Hellblazer to seria komiksowa, która ukazywała się od 1988 roku i na swoim koncie ma przeszło 300 zeszytów. Za tytuł odpowiadało wielu mniej i bardziej znanych scenarzystów. Dzięki Egmont zapoznamy się z runem Brian’a Azzarello. Jest to jednak dopiero przedsmak tego, co czeka na czytelników.
Zasadniczo nietrudno odnieść wrażenie, że na polskim rynku Hellblazer to poszatkowana seria. Starsi czytelnicy na pewno kojarzą wydanie Egmontu z 2008, zawierające niepełny run Ennisa w miękkiej oprawie. O ile pamięć mnie nie myli, uwzględniało ono wybiórczo numery od 40 do 80. Wystarczyło to jednak, aby rozbudzić ciekawość i apetyt na więcej. Szkoda jednak, że czytelnikom przyszło czekać dziewięć lat na spełnienie ich życzeń.
Podróż po prowincji
Azzarello to specyficzny pisarz z chęcią obnażający mroczną stronę ludzkiej natury. W tym konkretnym przypadku stwarza ku temu sporo okazji, bowiem w pierwszym epizodzie „Ciężki Wyrok” uzależniony od nikotyny John trafia do więzienia. Jak każdy zakład penitencjarny, także i ten rządzi się własnymi zasadami dyktowanymi prawem silnej ręki. Moralność świata zewnętrznego nie ma tu większej racji bytu, niemniej Constantine dość swobodnie porusza się w tym środowisku. Biorąc jednak pod uwagę jego charakter nie powinno to zbytnio dziwić.
Gdy kończy się odsiadka przyszła pora na odwiedzenie amerykańskiej prowincji, którą to z lubością wielu autorów przedstawia w stereotypowy sposób. Do przysłowiowego amerykańskiego „ciemnogrodu” naszego iluzjonistę przyciągają dawne znajomości. Szczególną rolę odegra tu sylwetka Rose, którą lata wcześniej John miał okazję poznać w Londynie. Zresztą nieraz cofniemy się do czasów nieskrępowanej młodości, gdy obok sztuk tajemnych równie ważne miejsce w życiu bohatera zajmowała muzyka punkrockowa.
Na sam koniec epizod „Piekło zamarznie” zabierze nas na bezdroża z dala od zgiełku wielkich metropolii. Niewielka restauracja na skraju drogi stanie się scenerią prawdziwego dramatu między ludźmi niemającymi z sobą nic wspólnego. Gwałtowna śnieżyca odcina ich od cywilizacji, co w połączeniu z uzbrojonymi napastnikami nie wróży nic dobrego. Jednocześnie dopowiem tylko, że osoby związane z lokalnym folklorem dodatkowo elektryzuje legenda o mordercy, grasującym od dekad w okolicy.
Zawodowy pesymista
Przygodę z Johnem Constantinem w tomie pierwszym zaczynamy od środka, bowiem opublikowana przez Egmont czterystustronicowa książka zawiera zeszyty od 146 do 161. Ich autorem jest Brian Azzarello, amerykański scenarzysta komiksowy znany m.in. z serii „100 naboi”, nagrodzonej zresztą Nagrodą Eisnera oraz Harveya. Był autorem także albumu „Batman – Rozbite miasto” oraz serii „Loveless”. Rysunki do jego scenariusza tym razem stworzyli Richard Corben, Marcelo Frusin, Steve Dillon i Dave E. Taylor.
Zasadniczo Hellblazer lekturą łatwą w odbiorze nie jest. W efekcie osobniki niezaznajomione z twórczością Briana Azzarello i rysowników mu współtowarzyszących, mogą czuć lekkie zmieszanie a czasem nawet znużenie. Książka ma jak najbardziej wydźwięk pesymistyczny, gdzie brodzimy w najgorszych instynktach i słabościach ludzkiej natury. Już pierwszy epizod funduje mocny cios w szczękę nowicjuszy, jasno dając do zrozumienia, że od tej lektury powinni stronić młodsi odbiorcy medium komiksowego.
Nie mniej, dla mnie lektura rozkręca się na dobre dopiero gdzieś od połowy tomu. Na dobrą sprawę historie więzienne wydają mi się dość oklepanym tematem, nakręcanym głównie przez przemoc – zarówno fizyczną i psychiczną. Jasne, dość zabawnie obserwuje się, jak wychudzony anglik doprowadza współwięźniów do szaleństwa za pomocą szarlatańskich sztuczek. Odniesień do mrocznych mocy nie zabraknie, choć mimo „ niebywałych umiejętności” John łatwego życia za kratami mieć nie będzie. Ostatecznie najbardziej wciągnęła mnie opowieść „Piekło Zamarznie”, bowiem w przeciwieństwie do wcześniejszych rozdziałów dostarczyła porządnej dawki sensacji, thrillera, nawet z odrobinką elementów dreszczowca. Atmosfera gęstniała z minuty na minutę na tyle, że trudno było się oderwać od lektury.
To dopiero początek
Cała lektura w mojej ocenie prezentuje dość nierówny poziom. Element mistycyzmu, choć obecny i akcentowany na każdym kroku, został zdominowany przez aspekt kryminogenny a także próbę zgłębienia mrocznej natury człowieka. Przynajmniej sam wstęp w pierwszym odczuciu umiarkowanie porywał i trzeba odczekać swoje, aby dojść faktycznie do ciekawych fragmentów. Do tego wypada wspomnieć, że artystycznie także otrzymaliśmy niejednorodny komiks. Daleko mu to typowych dzieł ze stajni DC. Choćby do kreski Richarda Corbena trzeba długo się przekonywać, aby ją w pełni docenić. Mimo tego mam nieodparte wrażenie, że Hellblazer zostawił u mnie wrażenie niedosytu.
Komiks jest także trudny w obiorze ze względu na postać cynicznego iluzjonisty Constantine’a. Jest to postać moralnie dwuznaczna, przez co wypracowanie sympatii do niego może nie być wcale łatwe. Do tego facet ma nieziemskiego pecha, aby zawsze znaleźć się w samym środku wydarzeń testujących ludzkie sumienie. Zresztą, gdyby tak nie było, to scenarzyści niemieliby, o czym opowiadać. Reasumując, przed nami łącznie sześć odsłon historii o nałogowym palaczu nadużywającym ludzkiej cierpliwości. W tomie drugim przyjdzie zmierzyć się ponownie z twórczością Briana Azzarello. W kolejnych zobaczymy wkład do serii Gartha Ennisa i Warrena Ellisa. Czy na tym wydawnictwo Egmont niepoprzestanie trudno powiedzieć. Czas pokaże.