Greta Gerwig oferuje nam ekranizację książki Louisy May Alcott. Czy kolejna wersja jest nam potrzebna i czy nowe Małe kobietki są czymś więcej niż pięknym filmem kostiumowym? Zapraszam do lektury recenzji, a wszystkiego się dowiecie.
Małe kobietki to powieść kultowa, choć o ekranizacjach mało się pamięta
Od 1918 roku różni twórcy starają się przenieść na ekran Małe kobietki autorstwa Louisy May Alcott. Z różnym skutkiem, ale tak już bywa. I choć w obsadach pojawiały się takie sławy jak Elizabet Taylor, Katharine Hepburn, Winona Ryder ( z Oscarem za rolę Jo) czy Kirsten Dunst, to nie zapadają one w pamięć tak bardzo jak książkowy pierwowzór. To nie Duma i uprzedzenie, gdzie większość z nas jest w stanie wymieć chociaż jednego pana Darcy’ego czy Elizabeth. Dodatkowo pozostaje pytanie, czy kostiumowy film na podstawie młodzieżowej książki o dziewczynach ma rację bytu we współczesnym kinie. I czy jest w stanie coś do tego kina wnieść. Na szczęście Greta Gerwig wie co robi i jest w stanie sprawić, by jej adaptacja została z nami na bardzo długo. Bo w końcu Małe kobietki trafiły na reżyserkę, która czuje tę opowieść.
Małe kobietki skupiają się na losach czterech sióstr March: Jo (Saoirse Ronan), Meg (Emma Watson), Amy (Florence Pugh) i Beth (Eliza Scanlen). Dziewczęta pod nieobecność walczącego na wojnie ojca mieszkają same z matką Marmee (Laura Dern). Wszędzie ich pełno, są żywiołowe (może oprócz nieśmiałej Beth), utalentowane i ambitne. Każda ma swoje plany i marzenia. Jo chce zostać pisarką, każdą wolną chwilę poświęca swojej pasji. Meg chciałaby zostać aktorką, Beth pianistką, a Amy dobrze wyjść za mąż i być sławna dzięki swojemu talentowi plastycznemu. Siostry mają różne charaktery i na różne sposoby walczą o to, czego chcą od życia. Dzięki niezwykle utalentowanym aktorkom ich role wypadają bardzo realistycznie, a chemia między nimi sprawia, że przestajemy czuć się jakbyśmy oglądali film. W pewnym momencie zatracamy się w obrazie, jakbyśmy też towarzyszyli bohaterkom w ich życiu.
Casting do Małych kobietek to mistrzostwo
Film pozwala nam zajrzeć w proces dorastania naszych bohaterek, którym od pewnego momentu towarzyszy niepoprawny Laurie (Timothée Chalamet). Aktor został wręcz stworzony do tej roli. Jako Laurie jest cudownie rozpuszczony i nonszalancki, a jego szczerość zarówno zachwyca jak i oburza. Gerwig w świetny sposób konfrontuje ich młodzieńcze marzenia z brutalną rzeczywistością. Porywcza Jo musi zmierzyć się z męskim światem, w którym dobra opowieść dla kobiet powinna zawsze kończyć się ślubem lub śmiercią bohaterki. Odkrywa, że walka o swoją tożsamość i bycie samodzielną jednostką nie jest tak łatwa, jak mogłoby się jej wydawać. Ale nie poddaje się. Ma w sobie dużo siły i pasji, a jednocześnie w tym wszystkim widać zagubienie. W końcu przeciera nowe szlaki. Podobnie jest w przypadku pozostałych sióstr. Żadna z nich nie została w filmie potraktowana gorzej, wszystkie mają odpowiednią ilość czasu, dzięki czemu możemy dobrze je poznać. Jednak najlepsze są sceny, gdy widzimy je razem. Chemia między nimi sprawia, że nie ważne czy to kłótnia, czy tajne zebranie przebieranego klubu – wszystko wygląda nader realistycznie.
Widać, że Greta Gerwig miała zaufanie do aktorów, którzy na planie mogą pokazać co potrafią. Dotyczy to zarówno aktorek wcielających się w siostry March, jak i młodego Chalameta. Z jednej strony osobno kradną sceny, w których się pojawiają, a z drugiej, gdy są razem idealnie współgrają, przez co ciężko określić, kto się wówczas wybija na tle innych. Emma Watson w roli Meg pokazuje swą dziewczęcą nieśmiałość, opanowanie i dużą dozę pokory, którą widać najbardziej w jej późniejszym życiu. To ona jako pierwsza musiała skonfrontować się z prawdziwym życiem i choć nie było takie, o jakim marzyła w dzieciństwie wyszła mu naprzeciw z odwagą. Eliza Scanlen w roli Beth urzeka kruchością i nieśmiałością, jest jednocześnie ufna, ale i zdystansowana w stosunku do obcych. Jej wrażliwość chwyta za serce. Duszą całego filmu jest Saoirse Ronan w roli Jo, nad którą można zachwycać się godzinami. Podobnie nad Florence Pugh, która jako rozkapryszona Amy z czasem zyskuje naszą sympatię. To postać, której motywacje dopiero musimy poznać, a gdy to zrobimy zaczynamy jej kibicować.
Greta Gerwig stworzyła film, którego przekaz jest bardzo współczesny i feministyczny
Reżyserka nie idzie na skróty i pokazuje nam prawdziwie feministyczne postaci kobiece, które są silne i realizują się, choć każda na swój własny sposób. Marmee daje córkom wolność, której w tamtych czasach młode dziewczęta miały niewiele. To ona wpoiła im myśl, że mogą być kim chcą i nie powinny ulegać społecznym nakazom. To dzięki niej główne bohaterki są tym, kim widzimy je na ekranie. Małe kobietki to różne oblicza silnych na swój sposób kobiet pokazujących, że pomimo przeciwności trzeba walczyć o swoją tożsamość. I trzeba to robić, bo pomimo, że od wydania książki upłynęło przeszło 150 lat, to nadal nie zawsze świat traktuje kobiety tak samo. Nadal gdzieś tam pokutuje przeświadczenie, że kobiety radzą sobie gorzej i potrzebują małżeństwa by się w życiu spełniać.
Oglądając Małe kobietki miałam wrażenie, że patrzę na historię współczesną, tylko ubraną inaczej. Dzięki temu film ma szansę zostać w naszych sercach o wiele dłużej niż inne adaptacje. Pozwala nam odnieść dane sytuacje do naszych prywatnych doświadczeń, albo do wydarzeń nam znanych.
Sześć nominacji do Oscara
Małe kobietki walczą o statuetkę w sześciu kategoriach: najlepszy film, najlepsza aktorka pierwszoplanowa, najlepsza aktorka drugoplanowa, najlepsza muzyka, kostiumy i scenariusz adaptowany. Zabrakło nominacji dla Grety Gerwig za reżyserię, co jest ogromnym pominięciem i zdecydowanie powinna zająć miejsce Todda Phillipsa w tej kategorii. Wszystkie nominacje dobitnie świadczą o tym, że Małe kobietki to nie tylko utalentowana obsada, ale i twórcy, którzy stworzyli przepiękne kostiumy czy muzykę. Zresztą, za stroje odpowiada Jacqueline Durran, która na swoim koncie ma już Oscara za Annę Kareninę. To ona stworzyła kostiumy do Pięknej i Bestii a także do 1917.
Ogromnie kibicuję Małym kobietkom w tegorocznych Oscarach, a wam polecam wybrać się do kina. Bo naprawdę warto, nawet jeśli nie do końca gustujecie w filmach kostiumowych o młodych dziewczynach.