Książka Czarny Mag. Pierwszy rok – Rachel E. Carter zapowiadana była jako połączenie Hogwartu i Igrzysk Śmierci. Okładka obiecuje magię, wojnę, miłość i wielką rywalizację, by dostać się na nauki w Akademii. Zaciekawiło mnie to, lubię książki o szkołach magii. Jednak wydaje mi się, że za wiele ich poznałam, żeby Czarny Mag mnie porwał. Ale zacznijmy od początku. Wyjątkowo, możliwe są spojlery.
Pierwszy rok.
Główną bohaterką Czarnego Maga jest Ryiah, rudowłosa, wybuchowa dziewczyna, którą poznajemy podczas podróży do Akademii Magii w Jerarze. Podróżuje wraz z bratem bliźniakiem Alexem. Ogólnie chodzi tu o to, że do wspomnianej szkoły na prawdziwe nauki przyjmują piętnaścioro praktykantów. Żeby dostać się do tej elity trzeba przejść rok morderczej nauki i treningów, choć to i tak niczego nie gwarantuje. Trzeba być też wybranym. I oczywiście posiadać magię, której Ryiah na początku nie ma, ale nagłe zagrożenie podczas podróży pokazało, że jednak ją ma. Och, jakie zaskoczenie! Pomijając oczywiście fakt, że wyjechała do szkoły magii jej nie mając…
Po dotarciu na miejsce osoby chcące zostać magami od razu są mieszani z błotem. Mistrzowie na każdym kroku pokazują im, że to nie miejsce dla nich. Marnotrawstwo czasu, marnotrawstwo pieniędzy i w ogóle magowie są tak elitarni, że najchętniej nikogo nowego by nie brali. Ale muszą, bo król każe. Uczniowie pochodzą z różnych warstw społecznych; plebs, arystokracja, a nawet książę. O tak! Właśnie książę, przystojny, mroczny i tajemniczy, który najwyraźniej od pierwszej chwili nienawidzi głównej bohaterki. Cóż, nie on jeden jak się później okazuje. Później czytamy o morderczych treningach, lekcjach magii, na których mistrzowie nie do końca chcą pokazać o co w tym chodzi ( domyśl się!), rywalizacji i nienawiści do księcia. Pojawia się, bo jakże by inaczej, pewne uczucie między główną bohaterką, a mrocznym nienastępcą tronu (tak jest nazywany, bo jest drugim synem króla). Wiecie, kłótnie, utarczki, iskry i ogólnie teenage drama w otoczce potu, siniaków i wymiocin.
Klasyczny schemat.
Zaczynając czytać Czarnego Maga. Pierwszy rok już wiedziałam czego mam się spodziewać. Jak już wspomniałam bardzo lubię motywy magicznych akademii w książkach, dlatego Czarny Mag niczym mnie nie zaskoczył. Nawet w pewnym sensie zniesmaczył, bo właściwie nie ma w nim zbyt wiele oryginalności. Uzdrowiciele, Alchemicy i Wojownicy już byli u Trudi Canavan. Ale to bym zniosła. Jednak cały czas miałam wrażenie, że autorka wrzuciła do jednego worka powieści ze szkołą magii w tle, wymieszała, a potem wyjęła najpopularniejsze motywy.
Mamy więc bohaterkę z plebsu, mrocznego księcia, dobrze urodzonych dręczycieli, nagle odkryte potężne możliwości, a w końcu samo przyjęcie do szkoły, które nie odbywa się normalnie. Główna bohaterka nie może po prostu dostać się na te praktyki, ona musi być wybrana w sposób wyjątkowy. Tutaj była szesnasta, choć podobno miało być ich tylko piętnaścioro. Zapomniałabym też o pewnym fakcie, niektórzy sądzą, że im bardziej wymyślne imię głównej bohaterki (cóż, jakaś taka maniera występuje) tym lepiej. Nie, nie jest lepiej. Ryiah to naprawdę bezsensowne imię wśród Jamesów, Alexów, Elli i innych. Za dużo samogłosek obok siebie. I, o czym bym zapomniała, narracja pierwszoosobowa! Dlaczego w większości przypadków, gdy bohaterką jest dziewczyna to wszystko musi być pokazane z jej perspektywy. No dlaczego?!
Bardzo płytko.
W Czarnym Magu nie ma głębokich postaci. No dobra, może ten książę ma jakąś głębię, choć prędzej sądzę, że on ma być po prostu tajemniczy i tyle. Wszyscy mają jeden wymiar, nie są zdolni do czegoś ponad nim. Ryiah jest uparta i zdeterminowana, a jej brat jest strasznym flirciarzem. Przyjaciółka głównej bohaterki nie ma właściwie żadnego charakteru, po prostu jest. Nauczyciele są surowi, złośliwi i straszliwie snobistyczni. I to tyle. W samej fabule nie doświadczymy jakichś zawrotnych zwrotów akcji, opisy walk i treningów nie są dynamiczne, nie czuje się w ogóle tej magii.
Denerwowało mnie strasznie, że bohaterowie się nie zmieniali. Nie chodzi tylko o psychikę, ale przede wszystkim o stronę fizyczną. Grupka księcia zawsze była najlepsza, reszta wciąż wymiotowała z wyczerpania nawet po dziewięciu miesiącach codziennych wyczerpujących ćwiczeń. I jestem skłonna, po opisach, wyobrazić sobie, jakie to wszystko było ciężkie. Ale kurczę, przecież powinni już nabrać jako takiej kondycji. Choć w sumie, dobra, jako taką mieli. Na sam koniec.
Czy naprawdę jest tak źle?
Ciężko powiedzieć. Czarny Mag. Pierwszy Rok ogólnym rozrachunku nie jest złą książka, jest wyjątkowo przeciętna, szybko się ją czyta, co jest dużym plusem. Jest lekka, nie wymaga jakiegoś wielkiego rozmyślania nad fabułą. Tu wszystko po prostu się dzieje. Jednak kiedy czyta się sporo to utarty schemat i lekki styl nie wystarczają, by uznać taką książkę za dobrą. Może być wyborem na nudny wieczór, by oderwać się od czegoś ambitniejszego. Tak, do tego świetnie będzie się nadawać.
Jak się tak nad tym zastanawiam, to nawet może zaciekawić. Sama jestem zaintrygowana, jak ta historia może potoczyć się dalej. Czy w kolejnym tomie będzie lepiej, bardziej zaskakująco i oryginalnie. Myślę, że może nawet sięgnę po kolejną część, kiedy się ukaże. Może.
Sądzę, że w miarę dobrze naświetliłam Wam całość. Ja nie polecam, ale też nie jestem całkowicie na nie. Sami powinniście zdecydować, czy warto poświęcić na nią czas i pieniądze.
Moja ocena – naciągane 5/10.