Na ten moment czekaliśmy od miesięcy. W końcu możemy wybrać się do kina na wysokobudżetową produkcję, a na dodatek jest to najnowszy film Christophera Nolana. Enigmatyczny i bardzo zawiły Tenet zagościł dziś w naszych kinach. Czy warto było na niego czekać? Recenzja bez spoilerów.
Widzę Nolan i lecę do kina
W tym temacie działam bardzo prosto. Widzę film Christophera Nolana i wiem, że do kina mogę iść nawet w ciemno. Nawet jeśli jego produkcje mają wady, to i tak całokształt zawsze robi ogromne i niezapomniane wrażenie. W przypadku Tenet doniesienia śledziłam praktycznie od samego początku i wyczekiwałam tego filmu z niecierpliwością. Pandemia pokrzyżowała szyki twórcom i kinom, ale na szczęście po mniej więcej półtoramiesięcznym opóźnieniu w końcu możemy obejrzeć Tenet. A właściwie nie obejrzeć, a doświadczyć, bo podobnie jak w przypadku Incepcji, Prestiżu czy Memento Nolan nie stawia nas w obliczu prostej i klarownej historii. Ale wiecie, ja ten styl wprost uwielbiam, a dzięki temu, że te produkcje wychodzą raz na kilka lat nie da się nimi nasycić. Tym razem mamy do czynienia z mocnym szpiegowskim thrillerem połączonym z science-fiction. Choć wciąż jakieś tytuły z tych gatunków dostajemy, to połączenie zaserwowane przez Nolana jest ekscytujące i elektryzujące.
Tenet jest tak bardzo ambitnym i spektakularnym widowiskiem, że w niczym nie odbiega od poprzednich filmów Nolana. Oglądając go dostrzeżemy większość z typowych już dla niego sztuczek. Jeśli byliście w ostatnim czasie na rocznicowym seansie Incepcji to widzieliście 9-cio minutowy materiał dotyczący Tenet. W nim właśnie reżyser opowiadał o stosowanych przez siebie praktycznych efektach specjalnych, dzięki którym produkcja tak szybko się nie zestarzeje. Scena rozbijania gigantycznego samolotu działa na nas o wiele mocniej, bo wiemy, że oni naprawdę rozbili samolot na planie! Podczas, gdy typowe blockbustery coraz bardziej idą w turborealistyczne CGI, Christopher Nolan chce nam dać tyle prawdy, ile tylko się da.
Nie próbuj tego zrozumieć
Fabuła Tenet nie jest skomplikowana i o ile cała historia prowadzona jest zawile, to bardziej jest to kwestia techniczna. John David Washington wciela się w bohatera nazywającego się „Protagonista”. Zostaje zwerbowany przez tajemniczą organizację i ma uratować świat przez II wojną światową. Mocodawcy dają mu niewiarygodnie mało informacji, a on przemierza świat, werbuje pomocników i stara się powstrzymać koniec świata. Wiecie, to tak w skrócie, bo szczegóły poznacie wybierając się na seans. Jest w tej historii główny zły Rosjanin, jest księżniczka do uratowania i niezwykle pomocny we wszystkim Neil grany przez Roberta Pattinsona, mężczyzna, który wie o wiele więcej niż chce ujawnić. Zresztą, tam większość wie więcej niż Protagonista, jednak zakończenie to pięknie wyjaśnia.
Christopher Nolan na początku filmu wkłada w usta bohaterki granej przez Clémence Poésy słowa, którymi powinniśmy kierować się podczas oglądania Tenet: „Nie próbuj tego zrozumieć. Poczuj to”. Jeśli weźmiemy je sobie do serca seans stanie się ogromną przyjemnością. Jeśli nie, zaczniemy dostrzegać swoisty przerost formy nad treścią, a to zdecydowanie Tenet nie służy. Twórca dał nam bowiem wyszukaną i kosztowną zabawkę, którą jednak możemy oglądać przez szybę. Mamy się nią zachwycać, mamy ją podziwiać, ale bez wzięcia jej w ręce nie jesteśmy w stanie wiele poczuć. Podczas seansu, prócz momentów konsternacji i lekkiego zagubienia, czułam zachwyt nad tym, jak to wszystko wygląda. O wiele mniej skupiałam się na samych bohaterach, którzy w tym wszystkim są jacyś tacy odlegli i zimni. Widać, że aktorzy nie mieli okazji pobawić się granymi przez siebie postaciami, a to przeniosło się na brak człowieczeństwa. Wiemy, że to jest ich rola i wchodzą do tej historii w punkcie A, a wychodzą w punkcie B. To nie typ fabuły, który zdaje się żyć jeszcze poza kadrem.
