Współczesny widz potrafi wybaczyć wiele. Film nie musi być idealny, żeby znaleźć swoich odbiorców. Wystarczy, żeby miał jakieś wyjątkowe elementy odróżniające go od innych. Ang Lee miał właśnie taki zamysł. Bliźniak miał być rewolucją technologiczną, bumem na miarę filmów Michaela Baya, którym zarzucić można wszystko, ale nie to, że technicznie są słabe. Jednak Lee poszedł nie w tę stronę, w którą powinien. W rezultacie wyłożył się na całej linii tworząc coś, co nudzi już od samego początku.
Ang Lee znany jest ze swoich niebanalnych filmów, w których doskonale potrafi przedstawić rozterki głównych bohaterów.
Właściwie całą fabułę Bliźniaka poznaliśmy oglądając zwiastuny filmu. Płatny zabójca Henry Brogan (Will Smith), najlepszy z najlepszych, żywa legenda, w końcu przechodzi na zasłużoną emeryturę. Schemat bardzo znany, podobnie jak to, że Agencja, dla której pracuje, nie pozwala mu odejść w spokoju. Niby przypadkiem Henry zahacza o wielką tajemnicę, likwiduje kogoś, kto na śmierć nie zasłużył i teraz sam musi zginąć. Ale jak dorwać kogoś, kto jest najlepszy? Cóż, trzeba wysłać za nim młodszą wersję jego samego. Dostajemy więc Juniora, klona Henry’ego wychowywanego przez złoczyńcę tego filmu Clay’a Verrisa (Clive Owen). Junior ma być tak dobry jak jego pierwowzór, ale bez smutnego dzieciństwa. W tym momencie trochę mi to nie leżało, bo w końcu Henry był najlepszy przez zbierane latami doświadczenie, a jego klon dlatego, że był jego klonem. Nie wiem czy tak to działa, ale wydaje mi się, że DNA to nie wszystko.
Historia jest tak banalna, jak tylko mogła być. Mamy pościgi, strzelaniny, rozterki moralne chłopaka dowiadującego się, że jest klonem. A wszystko zmierza do sztampowego happy endu, gdzie wszyscy żyli długo i szczęśliwie jak jedna wielka rodzina. Po zwiastunach nie spodziewałam się niczego więcej tylko fajnego akcyjniaka, na którym można się dobrze bawić. Miałam też trochę nadziei na dobrze zarysowanych bohaterów. Przeliczyłam się. Bliźniak to sztampa na sztampie kolejną sztampą poganiana.
Wydaje mi się, że twórcy odhaczali po kolei nieodzowne elementy kina akcji. Szkoda, że zatrzymali się dekadę temu.
Wspomniałam już, że filmom jesteśmy w stanie wiele wybaczyć. Może być gorsza fabuła, ale za to wyśmienite efekty specjalne. Mogą być słabe efekty, ale za to genialna fabuła. Mogą też być tak dobrze wykreowani bohaterowie, że nie patrzymy na tło. W przypadku Bliźniaka niestety tego nie ma. Przez cały film nie byłam w stanie uwierzyć w ani jednego bohatera. Ich zachowania są mało realistyczne, zaś dialogi sztuczne. Sam Henry wygłasza mądrości, które mogłyby z powodzeniem znaleźć się w jakimś słowniku głębokiego filmowego bad boya o dobrym serduszku. Do tego nieodzowna zła, bezduszna organizacja i płaski niczym kartka papieru antagonista.
Najgorsza jest jednak strona techniczna. Choreografia walk czyni z Bliźniaka wręcz parodię filmów akcji. Mamy nieodzowne slow motion, pościgi, strzelaniny, walki na pięści i noże. Jednak zamiast czegoś pokroju Johna Wicka dostajemy chaos na ekranie, który naprawdę ciężko wytrzymać. A to wszystko okrążone koszmarnym dźwiękiem. W podobnych produkcjach świetnie zachowana jest równowaga pomiędzy odgłosami a muzyką. Tu niestety tak nie jest, cały czas wydawało mi się, że jedne dźwięki na siłę chcą przebić się przez drugie. To, niestety, przyprawia o ból głowy.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, co może przebić kiepsko usunięte wąsy Henry’ego Cavilla w Lidze Sprawiedliwości to w końcu mamy kandydata. Komputerowo odmłodzona twarz Willa Smitha… tego typu efekty rzadko wychodzą naturalnie, ale to już przesada. Zamiast efektu pokroju Samuela L. Jacksona w Kapitan Marvel mamy karykaturę, którą ciężko z czymś porównać.
Od światowej premiery Bliźniaka minął prawie miesiąc, a film nadal nie zarobił na siebie. To chyba zły znak, prawda?
Przy budżecie prawie 140 milionów dolarów Bliźniak w box office ma niecałe 120 mln dolarów. To nie świadczy zbyt dobrze o tak dużej produkcji, która miała być rewolucją. Na razie film Anga Lee jest klapą i nie ma się co oszukiwać. Ciężko doszukać się w nim dobrych elementów i choćbym chciała, raczej ich nie znajdę. Mamy kiepską, powtarzalną aż do bólu fabułę, okropny scenariusz, nierealnych bohaterów i kiepskie efekty… Choć widać, że aktorzy się starają, to niczego nie są w stanie polepszyć, w końcu z pustego i Salomon nie naleje.
Bliźniak miał szansę na bycie poprawnym popkorniakiem. Wiecie, takim na który idzie się po to, by zobaczyć fajną strzelaninę i trochę walki. Niestety nie ma się co łudzić, Ang Lee naobiecywał dużo i jedyne co dostaliśmy, to stracone prawie dwie godziny w kinie. Nie fajnie, prawda?
Zdecydowanie nie polecam iść na Bliźniaka, nie warto nie tylko tracić czasu, ale przede wszystkim pieniędzy.