4. odcinek 8. sezonu Gdy o Tron nieuchronnie przybliża nas do końca tak uwielbianego przez wielu serialu. Już wkrótce dostaniemy ostateczne starcie, tym razem już żyjących, którego wynik pokaże, kto zasiądzie na Żelaznym Tronie. Nowy epizod przybliża nas do tego wydarzenia, ale przede wszystkim pokazuje krajobraz po bitwie z armią Nocnego Króla. Co jeszcze oferują nam twórcy? Zapraszam do lektury recenzji.
Tekst zawiera spoilery z 4. odcinka finałowego sezonu Gry o tron „The Last of the Starks”, więc jeśli jeszcze go nie oglądaliście to czytacie na własną odpowiedzialność.
Powrót do korzeni
Początek odcinka jest bardzo poruszający. Dostajemy sekwencję pożegnania z poległymi w bitwie o Winterfell. Poszczególni bohaterowie mogą ostatni raz spojrzeć na zmarłych przyjaciół. To dość długa scena z naprawdę świetnie dobraną i poruszającą muzyką. To moment zadumy nad tymi, którzy odeszli. To oni „byli tarczą, która osłania krainę człowieka”. Jon Snow w swojej pogrzebowej, upamiętniającej mowie pokazuje, że jest właściwym człowiekiem, na właściwym miejscu. To on zabiera tutaj głos, a nie Daenerys, choć jest królową i teoretycznie to jej obowiązek. Uczta, która odbywa się później idzie tym tropem pokazując nam różnicę, w tym, jak przez ludzi traktowany jest Jon, a jak ona sama. Choć Smocza Królowa stara się być łaskawa, pamiętając o zasługach chociażby Aryi czy Gendrego, to nadal jest obca. Dzicy, a także ludzie Północy lgną do Snowa, a nie do niej. Jej nie ufają, jej nie lubią.
Widzimy też pierwsze oznaki zmiany, jaka zachodzi w Dany. David Nutter w ciekawy sposób operuje kamerą, by pewne rzeczy nam uwidocznić. Dzięki temu zwracamy uwagę na szczegóły, które normalnie mogłyby nam umknąć. Na pewno nie umykają one Varysowi, który jako jeden z nielicznych zdaje się zauważać przemianę swojej królowej. Czyżby zaczynał dostrzegać podobieństwo do Szalonego Króla Aerysa? W tym momencie muszę zwrócić uwagę na sposób gry Emilii Clarke, która bez zbędnej i przesadnej ekspresji potrafiła oddać przemiany zachodzące w swojej bohaterce. Dostrzegamy, że ona sama już zauważa jak Żelazny Tron coraz bardziej się od niej oddala.
W bardzo fajny sposób ten czwarty odcinek nawiązuje do dawnej stylistyki serialu. Mamy spiski, krew, emocje, dramaty i zalążki szaleństwa.
Czytaj też: Recenzja filmu Iron Sky: Inwazja
Wiele gadania
Osobiście bo obejrzeniu „The Last of the Starks” miałam mieszane uczucia. Z jednej strony byłam zawiedziona, że po raz kolejny większość odcinka to tylko „gadanie”. Z drugiej jednak nie mogę powiedzieć, żebym bawiła się źle. Mamy sporo humoru serwowanego nam przez niezawodnego Tormunda. Jamie i Brienne spełniają marzenia wielu kibicujących im fanów. Wspomniane przemiany zachodzące w Dany robią spore wrażenie. Samo pożegnanie poległych było niezwykle istotnym elementem. Nie mogę pozbyć się jednak pewnego niesmaku. Ten sezon ma tylko sześć odcinków, a większość z nich na razie jest przegadana. Owszem, około trzydzieści ostatnich minut to już akcja, ale niestety, nie jest ona idealna.
Ulubionym serialom czy filmom jestem w stanie wybaczyć wiele. Od wielu sezonów logika w Grze o Tron nieco kulała i starałam się na to nie zwracać uwagi. W tym momencie też jestem w stanie wytłumaczyć sobie pewne kwestie, ale innych już nie umiem. Dlatego zadaję sobie pytanie, dlaczego nikt nie przewidział ataku z tych wielkich kusz? Dlaczego nikt nie przewidział, albo chociaż nie przygotował się w żaden sposób na zasadzkę Eurona? Jakim cudem lecąca Dany nie widziała okrętów wroga? No cóż, raczej nie poznam na to odpowiedzi. Tak czy inaczej ślepota, głupota, albo zbytnia pewność siebie zaowocowała śmiercią Rhaegala. To oznacza, że Smocza Królowa dysponuje niedobitkami armii, jednym smokiem i ogromnym pokładem złości. Smok nie jest jedynym, który ginie w tym odcinku. Podczas zasadzki Eurona zostaje porwana Missandei. W końcowej scenie pertraktacji pod murami Królewskiej Przystani dziewczyna niestety traci życie. Co ciekawe na twarzy Dany widzimy nie szaleństwo, a wściekłość. Ciekawa jestem, czy zaowocuje ona ludobójstwem w stolicy? Wiecie, wszystko po to, by zniszczyć uzurpatorkę. A może złość doda prawowitej władczyni rozumu? Zobaczymy.
