Na grupie „Gry planszowe” na Facebooku kilkukrotnie pojawiało się pytanie o gry na większą ilość osób, czy tytuły dedukcyjne. I zawsze, ale to zawsze, pewna osoba męczy bułę grą Watson&Holmes. Jako że mamy częściowo podobny gust to zaryzykowałem i zaopatrzyłem się w ten tytuł. Jak wrażenia?
Zawartość pudła z grą Watson&Holmes
Dość spore i nietypowe, wysuwane z boku, pudło wypełnione jest po brzegi. Całe szczęście, bo jakoś super tanie nie było. W środku znajdziemy krótką instrukcję, 13 akt sprawy, karty im odpowiadające oraz całą masę wszelkiego rodzaju tokenów. Zarówno karty, jak i żetony są świetnej jakości, graficznie również przypadły mi do gustu. Jedynym minusem jest to, że musimy uważać, żeby czegoś przypadkiem nie przeczytać podczas rozdzielania kart do kopert czy późniejszego przygotowywania rozgrywki.
Chciałbym tu jeszcze wspomnieć o bardzo fajnym rozwiązaniu – każdą sprawę możemy sobie puścić z nagrania, o ile mamy czytnik kodów QR. Świetny pomysł.
Zasady gry
Watson&Holmes to mechanicznie bardzo prosta gra. Składa się z dwóch faz. Pierwsza faza to tzw. Visiting Phase, podczas której wybieramy lokację (kartę) do której chcemy się udać. Możemy to zrobić na piechotę (bez żadnego żetonu) lub dorożką (wykładając dany nam żeton lub kilka). Dorożki mają znaczenie przy próbie wybrania się do już zajętej lokacji – wtedy musimy przebić wynik postaci, która już dane miejsce zajmuje. Jeśli natomiast miejsce jest zablokowane przez żeton Policji, wtedy musimy go obejść żetonem Odwołania lub wytrychem.
Drugą fazą jest Investigation Phase, podczas której gracze odkrywają karty, na których stanęli. Mają oni teraz możliwość przeczytania informacji na nich zawartych i sporządzenia notatek. Gra kończy się, kiedy jedna z osób uda się na 221B Baker Street i poprawnie przedstawi Sherlockowi odpowiedzi na pytania. Jeśli się pomyli – sama stanie się źródłem informacji dla reszty graczy.
Wrażenia
Pierwsze wrażenie – „wow”. Grając w dwie osoby rozwiązywaliśmy pierwszą, podstawową sprawę wraz ze znajomym i bawiliśmy się naprawdę przednie. Zagadka sama w sobie nie była za specjalnie trudna, jednak nie podano nam wszystkich odpowiedzi wprost na tacy, dzięki czemu mieliśmy nieco satysfakcji. Gra była w miarę szybka, choć generalnie było luźno na planszy.
Kolejne partie, już w szerszym gronie, nie były niestety tak udane. Podczas rozwiązywania sprawy numer dwa w trzyosobowym składzie gra zaczęła pokazywać swoje wady. Po pierwsze – interakcja między graczami jest właściwie zerowa. Jasne, licytujemy się i blokujemy sobie lokację żetonami, ale podczas samej rozgrywki panuje cisza. Nic dziwnego, w końcu to pojedynek, a nie kooperacja.
Po drugie, Watson&Holmes potrafi się niemiłosiernie dłużyć. Sytuacje, w której czekamy na innych graczy, którzy starają się zrobić notatki z bardzo długiej notki informacyjnej są nagminne. Kilkukrotnie zastanawiałem się, czy nie skorzystać z jakiejś klepsydry.
Regrywalność i klimat
Czy czujemy się jak Sherlock Holmes? Oczywiście! Mogę marudzić na mechanikę i przestoje, ale sprawy, przynajmniej te, w które zagrałem, były świetnie napisane. Co jest też dużym plusem – nad odpowiedziami naprawdę trzeba się nagłowić, nie raz natrafimy na ślepe tropy czy konieczność wybierania spośród kilku „oczywistych” podejrzanych. Duży plus za to.
W kwestii regrywalności – Watson&Holmes to gra jednorazowa. Dokładniej to 13-sto razowa, bo tyle spraw znajdziemy w pudle. Po rozwiązaniu każdej z nich nie ma sensu do nich powracać. Z jednej strony jest to zupełnie zrozumiałe, z drugiej troszkę boli.
Pomocnicy i sprawy
Każda ze spraw przypisana jest do jednego z trzech poziomów trudności. Przed zabraniem się za recenzję przebrnąłem przez 4 „kejsy”: początkowy wprowadzający (kradzież na kolei) oraz po jednym na każdym poziomie – prostym (zabójstwo podczas koncertu), średnim (zniknięcie magika) oraz zaawansowanym (księga umarłych). Komplikacja sprawy wyraźnie wzrasta z każdą kolejną „gwiazdką” na jej aktach. Na poziomie prostym dotarcie do rozwiązania nie jest aż tak trudne. Na średnim można już się pogubić. Jeśli natomiast chodzi o najwyższy poziom – ja osobiście wymiękłem. Owszem, świtało mi coś w głowie, natomiast byłem wyraźnie zaskoczony odpowiedzią. Podoba mi się również, że każda sprawa może mieć dodane swoje warunki, np. zakaz korzystania z pomocników czy konieczność dłuższego postoju na danej karcie.
Właśnie, pomocnicy. Na początku gry, o ile zasady scenariusza nie mówią inaczej, dobiera się jedną kartę, której można użyć podczas rozgrywki. Zupełnie nie jestem fanem tego rozwiązania. Część postaci tylko wydłuża czas gry (blokując karty lub uniemożliwiając sporządzanie notatek), z kolei inne są bardzo mocno sytuacyjne. Dla mnie pomocnicy są jedynie dodatkiem i to zbędnym.
Podsumowanie
Mimo że bawiłem się naprawdę dobrze przy grze Watson&Holmes, to ciągle towarzyszy mi pewne uczucie niedosytu i rozczarowania. W ogóle nie czuję tu gry ani rywalizacji. Rozgrywka potrafi trwać naprawdę długo (proste sprawy to około 30 minut, najtrudniejsze ponad godzinę), do tego jest prowadzona w niemal kompletnej ciszy. Dopiero po zakończeniu gry wybucha dyskusja pt. „co, kto i dlaczego”. Warto też mieć na uwadze jedną, bardzo ważną rzecz – Watson&Holmes to gra bardzo mocno zależna językowo. Dobra, a nawet bardzo dobra, znajomość języka angielskiego jest wskazana!
Nie mogę również nie zauważyć, że w przypadku Watson&Holmes ogromne znaczenia na odbiór mają preferencje grających. Podczas zabawy ze znajomymi lubującymi się w escape roomach i zagadkach bawiliśmy się świetnie, w gronie graczy preferujących bardziej bezpośrednią rozgrywkę panowało powszechne rozczarowanie.
Czy warto więc kupić grę Watson&Holmes? Według mnie tak, ale trzeba mieć się na baczności, gdyż nie jest to tytuł uniwersalny, który spodoba się każdemu.
EGZEMPLARZ WŁASNY