Reklama
aplikuj.pl

Recenzja filmu Iron Sky: Inwazja

Recenzja filmu Iron Sky: Inwazja

Siedem lat po premierze filmu o nazistach z kosmosu doczekaliśmy się kontynuacji. Iron Sky: Inwazja ma już znacznie większy budżet, a także rozbudowaną i jednocześnie o wiele bardziej absurdalną fabułę. Pierwsza część była zabawna i wprowadzała powiew świeżości do kin, w których królowały (i królują nadal) produkcje traktujące same siebie na poważnie. Tylko czy nadal jest śmiesznie? I czy nadal potrzebujemy takich filmów? Zapraszam do lektury recenzji. Będą spoilery!

O czym jest Iron Sky: Inwazja?

Odkąd kosmiczni naziści zniszczyli Ziemię minęło 20 lat. Ludzie, którzy ocaleli, schronili się po ciemnej stronie Księżyca, w dawnej bazie wroga. Główna bohaterka, Obi (Lara Rossi), po krótce wprowadza nas w sytuację niedobitków. Dowiadujemy się, że systemy szwankują, powoli brakuje pożywienia, a sama baza ulega ciągłej degradacji. Na czele społeczności stoi znana z poprzedniej części Renate Richter (Julia Dietze), ciężko chora matka Obi. Gdy pewnego dnia na samodzielnie skonstruowanym statku zjawia się Sasha, wraz z rosyjskimi uchodźcami, przywódczyni odmawia ich przyjęcia właśnie z powodu ciężkiej sytuacji bazy. Wkrótce okazuje się, że na pokładzie rosyjskiej latałki był nasz stary znajomy – Księżycowy Fuhrer (Udo Kier), który nie zginął w poprzedniej części. Jego przybycie odkrywa Obi i w tym momencie rozpoczyna się właściwa akcja.

Recenzja filmu Iron Sky: Inwazja

Okazuje się, że nazista jest Vrilem, czyli czymś w rodzaju Reptilianina.  Opowiada głównej bohaterce o  tajemniczej energii pozwalającej członkom jego rasy na wieczne życie i przyjęcie ludzkiej postaci. Dowiadujemy się skąd członkowie jego gatunku znaleźli się na Ziemi, a także skąd w ogóle wzięli się ludzie. Obi poznaje nie tylko sposób na uratowanie matki, ale również na ewakuację ocalałych ludzi z rozpadającego się Książyca. Jest jeden problem, energia Vrilów płynie ze Świętego Graala, a ten znajduje się w mieście… we wnętrzu Ziemi. Tak, Ziemia jest pusta w środku i żyją w niej Reptilianie… znaczy Vrile.

Coś dla fanów absurdów

Twórcą Iron Sky: Inwazja jest Timo Vuorensola, czyli ten sam, który dał nam pierwszą część. W swoim scenariuszu zarwał tak wiele teorii spiskowych, którymi żyją internauci, że jest to aż piękne. Mamy więc tych Vrili (Vrilów?) będących odpowiednikiem Reptilianów. Oczywiście, zajmowali oni od wieków najwyższe urzędy będąc zarówno przywódcami religijnymi jak i politycznymi. Jako kosmici stworzyli również rasę ludzką. Pominę ciemną stronę księżyca, bo przecież to było już w pierwszej części. Nie ma tutaj płaskiej Ziemi, bo twórcy zdecydowali się na sięgnięcie po teorię, że nasza planeta jest pusta w środku. No cóż, albo jedno albo drugie. Żyją w niej zmiennokształtni kosmici i dinozaury.

Recenzja filmu Iron Sky: Inwazja

Iron Sky: Inwazja jest pełna absurdalnych, a przez to zabawnych scen. Na samym początku mamy Wladimira Putina, tego największego z Rosjan, który w gabinecie obwieszonym dywanami skleja sobie mapę. Oczywiście według własnego pomysłu. Mamy scenę wyglądającą na żywcem zdjętą z obrazu Leonarda da Vinci. Tylko, że w tej „Ostatniej wieczerzy” udział biorą Vrile, wśród których jest Stalin, Kaligula, Margaret Thatcher a nawet Mark Zuckerberg.  Wydaje mi się, że twórcy w pewien sposób chcieli spełnić najdziksze sny entuzjastów teorii spiskowych. Stąd zmiennokształtne istoty na najwyższych światowych stanowiskach,  pusta Ziemia, a nawet Hitler ujeżdżający tyranozaura. Tak, to zdecydowanie moja ukochana scena. I jeszcze Vril papież strzelający z jezuso-procy. Do tego w bazie na Księżycu jedyną religią jest Jobsyzm, tak, kult Steve’a Jobsa, który, nawiasem mówiąc, okazuje się bardzo krwiożerczym bogiem.

