Netflix rozpoczyna już na całego okres świątecznych produkcji. Większość z nich na pierwszym planie ma romans. I tak jest też w przypadku nowego serialu. Dash i Lily to ciepła, przyjemna opowieść o dwójce nastolatków, którzy spędzają samotnie święta w Nowym Jorku.
Dash i Lily to dwa zupełnie różne spojrzenia na świat
Fabuła skupia się na tytułowym Dashu (Austin Abrams) i Lily (Midori Francis). Oboje maja po siedemnaście lat i z różnych przyczyn samotnie spędzają okres okołoświąteczny i same święta też. Różnią się od siebie jak ogień i woda. Ona jest żywiołowa, wiecznie roześmiana, udziela się w różnych inicjatywach, a przez swój charakter i styl ubierania często jest nazywana dziwaczką. Pochodzi z amerykańsko-azjatyckiej rodziny, a dziadek strzeże jej jak oka w głowie. Z kolei Dash to taki trochę gbur. Świąt nie lubi, choć ciężko mu się dziwić, gdy matka wyjeżdża na Hawaje, a ojciec wciąż ma kolejną dziewczynę i zero czasu dla syna. Tę dwójkę łączy jedno – książki. Lily chcąc urozmaicić sobie ten przedświąteczny okres, a także by znaleźć sobie chłopaka, tworzy w czerwonym notesie serię wyzwań i ukrywa go w swojej ulubionej księgarni Strand. Tam odnajduje go, oczywiście, Dash. Zaintrygowany treścią podejmuje wyzwanie.
Lily zmusza Dasha do zmiany postawy nie tylko wobec świąt, ale również wobec innych ludzi. On zaś motywuje ją do opuszczenia strefy komfortu i większej interakcji z otoczeniem. I jak to zwykle w takich serialach bywa, zaczynają coś do siebie czuć. Nie brakuje tu typowych dla gatunku splotów wydarzeń, takich jak wspólna impreza, na której oboje jeszcze nie wiedzą, kim jest ta druga osoba, ale już nawiązuje się pomiędzy nimi nić porozumienia. Jest w tym wszystkim wiele uroku i takiej niewinności, że ogląda się to z prawdziwa przyjemnością. Pierwsze odcinki przywodziły mi na myśl specyficzny, trochę tandetny klimat Elizabethtown. Nie piszę tego w złym kontekście, bo produkcję Camerona Crowe’a bardzo lubię i mam do niej ogromny sentyment. Tam też Kirsten Dunst zmusiła Orlando Blooma do wybrania się w podróż, a w rezultacie do wyjścia ze skorupy. Ale o ile w Elizabethtown postać Dunst za zadanie być tą dziwaczką, która odmienia gbura, to w Dash i Lily udało się tego uniknąć. Główni bohaterowie mają takie samo znaczenie i są równie ważni dla całej historii. Każde z nich coś poświęca ale i coś zyskuje. A przy tym, bo przecież znają się tylko z czerwonego notesu, tworzą w głowach wyidealizowany obraz tej drugiej osoby.
Czytaj też: Recenzja serialu The Mandalorian – 1. odcinek 2. sezonu
Czytaj też: Recenzja serialu Blood of Zeus – bardzo dobre (amerykańskie) anime, ale…
Czytaj też: Recenzja filmu Randki od święta, czyli Netfliks rozpoczyna sezon świątecznych filmów o miłości
Nowy serial Netfliksa to taka ciepła opowieść o świętach i miłości
Sam scenariusz stworzony jest naprawdę dobrze, choć oczywiście nie udaje się uniknąć rzeczy przewidywalnych. Ale z tym trzeba się liczyć, bo to przecież nadal komedia romantyczna. Jednak największa zasługa leży po stronie dwójki młodych aktorów. Francis i Abrams radzą sobie naprawdę świetnie. Ona z powodzeniem wciela się w tę nieco dziwaczną, ale sympatyczną dziewczynę, która potrzebuje akceptacji i odrobiny wolności. Przez przykre zdarzenie z dzieciństwa schowała się w swojej strefie komfortu, której nie chce opuszczać. On z kolei trochę kreowany jest na twardego cynika, ale na szczęście zdecydowanie w tym wszystkim jest mu bliżej do prawdziwego nastolatka. Dash jest powściągliwy, ironiczny, jednak widzimy, że też nie do końca umie poradzić sobie z samym sobą. Brakuje mu pewności siebie, zwłaszcza w większym towarzystwie.
Bohaterowie są skomplikowani, co rzadko się zdarza w tego typu produkcjach. W ośmiu, około trzydziestominutowych odcinkach udaje się twórcom w realistyczny sposób pokazać ich przemianę. Oczywiście, im bliżej finału, tym wkrada się tu więcej kiczowatej słodyczy, co może trochę psuć odbiór całości. Na szczęście Francis i Abrams nadal dają radę, więc na pewne rzeczy da się przymknąć oko. Zaś sama świąteczna otoczka nie jest tak cukierkowa i mdła, jak to najczęściej w świątecznych romcomach bywa. Nowy Jork wydaje się bardziej kameralny, przez co twórcom było o wiele łatwiej zachować i wykorzystać geografię miasta na swoją korzyść.
Dash i Lily to przyjemny serial na zimny wieczór
Zastosowany przez twórców format sprawdza się wprost idealnie. Krótkie odcinki ogląda się jednym tchem i zanim się obejrzymy, pierwszy sezon dobiega końca. Zastanawiam się czy Netflix pokusi się o kontynuację, a jeśli tak, to jaką ona przybierze formę. Na razie to naprawdę miły i taki ciepły serial. To nadal typowa komedia romantyczna z nastolatkami, ale niesie ze sobą uczucia, a bohaterowie są bardzo realistyczni. Ich przemiana jest widoczna, a historia pokazuje, że nawet w tak pięknej scenerii mogą dziać się rzeczy trudne i ważne, ale również miłe. Cóż, przecież takie właśnie jest życie.
I nawet jeśli okres nastoletni zostawiliście już dawno za sobą, a za świętami nie za bardzo przepadacie, to możecie się miło zaskoczyć serialem Dash i Lily . Ja się zaskoczyłam i dałam się porwać tym uroczym, dobrze napisanym i zagranym postaciom.