Oglądając Vox Lux ma się wrażenie, że to trochę Narodziny Gwiazdy w krzywym zwierciadle. Bardziej brutalne i tragiczne, pozbawione bajkowości i romantyzmu. Z masą odniesień do kondycji współczesnego show biznesu, dynamiczny i dosyć ciężki w odbiorze. Zapraszam do lektury recenzji.
Drugi film Bardy’ego Corbeta
Postać reżysera Vox Lux, Bardy’ego Corbeta większość nadal kojarzy raczej z filmów, w których zagrał. Sama mam słabość do jego roli w remake’u Funny Games. Jednak ten młody, bo zaledwie 30-letni, aktor postanowił stanąć po drugiej stronie kamery i w 2015 dał nam nagradzane Dzieciństwo Wodza. W jego najnowszym filmie widać już charakterystyczne dla niego elementy. Pewną nachalność w oferowanym nam obrazie, poruszanie wielu motywów i wyrazistość. I nie ważne, jak się ocenia te filmy, Corbet tworzy z rozmachem.
I takie właśnie jest Vox Lux. Przepełnione krytyką współczesnej popkultury i show biznesu, brutalne i bezpośrednie. Corbet nie owija niczego w bawełnę, nie ugrzecznia i nie czaruje. Porusza wiele, najczęściej ciężkich, tematów. Nie zawsze udanie, nie zawsze zrozumiale, ale na pewno w interesujący i warty uwagi sposób.
Historia w dwóch częściach
Vox Lux można podzielić na dwie zasadnicze części. W pierwszej poznajemy nastoletnią Celeste (Raffey Cassidy), która w 1999 roku przeżyła zamach terrorystyczny w swojej szkole. Jeden z uczniów strzela do kolegów, koleżanek i nauczycieli. Jest wiele ofiar, a sama sekwencja jest dla nas całkowicie niespodziewana. Jedna z niewielu ocalałych jest właśnie Celeste, która ciężko ranna trafia do szpitala. By poradzić sobie z traumą, wraz z siostrą Eleanor, pisze piosenkę. Utwór dedykowany pamięci zamordowanych przyjaciół szybko zapewnia dziewczynkom nieoczekiwaną sławę. Piosenka, która miała pomóc Celeste pozbierać się po tragedii jaka ją spotkała, otworzyła jej drogę do sławy. Pomóc miał w tym młody Menadżer (Jude Law). Dziewczyna praktycznie z marszu staje się gwiazdą. A w tle Ameryka przestaje być marzeniem.
Rok 2017 jest czasem właściwej akcji filmu. Dorosła Celeste (Natalie Portman) jest nieco blednącą gwiazdą z ogromnymi problemami. Traumę, której nigdy nie udało się jej pozbyć, leczy alkoholem i narkotykami. Podczas seansu zastanawiałam się, czy gdyby pozwolono jej poradzić sobie z tym wszystkim lata temu, to teraz jej życie wyglądałoby inaczej. To tylko gdybanie, bo Celeste jest już postacią w jakiś tam sposób ukształtowaną. Mimo pozorów, jakie stara się utrzymywać widać, że w środku jest na skraju przepaści. Objawia się to w jej relacji z siostrą, ale przede wszystkim, z córką Augustine (w tej roli również Raffey Cassidy). Nasza gwiazda jest zimna, trzyma ludzi na dystans i za wszelką cenę nie chce się angażować.
Nie jest różowo
Chcąc wrócić na szczyt, wciąż popularna Celeste, tworzy nowy album, a co za tym idzie – planuje kolejną trasę koncertową. Choć ma ich za sobą wiele, tym razem z dnia na dzień panikuje coraz bardziej. Widzimy, jak powoli traci nad wszystkim kontrolę. Często nasuwa się myśl, że pod tą prowokacyjną powłoką kryje się skrzywdzona dziewczynka, która wciąż i wciąż przeżywa szkolną masakrę. To wszystko stara się ukryć pod bezpośrednim, często chamskim i hałaśliwym usposobieniem. Odpowiada agresją na agresję, często wdaje się w kłótnie z dziennikarzami. Prywatnie nie jest lepiej. Nie potrafi zbliżyć się do własnej córki, a z siostrą stosunki ma co najmniej „skomplikowane”. Piosenkarka nie umie już funkcjonować bez alkoholu.
Corbet pokazuje gwiazdę w różnych stanach „ducha”, które często zakrawają o obłęd. Celeste szlocha, krzyczy, przezywa narkotyczne odjazdy, ma ataki szału i euforii. W wielu chwilach miałam wrażenie, że tylko chwila dzieli ją od pobytu w pokoju bez klamek. Wszystko to wydaje się przerysowane i absurdalne, aż nie zaczynamy przypominać sobie doniesień z show biznesu. W balansowaniu na granicy życia i śmierci pomaga głównej bohaterce jej Menadżer. Wcześniej traktujący ją jak dziecko, a teraz czynnie uczestniczący w narkotykowych odjazdach.