Czytaj też: Recenzja filmu Vox Lux

Ten rodzaj filmów trzeba lubić

Obie części Iron Sky są czymś, czego raczej w kinie nie spotykamy. Twórcy nie biorą tego filmu na poważnie. To taka jazda bez trzymanki przez otchłanie „internetów”. Wyłowili wiele rzeczy, z których nadal się śmiejemy (a niektórzy nawet w nie wierzą) i podali je w przystępny, fajny sposób. Oczywiście, taką tematykę trzeba lubić. Trzeba trochę się orientować w tych teoriach spiskowych, a przede wszystkim mieć ogromny dystans. Iron Sky: Inwazja jest pełnoprawną parodią, której mnie osobiście brakowało w kinie. Teraz, kiedy nawet najgłupsze filmy są robione na poważnie potrzeba czegoś „dla jaj”. Dlatego cieszę się, że zapowiada nam się całe uniwersum Iron Sky. Mnie to śmieszy i ja lubię taki humor.

Recenzja filmu Iron Sky: Inwazja

Dodatkowo Iron Sky: Inwazja wyśmiewa pewne schematy, które mamy we współczesnych produkcjach postapo i science-fiction. Główną bohaterką jest kobieta-mechanik, generalnie jako jedyna wie wszystko i umie wszystko naprawić. Każdy ma gdzieś to, że jak jej zabraknie to wszystko się posypie. Ładnie pokazuje tę nielogiczność, którą twórcy pewnych seriali uskuteczniają. Twórcy fajnie grają na stereotypach i jakichś naszych wewnętrznie zakorzenionych przekonaniach.

Od strony technicznej

Budżet Iron Sky: Inwazja nie był monstrualny. Wyniósł około 17 mln euro, co i tak stanowi przeszło dwa razy więcej niż w przypadku pierwszej części. Widać, że zastosowane efekty są lepsze, ale mistrzostwo świata to nie jest. Tylko… no spójrzmy prawdzie w oczy, nikt nie spodziewał się kolejnego Endgame. Wydaje mi się, że każdy szedł na ten film ze świadomością, że akurat efekty nie będą najważniejsze. Osobiście nie zwracałam na nie szczególnej uwagi. Widać, że dużo grano charakteryzacją i ona wychodzi tu zdecydowanie całkiem znośnie. Do tego dynamiczna muzyka i można oglądać.

Recenzja filmu Iron Sky: Inwazja

To nie jest dobry film

Musze zaznaczyć, że Iron Sky 2 nie jest filmem dobrym. Właściwie ciężko mi go ocenić jako zły, albo dobry. Bawiłam się na nim świetnie i chyba o to najbardziej chodziło. Ma wiele niedociągnięć, choćby w warstwie dialogowej. Żarty czasem są zbyt „suche”, a postacie… no, są dziwne i przerysowane. Ciężko stwierdzić na ile pewne efekty były zamierzone, a na ile jest to po prostu coś nieudanego.  Jakbym miała powiedzieć obiektywnie, to tak, to jest zły film. Ma kiepskie efekty specjalne, specyficzny humor, który dla wielu jest nieśmieszny, stereotypowych bohaterów, a sama fabuła jest po prostu głupia.

Recenzja filmu Iron Sky: Inwazja

Tylko, że to, co dla jednych będzie minusem tego filmu, dla innych stanowić będzie jego największą zaletę. Dlatego, jeśli lubicie taki humor – idźcie. Ja bawiłam się świetnie. Potrzebna w tym wypadku jest jakaś taka samoświadomość i wiedza, co dokładnie lubimy. Dodatkowo przyda nam się obeznanie z podstawowymi teoriami spiskowymi; kto uważany jest za reptilianina i tym podobne rzeczy. Ja otwarcie mogę powiedzieć, że bawiłam się świetne i liczę, że powstaną kolejne części. Scena po napisach je zapowiada. Jednocześnie jednak, jak ktoś napisze, że to był okropny film to wcale mnie to nie zdziwi.

Czytaj też: Zwiastun Crawl: morderczy aligator atakuje

Trailer i zdjęcia: ironsky.net