Netflix raz na jakiś czas potrafi nam zaserwować świetny film, szkoda tylko, że zdarza się to tak rzadko. Tym razem taką produkcją jest Diabeł wcielony, z gwiazdorską obsadą i fantastycznym scenariuszem na podstawie książki Donalda Raya Pollocka. To Ameryka lat 50. i 60. jakiej nie znamy, i jakiej z pewnością nie chcielibyśmy znać. Zapraszam do lektury recenzji.
Diabeł wcielony to pełen brutalności i depresyjny obraz patologii
Lata 50. i 60. w USA najczęściej pokazywane są nam jako pełne życia i kolorowe. Jak gdyby ludzie starali się żyć jeszcze bardziej po niedawnej wojnie. Tymczasem wyreżyserowany przez Antonio Camposa Diabeł wcielony prezentuje nam tę mroczną, spychaną na margines rzeczywistość, w której na próżno szukać radości i dobrego zakończenia. W filmie obserwujemy losy kilku osób, to głownie epizody z ich życia, które definiują wojenne traumy i niezaleczone rany. To produkcja niezwykle depresyjna i ciężka w odbiorze, ale nie przez sposób nakręcenia czy scenariusz tylko z powodu wszystkiego, co dzieje się na ekranie. Twórcy nie oszczędzają widzów i serwują im wszelkiego rodzaju patologie, przemoc i fanatyzm religijny w dawkach, które nie dla każdego będą „zjadliwe”. Jednocześnie w tym wszystkim nie czuć przesady. Całość jest pełna cierpienia, czasem odpychająca, a przy tym jest w tym coś, co każe nam pozostać i obserwować dalej. Bo te wynikające z bólu szaleństwo też musi mieć jakieś granice, prawda?
Głównym bohaterem Diabła wcielonego jest grany przez Toma Hollanda – Arvin Russel, którego drogę do dorosłości obserwujemy. Wcześniej jednak reżyser pokazuje nam Billa Skarsgarda i Haley Bennett, którzy grają rodziców Arvina. Weteran II wojny światowej i kelnerka, poznają się w restauracji. W tej samej dochodzi do spotkania drugiej pary, która będzie przewijać nam się przez ten film. Fotograf (Jason Clarke) spotyka inną kelnerkę (Riley Keough) i razem wyruszają w podróż, której celem jest zabijanie, podczas gdy rodzice Arvina się pobierają i osiedlają w Ohio. Te dwa pozornie odległe wątki oprócz wspólnego początku zmierzają także do wspólnego końca. Bo postacie, które na ekranie obserwujemy w ten czy w inny sposób będą miały wpływ na życie Arvina.
Twórcy nie oszczędzają nas od samego początku
Właściwie moment poznania obu par jest jednym z niewielu w filmie, który daje pozory szczęścia i spokoju. Wcielający się w Willarda Russela Bill Skarsgård może i jest kochającym mężem i dobrym ojcem. Ale jest również człowiekiem, który wojenne traumy przekuł w chory fanatyzm religijny. Gdy jego żona zapada na śmiertelną chorobę robi wszystko, by ją uratować. Nie waha się nawet złożyć w ofierze i przybić do krzyża ukochanego psa syna. Arvinowi strata i cierpienie towarzyszą od samego początku. Po utracie bliskich przenosi się do dziadków, którzy mają już na wychowaniu jedną sierotę. Lenora Laferty, której dorosłą wersję gra Eliza Scanlen, jest córką pobożnej Helen Hatton (Mia Wasikowska), która zakochała się i poślubiła religijnego fanatyka Roya (Harry Melling). I te małżeństwo nie doczekało się szczęśliwego zakończenia.
Wątek religijny jest tutaj bardzo ważny, choć wiara na bohaterów działa jak narkotyk, otumaniając ich i generując kolejne patologiczne zachowania. Podobnie jest także później, gdy zarówno Lenora jak i Arvin mają po kilkanaście lat, a do ich małego miasteczka przybywa nowy pastor (Robert Pattinson). Nowy bohater oznacza w tym filmie kolejną falę przemocy i cierpienia. To zaklęte koło, które dzieciom każe powielać błędy rodziców. W tym świecie nie ma miejsca na dobro, co wyraźnie widzimy właściwie w każdym momencie. Nawet jeśli któraś z postaci chce uczynić coś właściwego to albo w rezultacie kogoś krzywdzi, albo sama jest krzywdzona.
Diabeł wcielony to przede wszystkim popis świetnego aktorstwa
Film Netflixa stoi obsadą. Temu nie da się zaprzeczyć. Tom Holland i Eliza Scanlen to młode gwiazdy, które każdym swoim występem pokazują, że potrafią świetnie grać. Najbardziej zaskoczył mnie Holland, którego rola w Diable wcielonym ani przez chwilę nie przypominała tego kochanego Pajączka z sąsiedztwa. Również Robert Pattinson zachwyca, choć jego bohater wzbudza w nas niechęć i pewien rodzaj obrzydzenia. Aktor z każdą kolejną rola udowadnia, że dla jego talentu właściwie nie ma granic. W filmie zobaczymy także Sebastiana Stana w trzecioplanowej, choć istotnej roli. Chociaż całość skupia się na Arvinie, to reszta postaci nie została zepchnięta na margines. Każdy poszczególny wątek jest dobrze zaakcentowany i ważny w kontekście całego filmu.
To nie jest film wybitny
Nad Diabłem wcielonym jako całością ciężko jest się zachwycać. W swojej formie to film bardzo poprawny, dobry technicznie. Nie ma w nim niczego odkrywczego, ani oddziałującego w jakiś sposób na widza. Ale chyba nie taki był cel. To po prostu obraz nieszczęścia i rodzących się z nich patologii. Świat, w którym dzieci rodzą się już z pewnym bagażem cierpień rodziców. To chore społeczeństwo, w którym religia działa jako czynnik napędzający przemoc i kolejne zbrodnie.
Diabeł wcielony jest trudnym w odbiorze filmem. Pesymistyczny, nieprzyjemny klimat, który towarzyszy nam podczas seansu z pewnością nie umili nam wieczoru. Ta produkcja przytłacza i w jakiś sposób odrzuca, a przy tym fascynuje, bo upodlenie, krzywda i patologie od zawsze ludzi pociągały. Musze jednak powiedzieć, że od dawna Netflix nie zaserwował nam niczego tak dobrego i uważam, że naprawdę warto poświęcić na niego czas. Oczywiście, o ile lubicie tego typu produkcje. Zresztą, dla samej obsady warto, bo tutaj każdy aktor czy aktorka pokazują na co ich stać.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News