Na ten film czekałam już odkąd obejrzałam pierwszą część Fantastycznych zwierząt. Jako fanka Harry’ego Pottera byłam niezwykle podekscytowana powrotem do tego świata. Czy Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda jest tym, czego się spodziewałam? W sumie i tak, i nie. Ale o tym przeczytacie w recenzji. I uwaga, będą spojlery!
Fabuła
Film rozpoczyna się zuchwałą ucieczką Gellerta Grindelwalda (Johnny Depp) z więzienia. Scena naprawdę robi wrażenie, jest dynamiczna, pełna akcji i bardzo dobrze zrobiona. Tym razem Newt Scamander (Eddie Redmayne) nie poszukuje kolejnych magicznych zwierząt. Na prośbę Dumbledore’a (Jude Law) Newt wyrusza na poszukiwanie Grindelwalda i Credence’a (Ezra Miller). Tak, Credence to ten dziwny chłopak z pierwszej części, który teraz jest w cyrku razem z… Nagini. Wychodzi na to, że wąż Voldemorta był wcześniej kobietą. Nie wiadomo, czy jest ona animagiem, czy faktycznie, jak jest mowa w filmie, ciąży na niej klątwa. Jest to jeden z elementów najbardziej tajemniczych w tym filmie, jak to się stało, że jest później jedyną bliską Czarnemu Panu istotą.
Generalnie fabuła opiera się na pościgu za Grindelwaldem, każdy chce do dorwać, ale nikomu się nie udaje. Drugim wątkiem jest poszukiwanie przez Credence’a swoich korzeni. Właściwie każdy z bohaterów wydaje się działać po omacku. Może prócz Grindelwalda i Dumbledore’a, oni gdzieś tam już zmierzają do swojego legendarnego pojedynku.
W filmie Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda wracają postacie znane z poprzedniej części, ale również i te z samej serii o Harrym Potterze. Mamy Jacoba, Queenie, Tinę, pojawia się również Leta Lestrange, dawna miłość Newta, a także jego brat. Prócz młodego Dumbledore’a, dostajemy również Nicolasa Flamela i… McGonagall. Z tą ostatnią jest pewien, bardzo duży problem. Z tego co wiadomo z książek profesor McGonagall po prostu nie mogło tam być, gdyż przyszła na świat dopiero siedem lat później. Chyba, że to jakaś siostra, babcia, matka?
Co jest nie tak?
Postanowiłam najpierw powiedzieć, co jest nie tak w filmie Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda. Nie jest tego bardzo dużo, ale wydaje mi się, że są to dość istotne rzeczy. Po pierwsze, same tytułowe Zbrodnie Grindelwalda. Gdzie są? Czy ktoś je w tym filmie widział? Oczywiście, otwierający film pościg zawierał walkę i na pewno ktoś zginął, ale czy to właśnie nadało tytuł całości? Prócz tego właściwie Grindelwald tylko rozmawia i prowadzi monologi. Nawet końcowa scena z niebieskim, zabójczym ogniem nie wydaje się aż tak „zbrodnicza”.
Drugą rzeczą jaką zauważyłam, to oczywiście profesor McGonagall. Napisałam już, że w tamtych czasach jeszcze się nie urodziła. Tak, tak, to może być jakaś członkini jej rodziny. Ale chodzi też o coś innego. Wiadomo z książek, że Minerva cały czas uczyła transmutacji. Z tych samych książek wiadomo również, że Dumbledore zanim został dyrektorem, też transmutacji uczył. I to odkąd został nauczycielem. Skąd więc obrona przed czarną magią? Wydaje mi się, że tylko po to, by zrobić scenę z boginem, która do złudzenia przypomina tę z Więźnia Azkabanu. Sprawa z nauczaniem w kontekście całego filmu nie ma żadnego znaczenia. Ale mnie kuje w oczy.
