogą uzyskać wysoki moment obrotowy. Ponadto te rozwiązanie jest też lżejsze, a jak wiemy – lżejszy EV, to zawsze dodatkowe kilometry zasięgu.
Platformę REE cechuje tak wiele zalet, jak tylko możecie sobie wyobrazić. Proste serwisowanie, modułowość do osiągnięcia nawet w zaciszu domowym(!) za sprawą po prostu wymiany danego koła i wreszcie możliwa niższa cena, to to, co definiuje ten rewolucyjny pomysł. Teraz REE aktywnie współpracuje z Mitsubishi, Musashi, Linamar, Tenneco i NXP, a także z innymi „wiodącymi producentami OEM” z myślą o premierze tej platformy w okolicy 2023 roku.
Czytaj też: Elektryczny Volkswagen ID.R przebił barierę 40 sekund na Goodwood
Źródło: New Atlas