W ostatnich miesiącach sieć Play uruchamia znacznie mniej nowych stacji bazowych niż miało to miejsce w 2018 i 2019 roku. Odbija się to na wynikach operatora w comiesięcznych testach serwisu Speedtest.pl. Wiadomo było, że na drodze stoi biurokracja, przez którą Fioletowi nie mogą uruchamiać wszystkich nowych stacji. Ile konkretnie stacji czeka na uruchomienie? Liczba robi wrażenie.
Play ciągle ma za mało stacji bazowych
W I połowie 2019 roku Play uruchomił 379 stacji bazowych. W I połowie 2020 roku liczba ta minimalnie spadła do 357. W sumie Play ma 8 225 stacji i już niedługo połowa z nich będzie stacjami 5G Ready (obecnie 42%).
To jednak ciągle za mało. Jak Play często podkreśla, klienci sieci mają specyficzne wymagania. Szczególnie w kwestii użycia danych. Widać to w wynikach firmy. Przed rokiem zużywali oni średnio 6,32 GB miesięcznie. Dzisiaj to już 8,9 GB (a ponad 10 GB w ofertach abonamentowych) i liczba ta stale rośnie. Rosnące zużycie danych wymaga rosnącej siatki coraz wydajniejszych stacji bazowych. I tu pojawiają się schody.
Czytaj też: Plus i Play nie nadążają za Orange i T-Mobile. Rośnie podział rynku
Play buduje stacje bazowe, ale ich nie uruchamia
Z racji tego, że Play najmocniej rozbudowuje siatkę swoich nadajników spośród polskich operatorów, na jego przykładzie najmocniej widoczny jest ten problem. Stacje bazowe są budowane, wyposażane i… czekają.
Ile takich stacji czeka? Dużo. Nawet bardzo dużo, bo obecnie gotowych do uruchomienia jest aż 175 stacji bazowych. To niemal połowa z uruchomionych już w 2020 roku, więc jest to liczba, która robi wrażenie.
Proces budowy stacji bazowych został skomplikowany i nie ma chętnych, aby go naprawić
Proces uruchomienia stacji bazowej w Polsce to prawdziwy tor przeszkód. Dla jednego nadajnika potrafi trwać nawet dwa lata. Miało się to trochę zmienić w 2019 roku za sprawą Megaustawy. Niektóre zmiany faktycznie nieco uprościły przepisy i cały proces stał się nieco bardziej przejrzysty. A chwilę po tym, dosłownie kilka dni później, operatorzy nie tylko dostali kłody pod nogi, ale zostali dodatkowo, profilaktycznie, związani.
Wszystko za sprawą rozporządzenia Rady Ministrów, które dodało stacje bazowe sieci komórkowych do listy przedsięwzięć mogących znacząco oddziaływać na środowisko. W ten sposób Polska stała się prawdopodobnie jedynym krajem w Europie z takimi przepisami. Wymagają one, aby każde działanie na nadajniku sieci komórkowej (wliczając w to modernizację) wymagało wystąpienia o decyzję środowiskową. Co znacznie komplikuje i wydłuża, już i tak zbyt długi, proces. Dodatkowo wydłużony przez obostrzenia związane z Koronawirusem, które wpłynęły na tempo pracy urzędów.
Autorem rozporządzenia było Ministerstwo Środowiska. Z nieoficjalnych informacji usłyszeliśmy wówczas, że był to wynik jednocześnie nadgorliwości resortu oraz zwykłego nieporozumienia. Doszło do nadinterpretacji unijnych zaleceń w tym obszarze. Nie pomagał fakt, że rozporządzenie powstało tuż przed wyborami parlamentarnymi i niewykluczone, że w ten sposób ktoś zwyczajnie chciał się wykazać.
Przeciwne takim przepisom było Ministerstwo Cyfryzacji, ale również UKE. Zdaniem Urzędu było to działanie niekorzystne z punktu widzenia rozwoju telekomunikacji w Polsce i zostało nazwane wprost krokiem wstecz.
Nawet pandemia nie skłoniła rządzących do zmiany przepisów
Niedługo minie rok od wejścia w życie rozporządzenia. Choć ostatnie miesiące dobitnie pokazały, jak ważny jest rozwój sieci komórkowych w kontekście zdalnej pracy i edukacji, nikomu nie śpieszy się do zmiany przepisów. I nie widać, aby nawracająca fala zachorowań mogła coś tutaj zmienić.
Z drugiej strony wydaje mi się, że zwyczajnie wystarczy chcieć. Skoro w ramach Tarczy Antykryzysowej udało się wprowadzić wrzutkę do ustawy usuwającą ze stanowiska prezesa UKE, to zmiana złego rozporządzenia w taki sam sposób powinna być tylko formalnością.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News