Wielka wizja
W Vox Lux widać, jak wielką wizję miał reżyser i scenarzysta. Corbet porusza tak wiele wątków, że nie jest w stanie sobie z nimi poradzić. Dorastanie, droga do sławy, powierzchowność i płytkość popkultury, problemy psychiczne, uzależnienia, a to wszystko na tle ataków terrorystycznych i rodzącego się w bólach obsesyjnego patriotyzmu. Całość jest brutalna i dosadna. Oglądamy widowiskowe, ale niezwykle miałkie, występy Celeste, które jednak są nużące, ze względu na ich długość. Całość to konfrontacja twardej rzeczywistości z błyszczącym światem przemysłu muzycznego. Widać to zwłaszcza w scenie, w której dziennikarze proszą piosenkarkę o skomentowanie ataku terrorystycznego w Chorwacji. Napastnicy atakują wypoczywających na plaży ludzi mając na sobie złote maski stylizowane na element stroju Celeste z jednego z jej występów. Dziennikarze wykorzystują ten fakt, ale gwiazda jasno pokazuje, że ją to nie obchodzi. Ma na celu radość i zadowolenie publiczności.
Wydaje mi się, że od początku miał to być obraz pełen przerysowania, wpadającego w karykaturę. Rozmach z jakim Vox Lux jest stworzony powinien dawać wiele satysfakcji podczas oglądania. I choć momentami tak jest, nastrój jaki dostajemy sprawia, że częściej jesteśmy przytłoczeni. „Pomaga” w tym muzyka, sposób prowadzenia kamery i gra aktorska. Wielkość, jaką chciał uzyskać Bardy Corbet na pewno nie przypadnie do gustu masom.
Czytaj też: Recenzja filmu Avengers: Endgame – bez spoilerów
Elementy składowe
Po wyjściu z kina miałam mieszane uczucia co do wielu elementów tego filmu. Jeśli chodzi o część aktorską. Natalie Portman wcielająca się w główną bohaterkę daje z siebie naprawdę wiele. I z jednej strony wręcz zachwyca, błyszczy na ekranie i pokazuje, na jak wiele ją stać. To jedna z jej lepszych kreacji. Z drugiej jednak strony, częściej widziałam w niej fantastyczną aktorkę, niż Cleleste, którą powinna się w tym filmie stać. Była między prawdziwą, a wymyśloną osobą jakaś niespójność. Nie wiem czy wynikało to z nie do końca dobrze napisanej postaci, czy może z przesady, w jaką od czasu do czasu Portman wpadała. O bohaterze Jude Lawa niewiele mogę powiedzieć. Aktor jak zwykle wypada dobrze, ale tu już problemem jest scenariusz. Między nim, a jego podopieczną nie ma „chemii”. Brakuje jakichś emocji, które przez te lata musiały się wypracować. Ich relacja była strasznie płaska. Podczas seansu zachwycał mnie pomysł narratora. Fantastycznie operujący głosem Willem Dafoe opowiadał nam pewne rzeczy i zarysowywał tło. Był niczym niewidzialny bóg, albo władcza marionetek kierujący główną bohaterką na nieoczekiwane tory.
Vox Lux to jednak nie tylko scenariusz i aktorzy. To świetna ścieżka dźwiękowa Scotta Walkera i utwory stworzone przez piosenkarkę Się. W ogóle udźwiękowienie naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza w sali Dolby Atmos. Do tego fascynująca praca kamery, choć połącznie pewnych rozwiązań zastosowanych w tym filmie nie każdemu przypadkiem do gustu. Przez nagromadzenie sekwencji muzycznych i zdjęcia Lola Crawleya, wiele momentów nadaje się na pełnoprawne teledyski. Nie do końca jednak w pozytywnym znaczeniu, dobrze bowiem wiemy, że to potrafi męczyć i nudzić. Zwłaszcza ostatni występ bohaterki w końcowej sekwencji filmu. Dostajemy prawie dziesięciominutową scenę z koncertu. I owszem. Występ robi wrażenie, ale po paru minutach nudzi i wkurza. Jest po prostu za długi, przez co bardzo szybko traci swój wydźwięk.
Podsumowując
Vox Lux potrafi wzbudzić w widzach skrajne emocje. Nie jest to obraz idealny, ale Corbet stworzył coś, o czym ciężko zapomnieć. Brutalny i realistyczny zwraca uwagę na wiele współczesnych problemów. Zrzuca piękną, błyszczącą maskę show biznesu by pokazać co kryje się pod spodem. Pokazuje tragedie, które są nam bardzo dobrze znane i ludzi, których takie wydarzenia zmieniły na zawsze. Zmieniły i okaleczyły, bo problemem Celeste nie jest blizna na szyi, tylko nigdy nie zaleczona rana na psychice.
Mi się podobało. Film wywołał we mnie wiele emocji i choć nie wszystkie podziałały pozytywnie na mój odbiór, to i tak w ogólnym rozrachunku wyszło na plus. Po Narodzinach Gwiazdy i niezwykle grzecznym Bohemian Rhapsody brakowało mi właśnie czegoś takiego. Jednocześnie jednak wiem, że wiele osób zmęczy ten film, a może nawet zirytuje. Jednak pomimo niedociągnięć nie żałuję czasu spędzonego w kinie. Na pewno też będę czekać na kolejny film Bardy’ego Corbeta, bo coś mi się wydaje, że pokaże nam niedługo coś wielkiego.
Czytaj też: Recenzja filmu After
Zdjęcia i trailer: NEON