Od początku kampanii marketingowej filmu Zabójcze Maszyny, na różne sposoby starano się udowodnić, że będzie to hit. Ba! to miał być futurystyczny Władca Pierścieni. To coś znaczy, prawda? Poza tym wciskane wszędzie nazwisko Petera Jacksona. To miał być świetny film. A raczej, to mógłby być świetny film. Dlaczego? Zapraszam do przeczytania recenzji Zabójczych Maszyn, a sami się przekonacie.
Zarys historii
60 minut wystarczyło ludziom, by sprowadzić na świat zagładę. To wydarzenie zmieniło na zawsze wygląd Ziemi i doprowadziło do tego, że ponad tysiąc lat później wszystko wygląda zupełnie inaczej. Ludzkość wróciła do korzeni i ponownie zaczęła przemierzać Ziemię w poszukiwaniu surowców i pożywienia. Tym razem jednak nie na piechotę, a używając do tego ogromnych miast-maszyn. Wyposażone w gąsienice, wielkie niczym potwory napędzające ich silniki i zbudowane z modułów mechaniczne bestie pożerające podobne sobie twory.
Tak właśnie wygląda, między innymi, Londyn. Mimo strasznego opisu wydaje się miejscem przyjaznym i dobrze zarządzanym, choć nadal pozostaje jednym z największych drapieżników na kontynencie. Zarządza nim Magnus Chrome i Thaddeus Valentine (Hugo Weaving). Wszystko wydaje się piękne. Do czasu. Po wchłonięciu mniejszej osady, do Londynu dostaje się Hester Shaw (Hera Hilmar), która chce zabić Valentine’a. W tym momencie kilka rzeczy dzieje się jednocześnie. W rezultacie Hester, wraz z obywatelem miasta, Tomem Natsworthym (Robert Sheehan), musi uciekać.
Genialnie wykreowany świat
Film Zabójcze Maszyny powstał na podstawie książki Philipa Reeve’a. Po obejrzeniu ekranizacji jestem przekonana, że po nią sięgnę. Wykreowany w filmie świat jest genialny, złożony i niezwykle fascynujący. Przemierzające świat drapieżne miasta są majestatyczne i groźne. To również pomysł na zupełnie inny świat, tego wcześniej nie było. Z chęcią poznałabym to uniwersum lepiej, bo Zabójcze Maszyny dały mi tylko jego namiastkę. Nie bez powodu podkreślam, że chodzi o świat wykreowany w filmie. On wciąga, jednak fabuła już nie.
To nie opowieść sprawiła, że od początku wciągnęłam się bez reszty. To te fascynujące ruchome miasta, to historia tego uniwersum. Chciałam poznawać ją jeszcze i jeszcze. Cały czas zadawałam sobie pytanie: Jakim cudem to wszystko się porusza? Niestety, tego się nie dowiedziałam, ale może odpowiedź poznam w książkach. W ogólnym rozrachunku to fabuła niszczy całokształt. Wątki są płytkie, przewidywalne i nie ma tu nawet miejsca na jakikolwiek element zaskoczenia. Zabójcze Maszyny, jeśli chodzi o treść, plasuje się raczej jako film dla młodzieży, ewentualnie dla osób, którym bliżej do dwudziestki niż trzydziestki.
Postacie
Aktorzy radzą sobie naprawdę dobrze. Po roli w Misfits, Robert Sheehan, bardzo przypadł mi do gustu. W sumie w filmie Zabójcze Maszyny gra podobną postać do tej z serialu, choć na pewno jest dużo mądrzejszy. Ale równie gadatliwy. Nie jest jakoś bardzo złożony, przejawia lojalność, wierność i odwagę. Czasem wydaje się, że jest raczej jednowymiarowy. Jednak Hera Hilmar w roli Hester spisała się świetnie. Jest niezwykle wiarygodna w przejawianych uczuciach, również jej motywacje i działania są spójne i logiczne. Miałam lekki problem z Hugo Weavingiem. Temu, że jest to naprawdę genialny aktor nie sposób zaprzeczyć. Wydaje mi się jednak, że jego postać została tak bardzo spłycona, że nawet on nie mógł jej uratować. Niby mówi, co nim kieruje, ale jakoś tak niemrawo, jakby sam w to nie wierzył. Ostatnimi czasy dostajemy tak złożone czarne charaktery, że kiedy pojawia się ktoś, kto jest zły „bo tak”, to raczej jest to nudne i żenujące.