Inwersja
Już na etapie zwiastunów widzieliśmy, że w Tenet pojawią się zabawy z czasem. Nie są to jednak podróże w czasie tylko coś, co nazywa się inwersją. Te zjawisko wiąże się z przedmiotami pochodzącymi z innego czasu, które pozwalają na opuszczenie realnego pojmowania czasu. Dzięki temu stłuczona filiżanka powraca do swojego kształtu, a wystrzelona kula wraca do magazynka. Jest to zagadnienie, które lepiej się ogląda niż się o nim pisze. Inwersja pozwala na działanie w dwie strony – jednocześnie możemy iść do sklepu i ze sklepu. Dzieje się to na naszych oczach, ale nie w tym samym czasie. Przez to obserwujemy na ekranie jak wywrócony samochód nagle się podnosi, jedzie chaotycznie, a potem się cofa, lub jak woda zamiast uciekać spod kilu statku wpada pod niego. Ten właśnie mechanizm pozwala bohaterom na swojego rodzaju podróże przez czas.
Kiedy patrzymy na to wszystko wydaje się to może i zawiłe, ale jednak da się to ogarnąć. Niestety problem pojawia się wówczas, gdy Nolan wkłada w usta bohaterów kwestie, które mają nam przedstawiane zjawiska wytłumaczyć. Dialogi są sztuczne, nastawione na ekspozycję, a nie na jakiekolwiek emocje czy, broń boże, relacje. Tak jakby Nolan usilnie chciał nam pokazać, że wie o czym zrobił film. Nie pomaga w tym również fakt, że sporo tych ekspozycyjnych zdań zagłuszanych jest przez intensywne dźwięki z tła i samą ścieżkę dźwiękową. Soundtrack, podobnie jak reszta technicznej strony filmu jest szalony i energetyzujący. Muzyka autorstwa Ludwiga Göranssona podbija kluczowe momenty i nie daje naszym uszom odpocząć ani przez chwilę.
Bohaterowie z papieru
Wspomniałam już o tym, ale chyba warto napisać na ten temat ciut więcej. Przedstawione na ekranie postacie, zwłaszcza z tymi sztywnymi dialogami, są bardzo zimne, choć z pewnością aktorzy dali z siebie wszystko. John David Washington i jego wyczyny na ekranie robią wrażenie, a jego charyzmę widać nawet przy tak ograniczonych możliwościach improwizacji. Gorzej jest w przypadku Elizabeth Debicki. Nolan lubi zabijać kobiety głównych bohaterów, a w tym przypadku ona musiała przeżyć i niestety, jej rola została sprowadzona do tej księżniczki, którą trzeba uratować. Aktorka stara się jak może pokazać wiele emocji, zwłaszcza w relacjach z Andrejem Satorem granym przez Kennetha Branagh. Tylko w scenach z tą dwójką to Branagh gra pierwsze skrzypce będąc może i stereotypowym, ale budzącym grozę antagonistą. A Debicki schodzi na dalszy plan pozostając tylko żoną i tęskniącą za dzieckiem matką.
Ale Tenet ma swoją perełkę, którą jest Robert Pattinson. Wybaczyłam mu już dawno rolę Edwarda w Zmierzchu i teraz spokojnie mogę podziwiać jego umiejętności aktorskie. U Nolana pokazał na ile go stać, zwłaszcza przy tak dużych ograniczeniach. Jest charyzmatyczny, ujmujący, a jego bohater jest chyba jedynym, któremu chcemy i potrafimy kibicować. I ta chemia pomiędzy nim a Washingtonem. Cudo!
To nie do końca to
No właśnie. Z seansu Tenet wyszłam oczarowana efektami specjalnymi, wybuchami, walkami, muzyką, w skrócie całą warstwą techniczną. Pod tym względem Nolan dal nam coś fenomenalnego, ale przy tym śmiało mogę powiedzieć, że Tenet to taki nietypowy przykład przerostu formy nad treścią. Gdyby nie otoczka film byłby przewidywalny i zwykły. Inwersja sprawiła, że nawet pozornie nieznaczące sceny były ważne. Jeśli znacie Nolana, to Tenet ma w sobie chyba pełen przekrój jego umiejętności, a to oznacza, że znajdziemy tu zarówno dobre jak i złe sztuczki. Ale skoro nadal chcemy go oglądać to oznacza, że złego nigdy nie jest na tyle dużo, by przyćmić fantastyczne strony filmów.
Tenet nie jest pozbawione wad i wydaje mi się, że byłyby one jeszcze mniej widoczne gdyby nie te wyczekiwanie, jakie towarzyszyło wciąż przekładanej premierze. Nie dość, że to pierwsza wysokobudżetowa produkcja, jaka mamy okazję zobaczyć od miesięcy, to jeszcze wypowiedzi aktorów o niesamowitości Tenet tylko podsycały widzów. W takich przypadkach zawsze pojawi się pewna doza rozczarowania. Uważam, że to nie do końca jest film, na który czekałam, i który chciałam dostać. Pomimo tego całościowo robi on tak ogromne wrażenie, a podczas seansu tyle razy wbił mnie w fotel, że jestem w stanie Nolanowi wybaczyć i pójść do kina jeszcze raz, a może i nawet dwa razy. Więc polecam, ale pamiętajcie o skupieniu, zwłaszcza w tych głośnych scenach, bo właśnie wtedy bohaterowie mają tendencję do mamrotania istotnych rzeczy. Tenet to sto procent Nolana, a to oznacza wszystko co dobre i wszystko co złe.
PS. Oglądajcie ten film w IMAX!
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News