Po niezbyt dobrym debiucie na Netfliksie jakim była seria 1983 polscy twórcy zabierają się za kolejny serial. Tym razem na podstawie bestsellerowej powieści Harlana Cobena – W głębi lasu. Czy serial pod tym samym tytułem, który od dzisiaj możecie oglądać na platformie jest wart, by się za niego zabierać? Zapraszam do lektury recenzji bezspoilerowej!
Jeśli czytaliście wcześniej W głębi lasu Harlana Cobena to wiecie jaka jest fabuła serialu, jeśli nie mieliście do czynienia z książką, lub po prostu jej nie pamiętacie to ją Wam nakreślę. Będę starała się ze wszystkich sił, by w tej recenzji nie znalazły się spoilery. Akcja podzielona jest pomiędzy dwa wymiary czasowe: rok 1994 i 2019. Głównym bohaterem jest Paweł Kopiński (Grzegorz Damięcki), który pracuje jako warszawski prokurator. Mężczyzna nie miał w życiu lekko, ale sumiennie wykonuje swoją pracę starając się, by sprawiedliwość zawsze zwyciężała. Jednak pewnego dnia do jego gabinetu przychodzi policjant prosząc go o zidentyfikowanie ciała zamordowanego mężczyzny. Tajemnicza ofiara, jak sądzi Paweł, może być osobą, która zaginęła 25 lat temu, podczas letniego obozu. Przeszłość wraca, bo w tamtym czasie nasz główny bohater stracił siostrę. Dziewczyna zaginęła bez śladu. Wkrótce do jego życia powracają kolejne osoby, o których wydawałoby się, że zapomniał, w tym Laura Goldsztajn (Agnieszka Grochowska) dawna miłość Pawła.
Tak pokrótce przedstawia się fabuła W głębi lasu. Jest to oczywiście skrajne uproszczenie, ale skoro obiecałam bez spoilerów, jest bez spoilerów. Powieść Harlana Cobena osadzona jest w Stanach Zjednoczonych, przez co polscy twórcy stanęli przed sporym wyzwaniem przerobienia historii na polskie realia. Wydawałoby się, że czasy współczesne będą łatwe do zrobienia, ale tak nie jest. Zasiadłam do serialu świeżo po lekturze książki, więc mogłam na bieżąco porównywać pierwowzór z adaptacją. Sama praca prokuratora, zakres jego obowiązków czy przeszkody, jakie spotyka na swojej drodze różnią się, brakuje pewnych postaci, które w Polsce nie miały by prawa bytu, ale to zrozumiałe. Sporo elementów zostało zmienionych, ale to w niczym nie przeszkadza. Taki przykład, jeden z „przeciwników” Pawła zamiast typowego, aroganckiego bogacza z USA jest wpływowym dziennikarzem i celebrytą. Dzięki temu jego działania maja odpowiedni wydźwięk, szkodzą tak samo, a może i bardziej niż w książce, a także są dopasowane do naszych realiów. Takich zmian można zauważyć naprawdę sporo i nie twierdzę, że wszystkie się udały. Jednak z ręką na sercu muszę napisać, że świetnie oddano klimat letniego obozu z lat 90. Na swojej pierwszej kolonii byłam co prawda u schyłku poprzedniego tysiąclecia, ale tego typu miejsca zmieniały się bardzo powoli. Wieczorne dyskoteki przy największych polskich przebojach, wymykanie się z ośrodka, nastoletni opiekunowie, którzy niewiele mieli wspólnego z opieką, a więcej z zabawą. Ja wtedy byłam na to za młoda, ale pewne rzeczy się pamięta. A W głębi lasu takie wspomnienia przywołuje. To były czasy, w których tak bardzo wszystkiego nie pilnowano, więc wymykanie się nastolatków na nocne spacery było na porządku dziennym. Jednak gdy dochodziło do tragedii każdy winę zwalał na innych, a najczęściej na kierowników obozów.
