Reklama
aplikuj.pl

Recenzja gry Red Dead Redemption 2

Rockstar po raz kolejny ambitnie podszedł do swojej pracy i dostarczył nam tytuł większy niż cokolwiek innego. Red Dead Redemption 2 – prequel pierwszej odsłony – na papierze wygląda genialnie. Potężna mapa z mnóstwem aktywności, przejmujący klimat i dobrze zapowiadająca się historia. Pytanie tylko – jak to sprawdza się w praktyce?

Gang i Dutch Van der Linde

Red Dead Redemption 2 cofa nas kilkanaście lat wstecz. Tutaj poznajemy historię dawnego gangu Johna Marstona – wspominanego w pierwszej odsłonie serii. Zasiadając za sterami Arthura Morgana, jednego z członków bandy, bierzemy udział wydarzeniach, które ukształtowały świat, jaki przyszło nam oglądać w poprzednim Red Dead Redemption. Koniec XIX w. – to koniec „dzikiego zachodu” – Stany Zjednoczone kwitną; zindustrializowane, dymiące metropolie wydzierają naturze coraz więcej przestrzeni; prawo staje się coraz silniejsze – a osobniki określane mianem outlaws, stają się gatunkiem coraz bardziej egzotycznym, na granicy wymarcia. A do tych właśnie zalicza się gang Dutcha Van Der Linde.

Niektóre miasteczka są naprawdę urocze

Red Dead Redemption 2 – pick up some dynamite, Arthur!

Po porażce w Blackwater, ryzykownym skoku na pociąg magnata naftowego i ucieczce przed armią agencji detektywistycznej Pinkertonów, gang trafia w słoneczne okolice miasteczka Valentine. Od teraz plan jest prosty – „zarobić” kilka tysięcy dolarów, kupić ziemię i osiąść na stałe, prowadząc spokojne, pokojowe życie. Ścigany przez przedstawicieli prawa, gang wraz z Arthurem Morganem przystępuje do realizacji planu na życie – jeszcze tylko kilka skoków i dotrzemy do ziemi obiecanej. Warto wspomnieć, że mówiąc gang, mam na myśli grupę kowbojów, ale i kobiet z dziećmi. Niestety – szybko okazuje się, że grzechy przeszłości nie znikają, a każdy popełniony występek musi zostać spłacony – prędzej, czy później – w stylu „dzikiego zachodu”.

Gang w rezydencji Angelo Bronte
Gang z wizytą u mafii Angelo Bronte

Największa część zmian względem poprzedniczki przypada właśnie na gameplay – mimo, że na pierwszy rzut oka nie bardzo to widać. Chodzimy sobie Arthurem Morganem, patrząc kamerą z trzeciej (lub pierwszej) osoby; jeździmy na koniu; czasami strzelamy; robimy misje. Jednak prawdziwy diabeł tkwi w szczegółach, a w Red Dead Redemption 2 jest ich szalenie dużo. Musimy się golić, ubierać stosownie do pogody, a jeśli zapomnimy nakarmić konia, to ten padnie nam w najmniej odpowiednim momencie. Po upadku w błoto niezbędna będzie kąpiel, a długo używana broń także nie pogardzi krótkim czyszczeniem. 

Obóz pozwala się wyciszyć w świetle ogniska

Niech za poziomem szczegółów przemówi sam fakt, że Red Dead Redemption 2 ma aż pół miliona linii dialogowych i 300 tysięcy animacji. Każdy z NPC ma swój realistyczny cykl dobowy, co dodatkowo podbija wrażenia „żyjącego” świata gry. Wystarczy przystanąć na chwilę i rozejrzeć się po mieście – świat Red Dead Redemption 2 to prawie perfekcyjna symulacja. Dzięki temu, poza głównym wątkiem fabularnym, naprawdę jest co robić. Niektóre zdarzenia losowe i zadania poboczne, są na tyle rozbudowane, że w innych tytułach mogłyby robić za pełnoprawne misje główne – historia byłego posiadacza niewolników czy nastolatek porwany przez szalonego rusznikarza – Red Dead aż kipi od takich smaczków.

Może wycieczka na Karaiby?

Możemy trafić na zgromadzenie Ku Klux Klanu, znaleźć cmentarzysko prehistorycznych stworzeń czy zostać zaproszonym na „kolację” w domu niepokojącego jegomościa.

Graficzne Red Dead Redemption 2 to istne mistrzostwo. Oprawa robi wrażenie już od prologu – konno przedzieramy się przez głębokie odmęty śniegu, zasypywani zewsząd lodowatym pyłem. W uszach świszczy złowrogi podmuch, kiedy zostawiamy za sobą głębokie ślady w puchu. Dalej jest tylko lepiej – mroczne bagna, brukowane metropolie zasypane błotem i końskim łajnem, urocze miasteczka spalone słońcem i skąpane w ceglanym pyle; czysto wizualny obraz świata gry składa się na perfekcyjną ucztę dla oczu, która w połączeniu z dopracowaną fizyką tworzy obraz żyjącego świata, realistycznie brudnego, brutalnego, czystego i pięknego jednocześnie. 

Dziki zachód w chmurach

Dodatkowego uroku dodaje mechanika dobrego i złego kowboja, znana z poprzedniej odsłony serii. Jeśli Arthur – w miarę możliwości – stroni od przemocy i chętnie pomaga napotkanym nieznajomym, lub ogólnie stara się podejmować dobre decyzje – miernik dobra będzie rósł. Jeśli zdecydujemy się strzelać do wszystkiego co się rusza, wpaść z pięściami na manifestację emancypantek czy oskórować psa na oczach jego właściciela – którego samego potem rzucamy na pożarcie aligatorom, miernik „dobra” będzie spadał. Spowoduje to nie tylko wzrost cen w sklepach i ogólny negatywny stosunek ludzi do Arthura Morgana – ale będzie rzutować na sam przebieg fabularny gry, z zakończeniem historii włącznie. 

Brudne metropolie też potrafią być malownicze

A zakończeń Red Dead Redemption 2 ma kilka. I tylko od nas zależy jakie ono będzie – depresyjne, bardzo smutne, czy tylko smutne. 

Red Dead Redemption 2 przez większą część rozgrywki skutecznie oszukuje gracza, że jest tym czym poprzedniczka. Jednak w miarę posuwania historii do przodu, zdajemy sobie sprawę – że tu nie chodzi o rewolwerowców. Ani o wesołych kowbojów. Ani o spalone słońcem prerie. To nie jest gra o dzikim zachodzie – tylko o wiecznej ucieczce. Brudnych miastach, niedotrzymanych obietnicach i szaleństwie bogactwa. Red Dead Redemption 2 to gra o ludziach, dla których już nie ma miejsca, w świecie, który nie toleruje zbyt dużych pokładów dzikiej wolności.