Prócz wymienionych mamy jeszcze szereg bohaterów drugoplanowych, którzy w mniejszy lub większy sposób mają wpływ na fabułę. Niewiele mogę o nich powiedzieć. Są barwni i dobrze zagrani. Można byłoby od niektórych żądać czegoś więcej, jakiejś rozbudowanej osobowości, ale wygląda na to, że pod względem scenariusza Zabójcze Maszyny raczej kuleją. Prócz Hester, cała reszta jest niezwykle płaska, pozbawiona jakiegoś złożonego charakteru. Tu nikt niczym nie zaskakuje, a wszystko jest takie, jakim go widzimy.
Nic odkrywczego
Podobnie jak w przypadku tegorocznego Dziadka do orzechów, film Zabójcze Maszyny jest przerostem formy nad treścią. Jednak w tym przypadku to właśnie ta forma sprawia, że chce się go oglądać. Drapieżne, poruszające się miasta to istne dzieła sztuki. Jestem nimi tak bardzo oczarowana, że chętnie obejrzałabym ten film ponownie, byleby znów móc przyjrzeć się temu światu. Zabawnym i fascynującym elementem było poznawanie przez tą cywilizację dorobków kulturowych naszych czasów. Minionki jako amerykańskie bożki podbiły moje serce.
Jednak jak już wspomniałam, fabuła jest słaba, przewidywalna i nie przedstawia sobą niczego odkrywczego. Pokazuje, że ludzie nie potrafią uczyć się na błędach i zawsze znajdzie się ktoś, kto woli niszczyć. Jedni robią to dla większego dobra, a inni, jak w przypadku postaci Weavinga, robią to bo tak. To nie jest wystarczające. Wydaje mi się, że Peter Jackson przecenił znaczenie efektów wizualnych. Jego scenariusz stanowi najsłabsze ogniwo Zabójczych Maszyn.
Przekłada się to na znaczenie przedstawionych wątków. Poboczne linie są poprowadzone niemrawo i bez sensu. Niezwykle poruszył mnie motyw robota opiekującego się dziewczynką i zbierającego odrzucone, popsute przedmioty. Jednak całe jego polowanie na Hester jest takie płytkie i źle zrobione, że aż szkoda.
O, jest jakiś robot, który ściga główną bohaterkę? Uwolnię go niszcząc całe więzienie, niech ją złapie. – Thaddeus Valentine.
Pościg zaś to raczej parę nic nie znaczących scen. Para głównych bohaterów ucieka (bo Tom nie opuszcza Hester), Shrike (ten robot) ich goni. Znów uciekają, znów ich dogadania, walczy z postaciami pobocznymi, niszczy latające miasto, dowiaduje się, że Hester chyba Toma kocha i umiera. WTF?!
Czy warto?
Cóż, ja całość mogę ocenić jako produkcję raczej średnią. Ma genialne elementy, a efekty specjalne i muzyka wprost wymiatają. Także ogólna gra aktorska jest na plus, choć postacie w ogólnym rozrachunku są słabo napisane. Właściwie, mówiąc wprost: świat jest genialny, otoczka wizualno-dźwiękowa jest genialna i wszystko by się udało, gdyby nie Peter Jackson i jego scenariusz.
Jeśli ktoś, podobnie jak ja, niezbyt na ten film czekał i nie miał wobec niego żadnych oczekiwań, może wybrać się do kina. Kiedy mamy wolny wieczór i zbędne kilkadziesiąt złotych możemy wybrać się na Zabójcze Maszyny. O ile nic lepszego akurat nie jest grane. Chyba, że macie np. kartę unlimited do jakiegoś kina, to możecie sami ocenić ten film. Dla mnie jest średni. Pozostawił po sobie lekki niesmak, bo po tym, co zapowiadano można było spodziewać się czegoś dużo, dużo lepszego. Mimo wszystko jestem ciekawa, czy powstanie kolejna część. Jeśli tak, pójdę do kina tylko po to, by znów popatrzeć na te ruchome, futurystyczne kolosy, które miastami są już tylko z nazwy.
Trailer i zdjęcia: mrcstudios.com