Do wszelkich adaptacji podchodzę jak do zupełnie innego dzieła, choć ciężko oprzeć się pokusie porównywania. Tak właśnie było podczas seansu W głębi lasu. Wyżej napisałam, że polscy twórcy sporo dodali od siebie. Najlepszym przykładem może być tak rozbudowana fabuła dziejąca się w 1994 roku. Dzięki temu możemy obserwować bohaterów po wydarzeniach, które miały miejsce na obozie i na bieżąco oglądać policyjne śledztwo. I choć bardzo podoba mi się szersze rozwinięcie wątku kierownika obozu, to kompletnie nie rozumiem dalszych poczynań policji, która działała na oślep, aż w końcu w swoje ręce musieli wziąć to nastolatkowie. Dla mnie było to tak kiepskie zagranie i widać było, że chyba zabrakło pewnego pomysłu na popchnięcie fabuły dalej. Podobnie było z sama końcówką, gdzie pewne elementy dodano z niewiadomego powodu zamiast pójść drogą wytyczoną przez powieść. Wiecie, nie mam nic przeciwko zmianom, ale to co zrobiono na końcu było tak mało logiczne i tak bardzo na siłę, że aż szkoda gadać. Na szczęście nie jest to sam finał tylko pewien element, więc nie bójcie się – w ogólnym rozrachunku zakończenie satysfakcjonuje. W temacie zastosowanych zmian można byłoby napisać sporo. Twórcy mieli trudne zadanie, bo wiele wątków trzeba było pominąć, lub tak przerobić, by pasowały do naszego podwórka. Szkoda mi jedynie bardzo spłyconego i okrojonego wątku prowadzonej przez głównego bohatera sprawy gwałtu. Nie jest ona w żaden sposób powiązana z główną fabuła (choć pewne jej elementy mają na nią wpływ), a Paweł prowadzi ją po prostu obok. W książce były to bardzo emocjonujące i angażujące, a poza tym bardzo dobrze przedstawiało charakter postaci Paula (takie imię nosi bohater w oryginale).
Cała historia opowiedziana jest dobrze i interesująco, przez co bardzo szybko wciągamy się w to, co dzieje się na ekranie. Bohaterowie są autentyczni i dobrze napisami, ich wzajemne relacje są zrozumiałe, a działania logiczne. Jestem w stanie uwierzyć w to, że prawdziwi ludzie mogliby zachowywać się właśnie w taki sposób. Świetnie pokazane są skutki tak ciężkich przeżyć z dzieciństwa, które przecież magicznie nie znikają, gdy wyrastamy z wieku nastoletniego. Widzimy jak na rodzinę wpływa zaginięcie dziecka. To zawieszenie pomiędzy życiem a śmiercią, a najgorsza jest niewiedza. Bliscy w pewnym momencie po prostu woleliby, gdyby dana osoba umarła, wtedy można ją pochować i żyć dalej. A tak pozostaje czekanie, myślenie, gdybanie. Zarówno dorośli aktorzy, jak młoda obsada wybrana do odgrywania ich nastoletnich wersji sprawdza się bardzo dobrze. Wiktoria Filus i Hubert Miłkowski jako młodzi Laura i Paweł wypadają naprawdę świetnie. Są autentyczni, podobnie zresztą jak reszta obozowej młodzieży. Dzięki temu w poświęconych im momentach czujemy klimat lat 90. I wydaje się, że patrzymy w okno w czasie, które przenosi nas na letni obóz.
Za reżyserie W głębi lasu odpowiadają Leszek Dawid i Bartosz Konopka. Bardzo podobają mi się sceny kręcone w lesie, gdy z jednej strony czujemy ten letni klimat beztroski, a z drugiej już wiemy, że tam nie do końca jest bezpiecznie. Serial kolorystycznie jest raczej ciepły, zwłaszcza w tych wątkach z 1994 roku, ale mi się to podoba, bardzo lubię taką stylistykę, pozornie przyjemną i przyjazną a jednocześnie lekko zdystansowaną. Do tego muszę pochwalić naprawdę idealnie dobraną muzykę. Hity, które leciały podczas zabaw w obozie to taka polska klasyka tamtych czasów i przez kolejne lata nadal właśnie przy takich hitach młodzi ludzie się bawili. Miłe wspomnienia.
Oczywiście nie mogę powiedzieć, że W głębi lasu jest całościowo świetnym serialem czy polskim arcydziełem. Jednak to z pewnością bardzo dobra produkcja, która wciąga, angażuje i właściwie oddaje książkowy pierwowzór, choć nie trzyma się go ściśle. Moim zdaniem twórcom z powodzeniem udało się zmienić amerykańskie realia na polskie, nie tracąc przy tym ducha całej powieści. Wiele zmian wyszło na korzyść, ale nie brakuje też tych mniej lub zgoła niepotrzebnych dodatków. To jednak się zdarza. Trochę kłują niektóre fragmenty istniejące tylko po to, by pchać fabułę naprzód nawet jeśli dane momenty napisane są dość nieudolnie. Całość liczy sześć odcinków trwających od 46 do 54 minut. Akcja jest wciągająca, potrafi trzymać w napięciu, zwłaszcza w ostatnich dwóch odcinkach. Mylne tropy i kluczenie skutecznie potrafią wywieźć widza w pole. To przyjemny seans na jeden lub dwa wieczory. Zdecydowanie jest lepiej niż w przypadku 1983 i nie mamy się czego wstydzić na zagranicznym rynku. Powiedziałabym nawet, że mamy czym się pochwalić.
Serial W głębi lasu dostępny jest od dzisiaj, 12 czerwca, na platformie Netflix.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News