Reklama
aplikuj.pl

Recenzja filmu Sonic. Szybki jak błyskawica

Kolejna filmowa adaptacja znanej gry wideo wchodzi do kin. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Jednak Sonic. Szybki jak błyskawica to dość ciekawy przypadek, bo gdyby twórcy nie posłuchali fanów mielibyśmy horror zamiast fajnej, familijnej produkcji. Nie jest idealnie, ale jest dobrze.

Wielu z nas pamięta pierwszy zwiastun Sonica i to, co działo się później. Takiej obfitości memów na jeden temat nie mieliśmy od dłuższego czasu. Cóż, trzeba przyznać, że kpina z wyglądu głównego bohatera była jak najbardziej słuszna, bo takiego koszmaru nie widzieliśmy od dawna. Paramount za bardzo chciał, by Niebieski Jeż przypominał istotę ludzką i, w rezultacie, przedobrzył. Zdarzyło się jednak coś zadziwiającego i krytyka widzów, która do studia dotarła, została wzięta do serca i poskutkowała zmiana wizerunku Sonica. Bliżej jest mu teraz do gier niż do karykaturalnej istoty ludzkiej i chwała twórcom za to. Na nowego Jeża milo popatrzeć, jego prezencja jest sympatyczna, a sny z jego udziałem z pewnością nie skończą się krzykiem.

Głównego bohatera poznajemy w trakcie pościgu ulicami miasta, jednak szybko, jako narrator, Sonic przenosi nam w czasie i wyjaśnia wszystko. Dostajemy więc krótki wstęp o tym, że mieszkał kiedyś na odległej planecie, jednak jego umiejętność szybkiego biegania przyciągnęła uwagę tych złych. Wówczas mądra sowa, mentor Sonica, wytłumaczyła mu, że przez swoją moc zawsze będzie ścigany. Generalnie ma się nie wychylać. Wręczyła mu sakiewkę z magicznymi pierścieniami otwierającymi portale i wysłała za pomocą jednego z nich na Ziemię. Tyle słowem wstępu i genezy naszego głównego bohatera. Niebieski Jeż znajduje sobie kryjówkę w lesie, niedaleko miasteczka Green Hills. Oczywiście w USA. Opowiada nam o swoim życiu, o tym co lubi robić i o ludziach, których obserwuje. Jego przytulna nora w ziemi pełna jest gadżetów, komiksów i wszystkiego, co taki, w gruncie rzeczy, dzieciak jak on mógłby potrzebować. Wszystkiego prócz przyjaciół. Nocami Sonic zagląda do jednego z domów i wyobraża sobie, że mieszkający tam lokalny szeryf Tom Wachowski (James Marsden) i jego żona Maddie, są jego przyjaciółmi. Wspólnie oglądają filmy i spędzają czas, szkoda tylko, że para o istnieniu niebieskiego jeża nie ma pojęcia.

Wszystko zmienia się w chwili, gdy w Sonicu coś pęka. Po obejrzeniu meczu baseballowego czeka aż boisko opustoszeje i sam zaczyna grać Oczywiście sam ze sobą. Na koniec poziom jego frustracji osiąga punkt kulminacyjny i nasz bohater zaczyna biegać w kółko z taką prędkością, że generuje zagadkową niebieską energię, która po uwolnieniu rozchodzi się falą po okolicy pozbawiając prądu kilka stanów. Coś takiego nie mogło umknąć uwadze władz państwa i wkrótce na miejsce przyjeżdża szalony geniusz Doktor Robotnik (Jim Carrey). Używając nowoczesnych technologii zaczyna tropić Sonica, który uciekając przypadkiem traci swoje pierścienie, zyskuje zaś przyjaciela w osobie Toma Wachowskiego, który nie tylko pomaga mu odnaleźć zgubę, ale przede wszystkim uciec przed stukniętym Robotnikiem.

Przez cały film ciężko się nudzić, bo twórcy dbają, żeby się coś działo. A to pościgi, a to walka w barze, a to kolejne dziwactwa Robotnika. Jest ciekawie i powiem szczerze, że się nie nudziłam. Słysząc reakcje dzieciaków na sali śmiało mogę powiedzieć, że one bawiły się świetnie. Fabuła jest bardzo prosta, bez komplikacji i niepotrzebnych udziwnień. To opowieść skierowana przede wszystkim do widzów młodszych i to się widzi, ale czy coś w tym złego? Sonic. Szybki jak błyskawica opiera się na klasycznym motywie kosmity przybywającego na Ziemię w poszukiwaniu schronienia. Było to w E.T., było i w Bumblebee. Zawsze w takim przypadku jest jakiś życzliwy, chętny do pomocy człowiek. Dobrze bawiłam się wyłapując nawiązania do Quick Silvera z X-menów i filmowych scen z jego udziałem. „Mieszkanie” Sonica, granie samemu w ping-ponga, spowolniona bójka w barze czy odwracanie toru lecących pocisków. Powielone klisze, ale nadal przyjemnie się je ogląda.

Największym minusem filmu Sonic. Szybki jak błyskawica jest polski dubbing narzucony przez dystrybutora. Nie dostajemy więc możliwości posłuchania ani Bena Schwartza w tytułowej roli, ani Jima Carryeya, który jako ekscentryczny złoczyńca spisuje się całkiem nieźle. Jest i owszem przerysowany, ale fani aktora właśnie za to go kochają. Scenariusz i dialogi nie są najwyższych lotów, a żarty często można podsumować jako suchary. Nie przeszkadza to jednak jako bardzo w odbiorze filmu, zwłaszcza, że jest on tak skonstruowany, żeby przyciągnąć jak najwięcej młodych widzów. Czy fani serii gier Sega będą usatysfakcjonowani? Ciężko mi powiedzieć, bo sama nigdy za tymi grami nie szalałam.

Podczas seansu Sonic. Szybki jak błyskawica bawiłam się całkiem nieźle. Film skonstruowano tak, żeby dawał prostą rozrywkę i to się chyba udało. Z pewnością jest też świetną reklamą gier wśród dzieciaków, które nigdy nie miały z nią do czynienia. Zakończenie jakie dostajemy jasno wskazuje na chęć rozszerzenia świata i stworzenia kolejnych części. Świetne wyniki finansowe jakie Sonic aktualnie osiąga na pewno mu to umożliwią. Nie jest to ambitny ani ponadprzeciętny spektakl, więc jeśli ktoś szuka czegoś takiego polecam inny film. A jeśli chcecie trochę rozrywki, zwłaszcza biorąc dzieciaki do kina, to warto się wybrać.