Przesadą będzie, jeśli powiem, że Amazon jest dla czytników tym, czym Adidas dla butów sportowych, ale tylko delikatną. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że ta amerykańska firma przez bardzo długi czas wyznaczała trendy i w zasadzie definiowała ten rynek. W ostatnich latach coś się (w końcu!) zaczęło w tej kwestii zmieniać. Czemu się z tego cieszę? Bo tak jak konkurencja pozytywnie wpływa na inne dziedziny elektroniki, jak telefony albo konsole, tak samo z radością witam ją na polu czytników do książek. Nie lubię braku wyboru. I chociaż konkurencja od jakiegoś czasu na tym polu istnieje, to skwitować ją można w zasadzie tymi samymi słowami. Istnieje. Cóż, trudno jest zaufać innej marce, gdy przed oczami widzi się prawdziwego hegemona. Z inkBookiem jest ciut inaczej. Są na rynku już od dłuższego czasu, a i ja wcześniej miałem z nimi do czynienia i trudno było narzekać na ich konstrukcję.
Nie inaczej jest z InkBook Prime HD
To naprawdę solidny kawałek sprzętu, który u gadżeciarza jak ja potrafi wywołać uśmiech ekscytacji. Zacznę więc od wyglądu. Na przodzie urządzenia umieszczono 6-calowy wyświetlacz E-ink o rozdzielczości 1404 × 1072 piksele. Sam ekran jest zrównany z ramkami i warstwa ochronna pokrywa zarówno wyświetlacz, ramki, jak i przycisk znajdujący się na dole. Wspomniany guzik służy do powracania do wcześniejszych ekranów i jest podświetlany. Po obu stronach urządzenia znajdują się przyciski do zmiany stron w książce lub przewijania ekranu. Typowe rozwiązanie w czytnikach. Rogi są delikatnie zaokrąglone.
Znacznie ciekawszy wydał mi się tył. Przycisk zasilający umieszczony w rogu urządzenia może wydawać się pomysłem kontrowersyjnym szczególnie wśród osób leworęcznych. Ja jednak przyzwyczaiłem się momentalnie, chociaż trzeba pamiętać, by przy zakupie okładki zwyczajnie pamiętać o takim otworze. Na szczęście producent posiada odpowiednią, więc nie trzeba kombinować i szukać.
Za to szalenie spodobał mi się design plecków, chociaż jak myślę, to może wydać się to dziwne. Całość jest delikatnie wypukła, co ułatwia chwyt i dodatkowo pokryta gumowym tworzywem, dzięki czemu, nawet gdy mamy spocone dłonie to inkBook się nie ślizga i nie ma obaw, że wypadnie z ręki. Do tego fikuśne wyżłobienie ciągnące się na całej długości pleców oraz odciśnięte logo. Z pozostałych rzeczy wartych wzmianki to port ładowania (klasyczne miniUSB), czytnik kart microSD oraz grubość wynosząca całe 9 mm. Całość jest naprawdę estetyczna i będąca o kompaktowych rozmiarach. Bez problemu mieści się w kieszeni spodni. Spasowanie elementów jest solidne – nic nie trzeszczy i nie ugina się. Tutaj piątka z plusem!
Nie kochaj za wygląd. Kochaj za wnętrze!
Czyli pomówmy o specyfikacji sprzętowej. Całość napędzana jest czterordzeniowym procesorem Cortex A9 w akompaniamencie z 512 mb RAM, dopełnione 8 GB pamięci wewnętrznej oraz baterią 2000 mAh. Umówmy się zatem, że specyfikacja nie robi wrażenia, ale mamy do czynienia z czytnikiem, a nie tabletem wszechstronnego użytku. Jak zatem to działa?
Sam ekran zadowoli chyba największego malkontenta, bo rozdzielczość to 300 ppi i nie można mieć żadnych uwag do tekstu. Całość jest wyraźna i klarowna. Dodatkowym atutem jest zastosowane podświetlenie, które jest równomierne i nie ma żadnych przebarwień na całej długości. Cieszy także możliwość regulacji osobno natężenia podświetlenia, a także jego barwy.
Czyta się bardzo wygodnie, a to nie tylko za sprawą całej palety obsługiwanych formatów (EPUB i PDF (reflow) z Adobe DRM (ADEPT), MOBI (bez DRM), TXT, FB2, HTML, RTF), ale za sprawą wspomnianych przycisków. Jakoś obsługa dotykowa mnie nie przekonuje, acz oczywiście jest taka możliwość. Wada? Cóż, przyciski (albo system) czasem nie reagują i potrzeba wcisnąć je dwukrotnie. Co ciekawe, problem występuje tylko, jeśli spędzimy na jakiejś stronie odpowiednio długo. Przy „kartkowaniu” podobnych problemów nie zaobserwowałem.
Gdyby jednak nie ta drobnostka to pod tym względem trudno byłoby się do czegoś przyczepić. Wygodnie się czyta w absolutnie każdej pozycji – czy to siedzącej, czy to leżącej. Nie ma też znaczenia czy jesteś prawo, czy leworęczny. Co jeszcze ważniejsze, tym przyciskom można nadać różne funkcje – od zwiększania głośności, przez odświeżanie ekranu po włączanie/wyłączanie paneli dotykowych. Pełna dowolność.
System
Z jednej strony to zaleta, jak i wada tego urządzenia. inkBook pracuje na dość leciwym Androidzie 4.2.2, co akurat w niczym nie przeszkadza, bo z niego niewiele zostało. Jest tutaj specjalna zakładka i w zasadzie wszystkie niepotrzebne funkcje z niego wycięto. Pozostawiono obsługę plików, przeglądarkę czy systemów łączności (bluetooth i WiFi). Z tym ostatnim mam kłopot, bo nawet jeśli zaznaczyłem funkcję, by WiFi pozostawało cały czas aktywne, i tak się regularnie wyłączało.
512 mb RAM jest jednak odczuwalne. Na uruchamianie niektórych aplikacji bądź większych książek trzeba chwilę poczekać i dwa razy zdarzyło się, że urządzenie zwyczajnie się zawiesiło. Myślę, że podwojenie tej wartości bardzo by pomogło. Uczciwie jednak przyznam, że w samym czytaniu książek w niczym to nie przeszkadza. Gdy te się załadują, przeskakiwanie między stronami lub rozdziałami jest sprawne. To, co mnie zaś boli to czas pracy na baterii. W stanie czuwania czytnik wytrzymuje max. 5 dni, czytając zaś książkę, nawet z delikatnym podświetleniem, trzeba już pamiętać o ładowarce co drugi dzień. Większe ogniwo zatem mile widziane!
Zalety, na które nie zwrócisz uwagi
Ale są dla mnie istotne. Owszem, inkBook jest produkowany w Chinach, ale został już zaprojektowany przez Polaków, za co został nagrodzony odznaką reddot design award. I całkiem słusznie, bo design – jak wspomniałem – jest tutaj naprawdę mocną zaletą. Ponadto bardzo mnie cieszy integracja z Legimi więc takim Spotify dla książek.
W momencie publikacji czytnik kosztował 549 zł, co uważam za bardzo atrakcyjną cenę, szczególnie że producent de facto zapewnia nam pełną dowolność z zakresu obsługiwanych formatów, fajny design i porządny ekran. Drobne mankamenty, o których mówiłem, nie są w żaden sposób dyskwalifikujące. Gdy będziesz szukał czegoś dla siebie – rzuć okiem na inkBooka.