Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz

Dla takiego Mavela warto czytać komiksy

Gdy scenarzysta Ed Brubaker postanowił zmienić obóz z DC Comics na Marvel, dom pomysłów zyskał na tym niezmiernie. Przekonać możecie się o tym sięgając po ostatnie tomy Daredevila Nieustraszonego oraz Kapitana Amerykę, który w księgarniach zagościł pod koniec tegorocznych wakacji. Mówić w skrócie, jeśli szukacie historii szpiegowskiej w iście komiksowej kanwie i świecie superbohaterów, to lepiej trafić nie mogliście. Zimowy Żołnierz zaskakuje pozytywnie od pierwszych stron.

Komiks „Zimowy Żołnierz” miał już okazję przekonać do siebie polskich czytelników. Gdy w kinach pojawiła się adaptacja filmowa o tym samym tytule, Wielka Kolekcja Komiksów Marvela sprezentowała przygody kapitana w tomie 11. oraz 14. Jedynka na grzbiecie edycji Egmontu może sugerować zabieg podobny, ale to tylko pozory. Następna książka, zaplanowana na grudzień tego roku, będzie nosić tytuł „Czerwona Panika”. Tym samym otrzymamy szerszy wgląd do runu Brubakera. Nim jednak do tego dojdzie zachęcam do sięgnięcia po dzisiejszą lekturę, bo jest to Marvel, jakiego stanowczo mogę polecić.

Kapitan i klimaty Noir?

Recenzowana historia, o ile się nie mylę, pochodzi z okolic roku 2004. W ramach zbiorczego tomu otrzymujemy historię „Spoza Czasu”, „Samotną Śmierć Jacka Monroe” oraz tytułowego „Zimowego Żołnierza”. Wszystko zazębia się w spójną całość a wydarzenia dzieją się wyłącznie na Ziemi, z dala od kosmicznych przepychanek Skrulli czy imperialnych zapędów Shi’ar. Czytelnik otrzymuje do rąk szpiegowsko-wojenną historię, cofającą nas aż do II Wojny Światowej, a następnie Zimnej Wojny. Co jednak ważniejsze, praca Brubakera funduje powrót jednej z ważniejszych postaci z początków uniwersum Marvel, a także zupełnie nowe spojrzenie na niestrudzonego Kapitana Amerykę.

zimowy żołnierz okładka

W latach 60. Stan Lee zauważył, że idol Ameryki po zakończeniu wojny nieco stracił na przytupie. To właśnie wtenczas wdrożono pomysł uśmiercenia Steve’a Rogersa zaraz przed kapitulacją Niemiec w 1945 roku. W ten sposób pojawił się wątek późniejszego „odmrożenia” kapitana. A ten swoją mentalnością i moralnością miał problemy w dopasowaniu się do nowej rzeczywistości. Kto zatem odgrywał rolę obrońcy Ameryki przez ten czas? Komiksowa narracja nie znosi próżni, to też większej ilości szczegółów dowiecie się sięgając po recenzowaną właśnie książkę. Tak, czy inaczej Lee wprowadził w życie retcon (retroactive continuity), a więc intencjonalną zmianę przeszłych wydarzeń fikcyjnej postaci lub świata jej otaczającego.

Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ wydaje się, że Ed Brubaker zaprezentował w ramach Marvel jeden z bardziej przemyślanych retcon’ów. Scenarzysta ten słynie bardziej z kryminalnych opowieści osadzonych w klimatach Noir. Kto choć raz sięgną po choćby Fatale będzie wiedzieć, o co chodzi. Jego specyficzne podejście do tworzenia narracji sprawdzało się idealnie w DC Comics, ale Marvel to teoretycznie zupełnie inna para kaloszy. Ostatecznie pod ręką Ed’a Kapitan Ameryka zyskał na jeszcze większej powadze, sporej ilości tajemniczości i dużej dozie nieprzewidywalności.

