Komiks Batman Sędzia Dredd trafił do ramówki DC Deluxe, choć nie jest to pierwsze spotkanie polskich czytelników z tym duetem. Jednak zamiast pojedynczej historii, otrzymaliśmy wydanie zbiorcze, uzupełnione o pewien bonus. Czy warto było czekać?
DC Deluxe to inicjatywa wydawnicza Egmontu, mająca na celu sprezentowania czytelnikom najbardziej ikonicznych tytułów publikowanych przez największego konkurenta studia Marvel. W roku 2015 otrzymaliśmy pokaźną liczbę albumów, bo aż dziesięć. W kolejnym roku było ich sześć, zaś w minionym zaledwie cztery. W ten sposób, przez trzy lata, mogliśmy przeczytać m.in. genialnego Czerwonego Syna, przygody Wonder Woman autorstwa Grega Rucki i wiele więcej. Były też tomy, których jednoznaczna ocena nie należała do najłatwiejszych. Zdecydowanie do tego grona mogę zaliczyć niniejszy album – Batman Sędzia Dredd: Wszystkie Spotkania.
Epoka crossoveru
Do jakości wydania zbiorczego przyczepić się nie mogę. Reprezentuje poziom, do jakiego Egmont zdołał nas przyzwyczaić: duży format, obwoluta, twarda oprawa, kredowy papier. Nieco ponad trzysta stron o rozmiarze 180×275 mm zamknięto w estetyczną i solidną całość, która nie tylko dobrze prezentuje się na półce, ale i powinna wytrzymać próbę czasu. Duży format idzie w parze z wysokim poziomem druku, co było konieczne, aby móc docenić ogólny kunszt artystyczny. Zasługiwały na to szczególnie trzy z pięciu przedstawionych opowieści.
Zanim przejdziecie do lektury proponuję jednak, aby uzbroić się w sporą ilość rezerwy, obniżając swój aparat krytyki względem komiksowej sztuki. Mówię tak, ponieważ w przeciwnym wypadku możecie nie uniknąć rozczarowania. Po pierwsze nazwa serii DC Deluxe – szczególnie po lekturze Wonder Woman lub Czerwonego Syna – sugeruje treść aspirującą do miana ambitnej, wymagającej intelektualnego wysiłku. W tym przypadku jest jednak zupełnie odwrotnie. Ponadto komiks powstał w całkowicie innej epoce, rządzącej się odmiennymi prawami narracji obrazem, aniżeli utwory wydawane dekadę wcześniej lub później.
Opisywany album należy określić mianem crossover. W języku komiksu oznacza to pracę polegającą na skrzyżowaniu się dwóch odległych i skrajnie różnych uniwersów komiksowych. Innymi słowy, jest to zabawa konwencją i próba puszczenia wodzy fantazji, co było znamienne szczególnie dla lat 90. To właśnie wtedy komiksy z gatunku crossover cieszyły się największą popularnością, pojawiając się licznie na rynku.
Z ziemi angielskiej do amerykańskiej
Komiks Batman Sędzia Dredd niesie ze sobą również pewien ładunek symboliczny. Na jego stronach spotkały się dwie ikoniczne postacie – jedna dla czytelników amerykańskich, a druga dla czytelników brytyjskich. DC Comics i 2000AD to przecież dwa zupełnie różne, odmienne w swej filozofii wydawnictwa. Co jednak ciekawe, nad tym albumem pracowali głównie brytyjscy artyści, którzy ze swoją twórczością później wyemigrowali zza ocean. To dzięki nim komiks amerykański zyskał zupełnie nowe oblicze, gdy realizowali swoje projekty dla wielkich tuzów branży.
W opisywanym albumie znajdziemy następujące historie: Sąd nad Gotham, Wendeta w Gotham, Ostateczna Zagadka i Uśmiech Śmierci. Począwszy od 1991 roku ukazywały się one w dwuletnich odstępach. Uzupełnieniem wydania zbiorczego jest epizod z 1995 roku zatytułowany „Lobo Sędzia Dredd: Psychole motocykliści kontra mutanci z piekła”. W pewien sposób pasuje on do całości niczym pięść do nosa, ale dobrze, że został uwzględniony. Dzięki temu lektura zostanie w ręku na dłużej, zwłaszcza, że przez większość płyniemy dość szybko.
W niuanse fabularne nie będę się wdawać, bowiem nie ma, o czym pisać. Wszystkie pięć epizodów nastawiono na dość nieskrępowaną zabawę konwencją, gdzie na słowa uznania zasługują szczególnie rysownicy „Sądu nad Gotham”, „Ostatecznej Zagadki” i „Uśmiechu Śmierci”. Fabularnie natomiast nie doszukujcie się komiksu aspirującego do czegoś więcej, aniżeli lekkiej rozrywki. Przedstawione scenariusze polegają na podróżowaniu między wymiarami, dzięki pewnemu wynalazkowi pochodzącemu ze świata Sędziego Dredd’a. Z pierwszym razem to Batman trafia do Mega-City One, potem Sędzia do Gotham i tak w kółko. Dwaj całkowicie odmienni w swojej filozofii życia bohaterowie stanowią mieszankę wybuchową, zwłaszcza, gdy dogadanie się między nimi przychodzi początkowo z dużymi oporami.
W tym szaleństwie jest metoda
Czyli w dużym skrócie rozpisane fabuły polegają na sianiu totalnego spustoszenia w obu komiksowych metropoliach, do czego głównie posłużył antagonista Sędzia Śmierć i jego piekielni kampanii. Momentami wydaje się, że scenariusze kuleją lekko, pędząc jednocześnie jak na złamanie karku. Ostatecznie do czego najbardziej przykuwamy uwagę, to wykonanie ilustracji i rozplanowanie poszczególnych plansz. Pod tym względem szczególnie „Uśmiech Śmierci” można nazwać prawdziwą ucztą dla oka. Co ciekawe, przy tak wysokim poziomie artystycznym, na okładkę albumu wybrano dość „płaską” ilustrację niewyróżniającą tomu spośród oceanu wydawniczej oferty.
Reasumując, tak jak wspomniałem, jednoznaczna ocena nie jest łatwa. Do naszych rąk trafia nietypowe spotkanie dwóch ikon popkultury, stworzone ręką jednych z najbardziej zasłużonych twórców komiksu. Lekkie scenariusze, epatujące wyłącznie przemocą i chaosem, ujmują esencję komiksu lat 90., czyli pokręconą jazdę bez trzymanki. Nie szukajcie jednak w tym drugiego, bardziej merytorycznego dna, bo z pewnością nie o to chodziło twórcom. Jeśli oczekujecie dla odmiany czegoś, co odbiega szczególnie artystycznie od obecnych komiksów, to opisane wydanie zbiorcze jest strzałem w dziesiątkę. Nie określiłbym go jednak mianem absolutnego must have, dlatego spotkanie Batmana i Sędziego Dredd’a traktujcie raczej w ramach ciekawostki mającej uzupełnić komiksową kolekcję.