Netflix postanowił zakończyć maj mocnym, komediowym akcentem jakim jest serial Siły Kosmiczne. Ale czy gwiazdorska obsada i lekka tematyka mogą zagwarantować sukces? Sprawdźmy, co mają do zaoferowania Siły Kosmiczne. Będzie lot przestworza, czy raczej kosmiczny niewypał?
Czytaj też: Stargirl mile zaskakuje, ale dopiero przy drugim spotkaniu – recenzja 1 i 2 odcinka
Komedie, wbrew pozorom, są dość trudnym gatunkiem. Mówimy oczywiście o komedii na poziomie, w której żarty nie polegają na wulgarności czy seksizmie. Produkcje wywołujące niewymuszone wybuchy śmiechu, opierające się na żartach słownych i sytuacyjnych to rzadkość. After Life, którego drugi sezon debiutował niedawno na platformie dobitnie pokazał, że można przeklinać bez przesady, a dobrzy twórcy potrafią humor znaleźć w różnych sytuacjach. Siły Kosmiczne były promowane właśnie jako serial komediowy, który powinni polubić zarówno fani Community czy też Biura, zresztą właśnie twórcy tego ostatniego odpowiadają za nowość Netflixa. Do tego serial jest jawną kpiną z pewnego prezydenta, któremu ktoś powinien zakazać używania Twittera. Steve Carell, oprócz tworzenia Sił Kosmicznych zagrał w nich główną rolę, ale to nie jedyne głośne nazwisko, jakie znajdziemy na napisach końcowych. Na ekranie partnerują Carellowi John Malkovich, Lisa Kudrow i Ben Schwartz. I tu mała dygresja, bo w epizodycznej roli zobaczymy też Freda Willarda, dla którego była to ostatnia rola w życiu.
Fabuła serialu jest w zasadzie prosta. Prezydent wymyślił sobie Siły Kosmiczne i ktoś musi stanąć na ich czele. Wybór padł na świeżo upieczonego czterogwiazdkowego generała Marka Nairda (Steve Carell). Nie o tym marzył nasz główny bohater, ale postanawia sprostać zadaniu, które jest całkiem proste – buty na księżycu do 2024 roku. Wiadomo, z realizacją jest gorzej, ale od tego ma dr. Adriana Mallory’ego (John Malkovich). Wsparciem powinna być też żona Maggie (Lisa Kudrow) i córka Erin (Diana Silvers), ale ta pierwsza ląduje za kratkami, a druga… no, jest nastolatką, która potrzebuje uwagi. Naird, pomimo niewielkiej raczej wiedzy o kosmosie stara się realizować ambitny pan lotu w kosmos i podboju wszechświata. Cały czas musi pamiętać, że to co działało w filmach science-fiction niekoniecznie istnieje w rzeczywistości. Wpada na naprawdę idiotyczne pomysły byleby wykonać powierzone mu zadanie. Jedne rzeczy działają, inne nie. Takie życie, prawda?
W poszczególnych odcinkach twórcy nabijają się ze znanych z amerykańskiego podwórka postaci i absurdów skupiających się nie tylko wokół kosmosu. To taki bardzo współczesny komentarz na amerykańską rzeczywistość. Podoba mi się jednak, że Netflix w żaden sposób nie chciał robić z tego manifestu politycznego. Nawiązania są, ale nie kłują w oczy i nie psują seansu. Dostajemy sporo żartów sytuacyjnych i gagów, które niekoniecznie będą wszystkich śmieszyć. Interakcje wyglądają ciekawie, ale nieumiejętnie stworzone postacie drugoplanowe nie potrafią uczynić ich naprawdę interesującymi. Prawda jest taka, że oprócz bohaterów granych przez Carella i Malkovicha reszta jest raczej papierowa. Ci dwaj panowie genialnie ze sobą współpracują, a sceny z ich udziałem sprawiają, że ten serial chce się dalej oglądać. I, niestety, tylko oni. Ja rozumiem, że w podobnych produkcjach przekoloryzowanie postaci jest normalne, ale trzeba robić to z umiarem, bo każdy żart ciągnięty zbyt długo przestaje być śmieszny. Generałowie idioci zabawni byli przez chwilę, podobnie jak fraza „kazał nie mówić”, która powtarza się kilka razy w jednym odcinku. Uważam, że Siły Kosmiczne idealnie sprawdziły by się w typowo sitcomowym formacie dwudziestominutowych odcinków. Pozwoliłoby skoncentrować akcję na najważniejszych i najśmieszniejszych momentach bez niepotrzebnego rozwlekania niektórych aspektów.
Pochłonęłam dziesięć odcinków pierwszego sezonu w jeden dzień. Całość ogląda się przyjemnie, ale wiele rzeczy zgrzyta, gdy za bardzo skupimy się na tym, co dzieje się na ekranie. Chyba, że do akcji wkracza Malkovich i Carell, bo wtedy ciężko oderwać wzrok od akcji. Między nimi po prostu czuć chemię i dla nich czekam na kolejną odsłonę. Sam Carell jako wiecznie sfrustrowany i ambitny generał Naird wypadł naprawdę bardzo dobrze, choć trzeba czasu by przyzwyczaić się do jego specyficznej modulacji, która chyba ma odróżnić go od bohatera granego w Biurze. Pompatyczne przemowy, idiotyczne rozwiązania, które w jakiś przedziwny sposób działają – to cały on. Ta postać mnie kupiła. Rozczarowuje jednak Lisa Kudrow, bo to bohaterka całkowicie bezużyteczna. Jej rola ogranicza się do śmieszkowania o więzieniu i namawiania męża na otwarty związek, bo ona za kratami już kogoś przygruchała. Można było z tą postacią zrobić bardzo wiele, ale twórcy albo nie mieli pomysłu, albo im się zwyczajnie nie chciało. A szkoda, bo Naird poza bazą to zupełnie inny człowiek o czym można było opowiedzieć więcej.
W ogólnym rozrachunku mam mieszane uczucia co do Sił Kosmicznych. Z jednej strony to całkiem zabawny i przyjemny serial, ale z drugiej bardzo niedorobiony. Na szczęście to oznacza, że w kolejnym sezonie wiele można będzie poprawić i dopracować. Serial potencjał ma, a to najważniejsze. Rozbudowanie aktorów drugoplanowych, dodanie im jakiejś głębi i porzucenie schematów, które nie sprawdziły się w tej odsłonie. Dziesięć odcinków ogląda się bez znudzenia i zażenowania, a duet Carell-Malkovich jest kapitalny. Komediowo jest całkiem nieźle, obyczajowo już gorzej, więc mam nadzieję, że twórcy poświęcą czas na popracowanie nad tymi aspektami. Na razie Siły Kosmiczne są serialem dobrym, choć z kilkoma sporymi minusami.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News