Czy na pewno wielka bitwa jest za nami?
Przez dłuższy czas kładziono ogromny nacisk na wielką walkę z armią Nocnego Króla. Mam jednak wrażenie, że najlepsze starcie, na które tak naprawdę czekaliśmy jest jeszcze przed nami. Skala przygotować Cersei, fakt, że ma te swoje ogromne kusze na smoki (i statki), a także zapas dzikiego ognia sprawia, że ciężko powiedzieć kto wygra. Został tylko Drogon, armia Północy nie jest ogromna. Mamy garstkę nieskalanych, trochę ocalałych dothraków. Spodziewamy się posiłków z Doliny, może z Dorne. Prawdopodobnie coś zbierze się po drodze. Tylko Cersei jest za murami. Potrafi obronić się przed zagrożeniem z powietrza. Może zrzucać na atakujących dziki ogień. Ona nie ma oporów przed zabijaniem, w końcu to wojsko. Ze strony Jona i reszty sprawa wygląda nieco inaczej. Ich szturm zaowocuje śmiercią wielu niewinnych osób.
4. odcinek daje nam szansę na kilka naprawdę świetnych rozwiązań zgodnych z teoriami fanów.
Arya wyrusza wraz z Ogarem do Królewskiej Przystani. Oboje mają coś jeszcze do załatwienia. Starkówna ma jeszcze imiona ze swojej listy do odhaczenia, zaś Sandor – brata do zabicia. Wiele osób naprawdę jest podekscytowanych, bo zapowiada się oczekiwany Cleganebowl, czyli epickie starcie dwóch braci. Sama Arya prawdopodobnie będzie chciała wyeliminować Cersei używając sztuczek ze zmianą oblicza. Wiele namieszać może Varys, który wrócił do dawnego ja i znowu zamiast władcy jest wierny Siedmiu Królestwom. Czy będzie chciał w jakiś sposób wyeliminować Dany?
Wcześniej wspomniany ship Jamie i Brienne kończy się bardzo szybko. Lannister opuszcza Winterfell, w którym zobowiązał się zostać i też wyrusza do Królewskiej Przystani. Nasuwa nam to przepowiednię, którą Cersei usłyszała kiedyś od Maggy Żaby. Pokazano nam to w piątym sezonie, choć nie całą. Mówi ona nie tylko o śmierci jej dzieci, ale przede wszystkim o „valonqarze”, który ją zabije (tego fragmentu w serialu nie ma). Teoria jednak pozostała. Valonquar to młodszy brat. I choć cały czas podejrzewano Tyriona, to może właśnie Jamie będzie tym, który zabije swoja siostrę i największą miłość swojego życia.
Nie obyło się bez wpadek
Wiele osób bardzo szybko wyłapało kubek ze Stabucksa, który widzimy dokładnie w 14 minucie i 44 sekundzie odcinka. Zastanawiam się tylko, czy nie mogło być to zamierzone. Ciężko mi uwierzyć, że przegapiono coś takiego. Osobiście chciałabym, żeby okazało się, że to nawiązanie do wielu bardzo popularnych memów. Chodzi o te wyśmiewające wszystkie tytuły Dany i zastanawiające się, jakby wyglądały one na kubku w Starbucksie, w którym pracownicy piszą imię kupującego. Naprawdę na to liczę.
Warto też wspomnieć, że grupa azjatyckich hakerów kilka dni temu chwaliła się, że udało im się wykraść czwarty i piąty odcinek finałowego sezonu. Choć nie wrzucili ich do sieci, to w niedzielę można już było natrafić na sceny śmierci Missandei czy Raegala. Jeśli faktycznie mają też kolejny epizod, zapewne będziemy mieli powtórkę z rozrywki.
Przed nami tylko dwa odcinki
Niewiele zostało do zakończenia Gry o Tron. Twórcy jednak nie robią tak wielkich postępów w fabule, co w wykonaniu. Nadal jest wiele luk, skrótów, niepotrzebnych scen. Na szczęście interakcje między bohaterami i gra aktorska ratuje wiele. Nie zmienia to niestety faktu, że wielu z nas czuje nie tylko niedosyt, ale rozczarowanie. Podczas, gdy Marvel obiecywał wiele i fenomenalnie ze swoich obietnic się wywiązał, to DeDeeki tego nie potrafią. Ostatni sezon miał być epicki, zamiast tego jest… nawet ciężko mi to określi. Podoba mi się, ale ile w tym sentymentu sama nie wiem. Nie tego oczekiwałam.
Niestety, głównie dla samej siebie, liczę na to, że te dwa ostatnie odcinki będą tym, co nam obiecywano. Ech, tylko dlaczego nasuwa mi się powiedzenie „nadzieja matką głupich”?
Pozostaje poczekać do przyszłego tygodnia. Odcinek 5 obejrzymy już o 3 w nocy 13 maja.
Czytaj też: Recenzja filmu Smętarz dla zwierzaków
Zdjęcia: Zdjęcia: HBO