Powrót do przeszłości

Słowem będzie się dziać. Wrócimy na front wschodni w czasach wielkiej wojny, a także odwiedzimy różne stolice podczas Zimnej Wojny. Oczywiście nie może współcześnie zabraknąć terrorystów, organizacji o pokrętnych nazwach a także zachłannych korporacji, przy których ci pierwsi wydają się być zwykłymi amatorami. Bym zapomniał! W środku tego zamieszania znajduje się kosmiczna kostka – prastary i szalenie potężny artefakt, posiadający moc kształtowania rzeczywistości. Wir zmian, jakie wstrząsały uniwersum 616, ruszy na dobre dopiero po morderstwie Red Skulla – zatwardziałego nazisty i odwiecznego wroga Steve’a Rogersa. Red w planach miał misterny plan upokorzenia, zgnębienia a potem uśmiercenia swojego wroga, ale kula wysokiego kalibru skutecznie pokrzyżowała te zamiary. Przed śmiercią założyciel Hydry miał w swoim posiadaniu wspomnianą kosmiczną kostkę, odnalezienie, której spoczywać będzie teraz na barkach Rogersa.

zimowy żołnierz przykładowa strona

W komiksie „Zimowy Żołnierz” nie mogło zabraknąć Matki Rosji

Oczywiście udana historia szpiegowsko-wojenna nie może odbyć się bez Matki Rosji i byłych lub obecnych agentów KGB. Na pierwsze plan wysuwa się w ten sposób Generał Aleksander Łukin – wychowanek Generała Karpowa, który poświęcił życie oraz intelekt dla wielkości Związku Radzieckiego. Dziś, gdy czerwony sztandar jest tylko ponurym wspomnieniem, jak przystało na każdego porządnego członka KGB, Łukin oddaje się wielkiemu biznesowi. Kapitałem początkowym była wyprzedaż wynalazków Karpowa każdemu, kto da więcej. Jednego skarbu z tej kolekcji nasz generał się jednak nie pozbędzie. Jest to komora hibernacyjna zawierająca jedną z najstraszniejszych broni skierowanych przeciw zachodowi. To wszystko brzmi strasznie pokrętnie, ale wierzcie mi na słowo, że łączy się w bardzo przemyślany komiks.

Brubaker zawsze w formie

W komiksie „Zimowy Żołnierz” akcja nie gna na złamanie karku, lecz raczej powoli odkrywa swoje karty przed czytelnikiem. Jeśli oglądaliście film z MCU to pewnie wiecie, do czego cała intryga zmierza. Zresztą sam film pewnie był przyczyną sięgnięcia po komiks, co oczywiście w pełni popieram, bo i w moim przypadku było podobnie. Dodając jeszcze od siebie powiem tylko, że kinowy „Żołnierz” to jedna z moich ulubionych pozycji filmowego uniwersum Marvela. Dlatego, gdy czytałem komiks moje oczekiwania były dość wysoko i ostatecznie zostały one spełnione.

zimowy żołnierz wydanie amerykańskie

Czytelnik do rąk otrzymuje dojrzałą, zręcznie napisaną intrygę. Wszystko, co robi Brubaker ma większe znaczenie. Nie wrzuca konkretnych postaci, jako zapychaczy fabularnych. Każdy dialog, każde zdarzenie ma swoją przyczynę i konsekwencję. Całość natomiast podlewa odrobiną tego specyficznego klimatu znanego z komiksów Noir. Oczywiście w tym kontekście wiele zależy także od rysunków. Rolę głównego artysty grał Steve Epting i widać doskonale rozumiał gdzie i jak scenarzysta chce poprowadzić swoją historię. Dobre wrażenie podkreśla jeszcze poziom polskiego wydania, ale na tym polu Egmont rzadko zawodzi – szczególnie, jeśli idzie o klasyki.

Podsumowanie

Nie przedłużając mogę powiedzieć, że po Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz mogą spokojnie chwycić zarówno fani bohaterów jak i czytelnicy lubiący historie szpiegowsko-wojenne. Miks ten wydaje się dość pokrętny, ale w tym konkretnym przypadku działa znakomicie. Jeśli mam być szczery już od dłuższego czasu opowieści ze świata Marvel oraz DC zaczynają nużyć mnie, jako czytelnika. Po przebyciu kilkunastu serii bohaterskich powtarzalność oraz schematyczność jest wręcz nie do uniknięcia. Szczególnie w tak ogromnych wydawnictwach, gdzie komiksy powstają na akord. Na tym tle opowieść Brubaker’a przyjąłem z otwartymi ramionami, bowiem była inna od tego, co szczególnie obecnie ukazuje się w księgarniach. Z tą pozytywną myślą zachęcam Was do lektury.