Czekaliśmy na Kapitan Marvel z wielką niecierpliwością. Głównie dlatego, że to wprowadzenie do MCU zupełnie nowej bohaterki, a wraz z nią rasy i nieznanego nam zakątka kosmosu. Liczyliśmy na nawiązania do znanych nam już filmów, a przede wszystkim do samego Endgame i rozpoczynającej się po nim nowej fazy Marvel Cinematic Universe. Oczekiwań było sporo, a czy film im sprostał? Zapraszam do lektury bezspojlerowej recenzji.
Origin story
Że to będzie origin story wiedzieliśmy od początku. Znamy już ten schemat, widzieliśmy go nie raz. Jednak w Kapitan Marvel twórcy postanowili troszkę, odrobinę, go zmienić. Mamy więc nie tyle historię przemiany człowieka w bohatera, co bohatera w człowieka. Ze zwiastunów wiemy, że Carol Danvers (Brie Larson) nie pamięta kim jest i skąd pochodzi. Film jest jej drogą do poznania samej siebie i uświadomienia sobie, że, pomimo wszystko, jest człowiekiem. To jest coś, co ją definiuje. To bardzo ciekawy sposób zaprezentowania pochodzenia superbohatera i ja go kupiłam. Najważniejsze jednak jest to, że Disney nie zrobił z tego filmu manifestu feministycznego. Owszem, pokazuje czasy, w których kobiety do pewnych rzeczy „się nie nadawały”, ale konfrontuje to z charakterem naszej bohaterki. To ona udowadnia swoim zachowaniem, że ma rację, a nie tylko krzykiem, transparentem i tupaniem nóżką.
Dodatkowo Kapitan Marvel pokazuje w pewnym sensie origin story także Nicka Fury’ego. Facet, którego poznajemy nie jest tym zgorzkniałym, nieufnym i pozbawionym humoru agentem, jakiego znamy. Różnica jest ogromna, ale patrząc na to, co go spotkało – niezbyt można się temu dziwić. Samuel L. Jackson został odmłodzony w sposób bardzo naturalny i to jest godne pochwały. Prócz niego mamy również agenta Coulsona, choć ten jest raczej niezmienny i może się wydawać, że i za 100 lat będzie wyglądał tak samo.
Fabuła
Carol Danvers poznajemy jako Vers, członkinię formacji Starforce wraz z którą zamieszana jest w walkę pomiędzy Kree a Skrullami. Rasa zmiennokształtnych kosmitów nie chce podporządkować się Kree, nastawiona jest na ekspansję i, przede wszystkim, zabija wojowników Kree. Z wzajemnością zresztą. Od razu przedstawione mamy dwie strony konfliktu – walecznych, walczących bohaterów i kosmitów, którzy chcą zakłócić ustalony porządek. W wyniku jednej z walk Vers trafia na planetę C-53, czyli naszą Ziemię. I to jest tak naprawdę punkt wyjściowy dla całej historii. Na Ziemi wszystko się zaczęło, a co za tym idzie – powinno też się rozwiązać.
Kapitan Marvel jest produkcją zawierającą ogromną dawkę akcji i świetnego humoru. Nie będę wam spojlerować dalszej części fabuły, ale wiedzcie jedno – z minuty na minutę robi się lepiej. Mam jedno, ogromne ale, co do treści filmu. Jeśli na bieżąco czytaliście teorie i plotki, raczej nic was nie zaskoczy. Jeśli jednak tego nie robiliście, to Marvel przygotował dla was parę fajnych zwrotów akcji. No dobra, są one trochę przewidywalne, ale nie sprawia to, że są gorsze. Jak już wspomniałam wcześniej, spotykamy na ekranie paru starych znajomych, których możemy poznać od nieznanej nam jeszcze strony. Kot Goose ze zwiastunów kradnie show jak tylko się pojawi, Carol Danvers pokazuje swoje moce, a to wszystko w rytmie lat 90. Tak, to jest taka typowa ostatnia dekada XX, którą znamy głównie z seriali, choć bywały rzeczy znane z autopsji. Marvel zaserwował nam ogromną dozę nostalgii, ale z umiarem.
Kapitan Marvel a MCU
Obawiałam się troszkę tego nawiązywania do znanych nam już filmów Marvela. W przypadku, gdy prequel powstaje dużo później niż seria twórcy często przesadzają z mruganiem do widza/czytelnika. Jak dla mnie Kapitan Marvel robi to doskonale. Nie widać tu usilnych starań i wrzucania wszystkiego, co się da, byleby jakoś nam przypominała/zapowiadała Avengers, czy oryginy poszczególnych postaci. Dodatkowo w świetny sposób twórcy zamaskowali luki w całej historii czy niedorzeczności pewnych zachowań. Odpowiedzią na wiele dziwnych rzeczy, jakie robią niektórzy w tym filmie są, oczywiście, Skrulle. Ale to naprawdę fajnie działa.
Jest jedna rzecz, która strasznie poruszyła mnie w filmie Kapitan Marvel. Wiadomo, cameo Stana Lee musiało się pojawić. Marvel jednak, w hołdzie dla tego wspaniałego człowieka, zmienił czołówkę. Nie mamy standardowych migawek z różnymi superbohaterami. Zastąpiły je wcielenia Stana Lee ze wszystkich filmów MCU. Można by powiedzieć, że wielu herosów zastąpił jeden. Wydaje mi się, że lepiej nie można było wyrazić uznania. Marvel dobitnie pokazał, że tym, kto zbudował znane nam uniwersum jest właśnie Lee.
