Rzadko chodzę do kina na polskie filmy. Wynika to zapewne z faktu, że rzadko jakikolwiek do mnie przemawia. I zaznaczę od razu – Pech to nie grzech w żaden sposób do mnie nie przemówiło. Postanowiłam jednak wybrać się na seans żeby sprawdzić, czy cokolwiek w tych naszych produkcjach się zmieniło. Nie jestem na bieżąco w polskich komediach romantycznych, więc albo jest tak źle jak było, albo gorzej niż było.
Schematycznie aż do bólu
Biorąc pod uwagę gatunek filmowy jakim jest komedia romantyczna, ciężko mówić o braku schematów. Poznają się, jest pięknie, jedno z nich robi coś nie tak, nie rozmawiają ze sobą, a potem przypadkiem znowu jest pięknie. Ewentualnie tak jak w tym przypadku – przyjaciele się kochają, ale żadne sobie tego nie uświadamia, ale w końcu miłość zwycięża, bla bla bla.
Bohaterką Pech to nie grzech jest Natalia (Maria Dębska), która pracuje ze swoim wieloletnim przyjacielem Piotrem (Mikołaj Roznerski). Ich stosunki są raczej kumpelskie. Właściwie na początku filmu Piotr poznaje Weronikę (Barbara Kurdej-Szatan) i chwilę później biorą ślub. Dosłownie, jest to tak zmontowane, że wieczorem się poznają, a rano Natalia w pośpiechu biegnie na ceremonię. Twórcy postanowili darować sobie jakiekolwiek wyjaśnienia co do czasu. Oczywiście ślub się nie odbywa, bo Natalia gubi obrączki. Punktem wyjścia dla właściwej fabuły jest chyba rozmowa Piotra i Weroniki, którą podsłuchuje główna bohaterka. Słyszy, że jest „antymagnesem na facetów” i postanawia coś z tym zrobić. Teraz leci z górki. Zjawia się Adam (Krzysztof Czeczot), są jakieś udawane związki, dramy i nieporozumienia.
A na końcu happy end
Reżyser i scenarzysta, Ryszard Zatorski, postanowił pokazać, że miłość jest wszędzie, choć tak naprawdę to pod nosem. Nie bawi się w jakieś niuanse, on bazuje na tym, że widz to idiota. Inaczej nie da się tego określić. Fabuła wygląda tak, jakby myślał, że nikt nie zauważy całej tej bezsensowności. Wiem, że nie wiele wyjaśniłam, ale choć byłam w kinie w piątek, to niezbyt to pamiętam. Dlatego dorzucam opis dystrybutora:
Odnosząca sukcesy bizneswoman – Natalia (Maria Dębska) nie ma szczęścia w miłości i z powodu pecha nie lubi poddawać się romantycznym uniesieniom. Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia staje się świadkiem zawarcia niezwykłego zakładu. Jej najlepszy przyjaciel i partner w interesach – Piotr (Mikołaj Roznerski) oraz jego piękna narzeczona – Weronika (Barbara Kurdej-Szatan) zakładają się o to, że Natalia przez trzy miesiące z nikim się nie zwiąże i w nikim się nie zakocha. Chcąc odegrać się na znajomych, bohaterka daje się wciągać w romantyczną intrygę. W konsekwencji ląduje w ramionach amanta z branży komputerowej – Adama (Krzysztof Czeczot). Ich romans, choć początkowo udawany, nieoczekiwanie przeradza się w coś więcej. Tymczasem odliczający dni do własnego ślubu Piotr zaczyna rozumieć, że być może z Natalią wiązało go coś więcej niż przyjaźń i wspólny biznes…
Dialogi i product placement
Zacznę może od tego, że oglądając polskie filmy często zastanawiam się kto mówi takim językiem. Tak samo było w przypadku filmu Pech to nie grzech. Dialogi są koszmarne, humor wywietrzał już dawno i jest raczej żenujący. Zatorski bazuje na głupawych odzywkach, stereotypach i wadach wymowy (czy jesteśmy w podstawówce, by śmiać się z niewymawiania „r”?). Aktorzy nie są w stanie nadać realności tekstom, tak bardzo są one złe.
