Aquaman wczoraj zadebiutował na ekranach polskich kin. Niewątpliwie jest to produkcja zrealizowana z szerokim rozmachem. Dodatkowo, stanowiła poniekąd ostatnią szansę DC na dobrą ekranizację swoich komiksów. Prawdę mówiąc już nawet fani tracili cierpliwość, więc po prostu Aquaman musiał być dobry. Czy sprostał oczekiwaniom? A może wyszło jak zwykle? Zapraszam do przeczytania mojej recenzji.
To nie jest origin story
Jeśli spodziewaliście się, że Aquaman będzie typowym origin story, to mówią od razu – nie, nie jest. Mamy tu właściwie w pełni ukształtowany charakter głównego bohatera. Zdobywa on dodatkowe umiejętności, ale posiadany przez niego zasób jest już wystarczający. Oczywiście, mamy również opowiedziane jego pochodzenie, historię królowej Atlanny (Nicole Kidman)i Toma Curry (Temuera Morrison), rodziców tytułowego Aquamana. Jednak opowiedziane jest to mimo chodem, po to, by zarysować tło dla wydarzeń. Osobiście uważam, że to ogromny plus. James Wan w swoim filmie zadbał o akcję, a nie przynudzanie historiami z dzieciństwa.
Cała fabuła jest prosta. Arthur Curry, Aquaman, żyje na powierzchni ze swoim ojcem, obaj tkwią w cieniu wspomnienia o Atlannie. Tom po dwudziestu latach nadal codziennie o świcie czeka na nią na molo. Ona jednak nie wraca, własny mąż (którego musiała poślubić) wydał ją na śmierć, gdy dowiedział się o dziecku ze śmiertelnikiem. W filmie Aquaman bohater staje się królem. To jego droga. I nie chodzi tylko o wzięcie do ręki mitycznego Trójzębu. On musi wewnątrz stać się królem, a oznacza to również przybycie do Atlantydy. To zaś wiąże się z poradzeniem sobie ze śmiercią matki. W tym wszystkim pomaga mu Mera (Amber Heard) i Vulko (Willem Dafoe), przeciwko nim zaś staje Orm – przyrodni brat Arthura. Do tego, już na samym początku, główny bohater tworzy swojego arcywroga, jednak Czarna Manta (Yahya Abdul-Mateen II) jest tutaj tak bardzo na siłę, że to aż boli.
Jaki jest Aquaman?
Tak jak napisałam na początku, James Wan zrobił film z wielkim rozmachem. Przyznam szczerze, że nie da się na nim nudzić. Fabuła poprowadzona jest ciekawie i z odpowiednim tempem. Cały film opiera się na fantastycznej kreacji Jasona Mamoa. To nie jest niespodzianka, już w Lidze Sprawiedliwości wyszedł bardzo dobrze. Jednak jest to specyfika tego aktora, on po prostu ma w sobie to coś. I tutaj widać, że właśnie na to coś postawili. Drugą bardzo fajną i wyraźnie zarysowaną postacią jest Orm, w którego wcielił się Patrick Wilson. Obaj bardzo mi się podobali.Ogólnie, jeśli chodzi o aktorstwo – wyszło całkiem dobrze, choć pewne postacie są bardzo płaskie, ale to już wina scenariusza raczej.
W Aquamanie powielone są tradycyjne schematy DC. Nie ma krwi (prócz jednej sceny, ale i tak jej ślady zaraz magicznie giną), mnie to osobiście razi. Gdy realizowane są sceny walki na śmierć i życie ta krew dodaje realizmu. Dodatkowo nie uniknęliśmy w Aquamanie efekciarstwa i tandetnego mroku, choć tego drugiego jest zdecydowanie mniej niż we wcześniejszych produkcjach DC. Fatalnym wręcz elementem filmu jest nieszczęsna Czarna Manta. Arcywróg Aquamana, który chce go zniszczyć. Wrzucony jest na siłę i to widać. Generalnie jest chyba najsłabszym ogniwem w całej tej historii.
Efekty specjalne
Czyli to, czego każdy się bał. Otóż – nie jest źle. Patrząc na to, że twórcy musieli zmierzyć się z naprawdę ciężkim tematem – efekty podwodne, to wyszło przyzwoicie. Woda w efektach specjalnych jest bardzo problematyczna, dodatkowo tutaj dochodzą zachowania różnych materii w kontakcie z nią. Falowanie włosów, lekkie rozmycie rysów, poruszanie się części odzieży. Cała masa. Nie uniknięto kiczu i słabych elementów. Niektóre sceny są wręcz koszmarne, ale równoważą to inne sceny. Całkiem fajnie wyszły potwory i podwodne stworzenia. Tych ostatnich było tak dużo, że miałam wrażenie, że to jakieś Fantastyczne Zwierzęta edycja morska.
Tandetą świeciły bronie i zbroje. Błyszczące chińskim złotem i srebrem trójzęby i brokatowe wdzianka do mnie nie przemawiały. Tylko cóż, naprawdę w ogólnym rozrachunku nie wyszło to źle. Powiedziałabym, że jak na DC wyszło dobrze. Jestem pozytywnie zaskoczona, bo oczekiwałam najgorszego. Słabe momenty równoważy przepiękny, podwodny świat. Naprawdę mnie urzekł i z chęcią bym zobaczyła go więcej. W tym momencie przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz – muzyka. Ścieżka dźwiękowa podczas spokojnych momentów jest bardzo fajna, jedna podczas walk jest tragiczna, wręcz czasami rani uszy. Nie, nie i jeszcze raz nie.
Aquaman – najlepszy film DC
Tak, jak dla mnie, to najlepszy film DC jaki do tej pory obejrzałam. Nie oznacza to jednak, że jest to jakiś wybitny film w ogólnym sensie. Nie. Ale nie nudzi, jest ciekawy, ma wiele dobrych elementów i świetne kreacje aktorskie. Dodatkowo myślę, że Aquaman może wyznaczyć nowy kurs produkcjom z uniwersum DC. Na pewno jest świeży, z większym humorem i lepszą fabułą niż poprzednie ich filmy. Właściwie warto obejrzeć dla samego Jasona Mamoa, o ile jesteście jego fanami, albo chociaż wam nie przeszkadza.
Aquaman jest filmem, który na pewno jeszcze raz obejrzę. Nie nudziłam się na seansie, choć całość trwała ponad dwie godziny. Uważam, że kupno biletów na niego nie jest marnotrawstwem pieniędzy. Mimo wad, Aquaman może sprawić sporo frajdy, gdy się go ogląda. No, chyba, że ktoś liczy na efekt jak z Marvela. No to nie, wówczas lepiej nie iść.