Chwalić Kapitan Marvel czy nie chwalić?
Wiecie, to zależy. Z jednej strony bawiłam się naprawdę świetnie. Kapitan Marvel rozładowuje trochę te kumulujące się przed Avengers: Endgame napięcie. To film bardzo luźny i humorystyczny. Można bawić się na nim wyśmienicie. Sporo zabawnych scen sprawia, że bardzo często wybuchamy, albo chociaż parskamy śmiechem. Do tego wyśmienite CGI. Taki prawdziwy blockbuster superbohaterski od Marvela.
Jednak, jak zawsze, jest też druga strona medalu. Kapitan Marvel cierpi na chroniczny nadmiar ekspozycji dialogowych, co jest dość popularne w filmach opowiadających origin story. Sporo rzeczy dostajemy wręcz na przysłowiowej srebrnej tacy. Jednocześnie są wątki potraktowane bardzo po macoszemu. Niby wiemy kto jest tym złym, ale po co robi pewne rzeczy – tego już nie. Najwyższa Inteligencja (nawiasem mówiąc jestem zasmucona brakiem zielonej głowy w słoiku) zachowuje się nie do końca tak inteligentnie, jakby można było po nazwie się spodziewać.
Wydaje mi się, że tym razem Marvel osiągnął coś, czego na pewno nie udało się zrobić przy pomocy Czarnej Pantery. Dał nam film luźny, ciekawy i nieprzesadzony. Bez nadęcia, w sam raz na rozładowanie emocji kumulujących się przed Avengers: Koniec Gry. To nie jest film nowatorski pod względem struktury czy historii. Przedstawia jednak tyle nowych rzeczy, że jeszcze długo będziemy dumać nad powiązaniami Kree czy Skrulli z MCU. Jeszcze jakbyśmy poznali trochę więcej tego świata byłoby naprawdę świetnie.
Kapitan Marvel aktorami stoi
Brie Larson zaprezentowała się bardzo dobrze. Moim zdaniem pasuje idealnie dopełniając ją humorem i mową ciała. Jest naturalna, wiarygodna i rzeczywista. Kiedy dostaje w twarz wygląda dokładnie tak, jak powinna w takiej sytuacji. Nie jest „za ładna”, co niestety bardzo często się zdarza. Uroda Larson sprawia, że wierzymy w nią w kostiumie Kapitan Marvel, uniformie ziemskiego pilota czy też grunge’owej stylówce.
O Samuelu L. Jacksonie i jego luźniejszej wersji Fury’ego już wspomniałam. Dodam tylko, że jego sceny z kotem Goose’em są jednymi z moich ulubionych w całym filmie. Pozostał mi więc Talos i obsadzony w tej roli Ben Mendelsohn. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim kogoś innego niż Krennic z Rouge One. Jestem bardzo na tak dla jego ponownego pojawienia się w MCU. Humorystyczne sceny z jego udziałem są świetne, zwłaszcza wtedy, gdy jest w swojej naturalnej, skrullowej postaci.
Chciałabym coś więcej napisać o reszcie, ale to ciężka sprawa. Postaci drugoplanowe są bardzo drugoplanowe. Służą do pewnych celów i tyle. Nawe Jude Law nie zachwyca. Jego kreacja wyszła dość słabo, choć przecież była bardzo istotna w całym filmie. Aktor zagrał mało wiarygodnie, bez typowego dla siebie polotu. Jakby machinalnie? Jestem bardzo na nie.
Podsumowując
Kapitan Marvel to blockbuster na Marvelowskim poziomie. Jest jednym z lepszych origin story jakie widzieliśmy w MCU, ale na pewno nie jest najlepszym filmem z nich wszystkich. Pełen humoru, akcji i walk, ale Thor: Ragnarok bije go na głowę. Jest klimatyczny, zawiera sporo żartów rodem z lat 90., ale Strażnicy Galaktyki mieli jednak więcej klimatu (tak, wiem, że oni nawiązywali do innej dekady, chodzi o nastrój). Jednak wprowadza bohaterkę, która może stać się dla wielu fanów kimś, kogo pokochają. Dzięki niej IV faza MCU nie jawi się już tak strasznie, bo sądzę, że Carol Danvers skutecznie może zapełnić lukę po którymś ze starych bohaterów. Jeśli kogoś stracimy w Endgame, a raczej na to się szykuje, to Kapitan Marvel będzie na pewno bardzo dobrym zamiennikiem.
Śmiało mogę polecić film Kapitan Marvel. To kawał dobrej, pełnej humoru rozrywki. Zwłaszcza przed Avengers: Koniec Gry, który ma być bardzo poważnym i zapewne trochę tragicznym filmem. Nie jest to arcydzieło, ale możemy się spodziewać, że kolejne odsłony przygód tej superbohaterki będą jednymi z lepszych filmów MCU.
Czytaj też: Recenzja filmu Śmierć nadejdzie dziś 2
Zdjęcia i trailer: Disney