8. sezon Gry o Tron to jedno z najbardziej oczekiwanych widowisk tego roku. Nic dziwnego, to w końcu zwieńczenie nie tylko poprzednich siedmiu sezonów. Najbliższe sześć odcinków da nam odpowiedź, kto przeżyje i kto zasiądzie na Żelaznym Tronie. W końcu nadszedł ten moment i dostaliśmy pierwszy odcinek. Zapraszam do lektury krótkiej recenzji.
Spotkania po latach
Mimo iż finałowy sezon ma liczyć zaledwie sześć odcinków, to pierwszy z nich trzeba było poświęcić na swego rodzaju wprowadzenie. Jest również odpowiedzią na wiele pytań, które pozostawiło nam w głowie zakończenie poprzedniej odsłony. To bardzo dobry ruch i trzeba przyznać, że wprowadza trochę porządku, który zapowiedzieli twórcy. Nie uświadczymy tu zbyt wiele akcji, ale raczej nie o to chodziło. Poświęcono pierwszy epizod, by połączyć dawno niewidziane rodzeństwa i przyjaciół, by sojusznicy mogli w końcu się spotkać, a wrogowie… pogodzić? Twórcy dają odpowiedź kto przeżył poprzednie odsłony i gdzie znajdują się poszczególni bohaterowie.
Odcinek wywołuje emocje właśnie przez te spotkania. Niektórzy bohaterowie spotykają się pierwszy raz od czasu pierwszego sezonu. To żaden spoiler, w końcu już zwiastuny pokazywały, że rodzeństwo Starków w końcu będzie razem. Jak się okazuje, nie tylko oni.
Królowe
Nie można oprzeć się wrażeniu, że ten pierwszy odcinek skupia się w dużej mierze na królowych. Samozwańczych, tytularnych i tych, które mają aspiracje. Akcja dzieje się przede wszystkim w Winterfell, do którego przybywa Jon wraz z Daenerys, jej smokami i ogromną armią. Jak mogliśmy się spodziewać, Sansa nie jest zadowolona z tego, że Jon tak łatwo oddał nadany mu tytuł. Cóż, nie tylko ona. Także uwielbiana przez fanów mała Lady Mormont nie waha się w ostrych słowach powiedzieć, co o tym myśli. Widzimy, że stosunki w rodowej siedzibie Starków są bardzo napięte. Końcówka odcinka daje nam jednak podpowiedź, że będzie jeszcze gorzej.
W Królewskiej Przystani Cersei rządzi niepodzielnie twardą ręką. U jej boku stoi jeszczeniezgniły Góra i namiestnik Qyburn. Królowa dała nadzieję Północy na sojusz i wsparcie w walce, a teraz robi to, co potrafi najlepiej. Knuje i kupuje sobie sprzymierzeńców. Ten pierwszy odcinek tworzy nam od razu jasno zaznaczone fronty. Z jednej strony mamy Cersej, z drugiej Północ, a z trzeciej Armię Umarłych. Także Nocny Król zaznacza tu swoje nadejście, jak zwykle makabrycznie i dosadnie. Likwidując coraz to nowe ludzkie siedziby zbliża się nieubłaganie do Winterfell.
HBO zawiodło wielu
Nie mogłam przegapić premiery 1. odcinka finałowego sezonu Gry o Tron. Niestety o godzinie 3 okazało się, że serwery HBO GO są przeciążone tak bardzo, że nie jestem w stanie włączyć serialu. Wchodząc na ich fanpage na Facebooku zobaczyłam, że nie tylko ja miałam taki problem. Bardzo wiele osób przez kolejne kilkanaście albo i kilkadziesiąt minut zmagało się z przeciążonymi serwerami.
Po tak rozwiniętej promocji i nastrojach panujących w sieci można było spodziewać się, że HBO w jakiś sposób przygotuje się na premierę. Niestety. Dopiero po przeszło pół godzinie udało mi się włączyć odcinek. Na Facebooku widziałam, że jeszcze sporo osób walczy. Cóż, tak nie powinno być. Zabrakło przygotowania, choć zapewne HBO szacowało w przybliżeniu jak wiele osób będzie Grę o Tron dzisiaj oglądać. Wydawałoby się, że płacąc za subskrypcję czegoś można oczekiwać. Miejmy tylko nadzieję, że w następnym tygodniu będzie lepiej.
W oczekiwaniu na kolejne epizody
Po pierwszym odcinku nie spodziewałam się cudów, jeśli chodzi o rozwój wydarzeń. Cieszę się, że zostało wszystko uporządkowane. Po zakończeniu wiemy gdzie kto się znajduje i kto żyje. Możemy oszacować ile armii mają poszczególne ze stron, a także jakie nastroje panują na Północy. Spotkania dawno nie widzianych postaci cieszą i wywołują emocje. Szkoda tylko, że odcinek trwa 51 minut, jednak rozumiem ten zabieg. Najkrótszy odcinek na wyjaśnienia. Potem, gdy rozpocznie się akcja, kolejne epizody będą coraz dłuższe. I gdyby nie fatalna strona techniczna byłabym bardzo zadowolona.
Czytaj też: Recenzja filmu Hellboy
Zdjęcia: HBO