Nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz, nie żyjesz.
Nie, to wcale nie jest pamiętnik emo ani opętanego kuca, który czci szatana, to jest fraza, do której musicie się przyzwyczaić, bo będzie was prześladowała przez cały czas grania w Dark Souls II. Kwintesencję tej gry stanowi to, że co chwilę umieracie i jest to frustrujące. Brzmi przyjemnie? Nie? Bo takie nie jest! Za każdym razem odpalając grę miałem ochotę na chwilę relaksu po ciężkim dniu, a dostawałem tylko kopa na ryj połączonego z wielkim napisem „nie żyjesz”. Wydaje się, że jesteś już o krok od przejścia dalej, za chwilę będzie upragniona chwila oddechu, może jakiś przedmiot, może coś po co warto było się tyle fatygować? Nic z tego, trudno. Jednak uwierz, te dwie godziny nie poszły na zmarnowanie.
Skoro już przywitaliśmy się z grą Dark Souls II, to możemy przejść do szczegółów i podejść do tematu trochę z innej strony. Wróćmy do początku. Czemu ta gra osiągnęła sukces, czemu pomimo że można nabawić się od niej siwizny na głowie i tak ciągle chce się w nią grać? Nic odkrywczego – na dość nudnym i ciągle obniżającym poziom trudności gier rynku, wreszcie ktoś podniósł rękawicę i rzucił nam nią w twarz krzycząc „you are not hardcore, unless you play hardcore”.
Ta zajebiście wysoko postawiona poprzeczka zmusza nas do wysiłku, w momencie gdy znudzeni jesteśmy kolejnym odgrzewanym kotletem w stylu Assassin`s Creed, który jest tylko rzut beretem od Simsów czy Mody na Sukces, tfu! to znaczy chciałem napisać Heroes of Might and Magic X. Tu właśnie na scenę wchodzi Dark Souls II, gra bardziej brutalna niż rzeczywistość i to właśnie gwarantuje jej sukces. To tu dostajemy to, co tak uwielbialiśmy we wszystkich grach na pegazusie czy starych pecetach – poziom trudności, „nieskomplikowanie” oraz fakt, że do wszystkiego musimy dojść sami. Dark Souls to nic innego jak Big Nose ze złotej piątki – giniesz, zaczynasz od nowa. Challenge accepted?
Tak, lubimy wyzwania. Dlatego mimo kolejnej zmarnowanej godziny przechodzimy ten sam korytarz dziesiąty raz i liczymy dusze, które straciliśmy (nie radzę się do nich przywiązywać), brniemy dalej. Każda porażka wynika z naszego błędu, zmęczenia bądź źle dobranej taktyki. Gra punktuje nas bardziej niż Bayern Monachium Barcelonę w sezonie 2012/2013 LM. Mechanika nie zmieniła się tak bardzo. Gra „przychyla” się trochę w stronę gracza przez kilka kosmetycznych zmian i jedną większą, która wywołała burzę wśród fanów. Dark Souls II zyskało dużo na przystępności, poprzez dodanie elementu szybkiej podróży do ognisk rozlokowanych w strategicznych punktach po całym świecie. Pozwalają nam one rzecz jasna również zregenerować się, co resetuje potwory lub uzupełnia flaszki, które leczą. Jest to drugi element, ulegający zmianie. Na samym początku dysponujemy tylko jednym „estusem”, a nie pięcioma jak w przypadku poprzedniczki. Dlatego też, na początku kluczową rolę odgrywają klejnoty życia, zastępujące mikstury. Wraz z upływem gry zwiększa się liczba flaszek, którymi dysponujemy. Najbardziej bulwersującą zmianą było wprowadzenia limitu na potwory, co chyba w największym stopniu przychyliło się do „otworzenia” świata Dark Souls na szersze rzesze graczy. W drugiej części, gdy zabijamy go po raz piętnasty, przeciwnik po prostu przestanie się pojawiać.
Gra dysponuje złożonym i wymagającym systemem walki, który angażuje wiele uwagi. W trakcie pojedynku musimy pamiętać, przede wszystkim, o wszystkim! Ważne jest to, że gdy trzymamy uniesioną tarczę, to nie regeneruje się stamina, z kolei np. broń drzewcowa ma dłuższy zasięg, ale naraża nas na kontry szybszych przeciwników. Możemy chodzić w trakcie korzystania z klejnotu życia, jednak żeby wypić flaszkę estusa, trzeba stanąć na chwilę w miejscu. Na dodatek przeciwnicy potrafią pojawić się znikąd. Leżące w kącie truchło w każdej chwili może się przebudzić i stać się naszym oponentem, czyniąc całkiem prostą walkę 1 na 1, walką 2 na 1, która nawet z najprostszymi przeciwnikami nie zawsze kończy się sukcesem. Nigdy się nie śpiesz – nie warto. Widzisz skrzynię ze skarbem, podnieciłeś się? Szast prast, chwila moment, właśnie przejechała po tobie kula rodem z Indiany Jonesa i … (zgadnij co?). Zasuwasz od ostatniego ogniska licząc, że uda się dotrzeć do miejsca, w którym umarłeś nie tracąc po drodze życia, ponieważ to pozwoli ci na odzyskanie „dusz”, które pełnią wieloraką rolę w grze.
Dark Souls II mimo nieodłącznego elementu śmierci, który napada nas bezczelnie jak Rosjanie na Krym, jest zupełnie czymś innym niż mogłoby się wydawać. Ta gra uczy cierpliwości lepiej niż wędkarstwo, pokazuje, że wysiłkiem i przemyśleniem sprawy można osiągnąć sukces szybciej niż bezmyślnym parciem przed siebie i mashowaniem X na zmianę z Y w trakcie pojedynku. W życiu liczy się jakość naszego podejścia do sprawy, a nie jedynie ilość. Na nic Ci graczu 1000 śmierci w Dark Souls, jeżeli nie wyciągasz z nich wniosków, bo uciekasz od nich jak zając. Ta gra niesie lekcję i hartuje nas jak kowal miecz w ogniu. Jaką nagrodę otrzymujemy za ten tytaniczny wysiłek? Satysfakcję? Też, ale przede wszystkim pięknie zobrazowaną historię oraz świat, który możemy interpretować sami. Nic tu nie jest nam opowiedziane i przekazane w jeden właściwy sposób. Dowolność podejścia do walki, sposobu jej rozstrzygnięcia to kolejny atut, którym ta gra się wyróżnia. Sprowadzając do dwóch prostych słów Dark Souls II jest grą brutalną i piękną i to będzie chyba najwłaściwsza rekomendacja tej gry.
PS. Cierpienie nie uszlachetnia – serio! Jeżeli ktoś twierdzi inaczej to znaczy, że nie grał w Dark Souls II.