Druga rzecz, której w polskim kinie zabraknąć nie może. Tak, chodzi o product placement. Nie twierdzę oczywiście, że w zagranicznych produkcjach tego nie ma. Ale chyba nigdy nie widziałam równie chamskich reklam co w naszych filmach. W Pech to nie grzech reklamuje się głównie jedzenie. Rozpoczynając od sceny, gdzie Roznerski je (jak świnia) parówki i mówi „to berlinki, prawdziwi mężczyźni wolą berlinki”. Później, gdy tylko się dało, rzucano nam w twarz reklamą „pyszne.pl”. I to nie była tylko torba w tle, to były specjalne ujęcia na telefon z włączoną aplikacją i na opakowania z nazwą portalu. Nawet karma dla psów nie mogła być no name. Było tego więcej, ale nie chce mi się już wymieniać.
Bohaterowie
Jest na co ponarzekać. Stereotyp goni stereotyp. Mamy niedostępną i twardą Natalię. Roztrzepana dziewczyna , która dziwi się blokadom na koła, gdy parkuje na zakazie. Piotra, który nie potrafi jeść, a robi to ciągle. Roznerski uważany jest za wcielenie seksapilu, więc trzeba było to tutaj pokazać. Ciągle chodzi w skórzanej kurtce, albo w kilka rozmiarów za dużych koszulach (to jest seksi?) i rzuca powłóczyste spojrzenia. Adam ma nerwice natręctw, jest pozbawiony charakteru, choć jemu wydaje się, że bywa czasem złośliwy, stanowczy i zabawny. Weronika to sportsmenka, kiedy tylko może mówi o sporcie i dietach. Jest też chorobliwie zazdrosna. I tak, proszę państwa, jest również Karolak. Tym razem w roli mieszkającego w przyczepie, zadłużonego po uszy, barmana Mańka. Maniek wygłasza mądrości życiowe i niestety (albo stety), jest chyba najlepszym elementem filmu Pech to nie grzech. Prócz niego jest też włożona od czapy babcia Natalii, która chyba nie mogła znieść tego filmu, więc wzięła i umarła. Natalia, prócz babci, ma również niezwykle mądrą, dojrzałą i błyskotliwą córkę. Mam nadzieję, że wyczuliście ironię.
Przewijają się tutaj również i inni, choć ich role są równie bezsensowne co cała produkcja. Takim przykładem jest Dereszowska, grająca komorniczkę wdającą się w romans ze swoim wierzycielem Mańkiem. To byłoby nawet spoko, ale trwa to tak krótko, że niczego nie wnosi. Aktorzy wybrani do wszystkich ról nie są słabi. Tylko to, co i w czym grają takie jest. Ciężko zrobić coś z niczego.
Obraz nędzy i rozpaczy
Co jeszcze jest źle w filmie Pech to nie grzech? Cała reszta. Napisałam już o kiepskiej fabule i słabych postaciach. Napiszę więc o koszmarnym montażu. Sceny urywają się, przeskakują nie wiadomo o ile, a kamera miejscami porusza się dziwnie. Ścieżka dźwiękowa jest raczej typowa. Neutralna. Ot, jakieś popularne polskie i niepolskie kawałki. Ale kostiumy, o tak, o tym muszę co nieco napisać. Bohaterowie naszych komedii romantycznych nie mogą chodzić ubrani normalnie. Dębska przez większość czasu nosi ten okropny beret. Jeśli go nie ma to ma absurdalne sukienki,. Roznerski ma za duże koszule, albo przyklejoną skórzaną kurtkę. Tutaj stroje nie mogą być zwyczajne. Ich wyjątkowość ma chyba podkreślać to, że i film jest taki. Otóż nie.
Podsumowując
Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że nie warto oglądać polskich komedii romantycznych. Obie części Planety Singli mi się podobały i zapewne to one skłoniły mnie do podjęcia tego ryzyka. Nie polecam i to bardzo, bardzo gorąco nie polecam filmu Pech to nie grzech. Dawno nie widziałam czegoś równie złego. Jedyny plus, że trwał tylko 80 minut, choć to i tak moje najbardziej zmarnowane minuty w ostatnim czasie.
Zwiastun, zdjęcia i opis filmu: figarofilm.com