Dla większego dobra
Zastanawiałam się, czy wspomnieć tutaj o rzekomym pokrewieństwie Dumbledore’a i Credenca, o którym dowiadujemy się na koniec filmu. Pozornie jest to ogromny błąd fabularny, gdyż w czasie kiedy Credence się urodził, rodzice Dumbledore’a już nie żyli. Oczywiście, wiedzą o tym tylko co bardziej zorientowani fani książek Rowling. Ci inni, razem z Credencem będą wierzyli, że jest on bratem Albusa. Można też uwierzyć w manipulacje Grindelwalda, który chce uderzyć w swojego dawnego przyjaciela „tajną bronią”. Tylko co z tego, że chłopak będzie myślał, że tym bratem jest, skoro Dumbledore powinien ogarnąć, że on nim być nie może. A co za tym idzie nie pozwolić mu się zbliżyć.
I ostatnie, dla mnie to nie był błąd, wręcz przeciwnie, ale dla innych to może być istotne. Jeśli ktoś tylko obejrzał Harry’ego Pottera i to już jakiś czas temu nie będzie w stanie wyłapać wielu rzeczy. Tak samo nie zrozumie pewnych powiązań, których Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda nie tłumaczą. Właściwie o relacji Dumbledore – Grindelwald z filmu nie dowiemy się zbyt dużo. To trzeba pamiętać z książek. Zastanawiam się, czy zdradzą kiedykolwiek, że ideę, którą kierował się Gellert wymyślił poniekąd Albus?
Co wyszło?
Magiczny świat! Tak, to przede wszystkim. Świat czarodziejów, ich Ministerstwo, cała ta otoczka. Jak w poprzedniej części magiczne zwierzęta są fantastyczne. Widać, że w scenografię i kostiumy włożono wiele pracy, ale dzięki temu to wszystko wydaje się bardzo realne. Muzyka, efekty specjalne, tu nie mam się do czego przyczepić. Scena, gdy na Paryż opadają te czarne kotary (wtf?!) mimo absurdalności wygląda przecudnie. A kiedy bohaterowie muszą na końcu połączyć swoje zaklęcia tworząc krąg wokół cmentarza – miałam wtedy ciarki. Dodatkowo poznajemy nowe zaklęcia, które jeszcze bardziej poszerzają magiczne możliwości.
Gra aktorska jest bez zarzutu, tak samo jak napisane postaci. Grindelwald jest wiarygodny, jemu można uwierzyć, za nim można pójść. Wie jak grać na emocjach i uczuciach, widać to zwłaszcza w przypadku Queenie. Jest świetnym manipulatorem. Jednak nie tylko on. Już młody Dumbledore doskonale manipuluje innymi. Kieruje Newtem zupełnie jak Harrym. Jude Law wyszedł genialnie, choć samą postać można byłoby zrobić bardziej użyteczną i dać jej więcej czasu ekranowego. Obawiałam się trochę, że twórcy mogą wykorzystać tu fakt odmiennej orientacji Dumbledore’a. Na szczęście dalej pozostano przy jego przyjaźni z Gellertem. Najbardziej wyróżniającą się postacią jest Leta Lestrange. Świetnie wykreowana postać, po której widać te wszystkie targające nią emocje i demony przeszłości. Jej ból, walka ze sobą i wspomnieniami są wręcz namacalne i bardzo prawdziwe. Duży plus.
Na koniec nawiązania. To, co dla mugolskich widzów będzie niejasne i trudne do wyłapania, dla zagorzałych fanów stanowi gratkę. Po pierwsze – powrót do Hogwartu, niezwykle sentymentalny, zwłaszcza w połączeniu z lekcją z boginem. Nicolas Flamel, który jest fascynującą postacią i fajnie, że choć na chwilę mógł się pojawić. Uważni mogli wyłapać kilka nazwisk znanych Śmierciożerców, z tym, że teraz noszący je popierają Grindelwalda. Widać, pewne rzeczy się w tych rodzinach nie zmieniają. Jest jeszcze masa drobniejszych, ale przyjemnych dla fanów rzeczy, ale to musicie wyłapać sami.
Podsumowując
Jestem na tak. Mimo drobnych wad całokształt filmu Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda bardzo przypadł mi do gustu. Seans gwarantuje pewne rozrzewnienie, gdy przypomina się sagę o Harrym Potterze. Ogląda się bardzo przyjemnie, choć na pewno lepiej, kiedy jest się choć trochę obeznanym ze światem Rowling. Pewne rzeczy trochę mi zgrzytały, ale w ogólnym rozrachunku to w sumie nie ma znaczenia. Polecam, wybierzcie się. Jest, jak zwykle, magicznie.