W końcu, po długim oczekiwaniu, dostaliśmy od Netflixa serial o Wiedźminie Geralcie z Rivii. Mieliśmy wiele obaw, wiele zastrzeżeń na poziomie trailerów, a doniesienia wywoływały mieszane uczucia. Jak to wyszło w rzeczywistości? Czy Wiedźmin zadowoli fanów prozy Andrzeja Sapkowskiego? Zapraszam do lektury recenzji.
Do serialu nastawiona byłam pozytywnie, choć miałam wiele obaw.
Po raz pierwszy po Wiedźmina sięgnęłam lata temu, prawdopodobnie były to jeszcze czasy podstawówki. Potem regularnie do niego wracałam rozumiejąc już więcej, odkrywając nowe warstwy i zakochując się coraz bardziej w wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego świecie. Gdzieś tam miałam nawet jakiś sentyment do polskiej ekranizacji, do której od czasu do czasu wrócę w omówieniu poszczególnych odcinków. Potem pojawiły się gry, które również skradły moje serce. Jednak do serialu Netflixa podeszłam z większą wiarą i zaufaniem niż do ekranizacji innych lubianych przeze mnie książek, choć nie wiem z czego to wynikało. Z jednej strony oczekiwania były spore, ale z drugiej moja wizja świata jak i bohaterów nie była sztywna i pozwalała na wiele ustępstw. Wiadomo, obawiałam się, że Geralt będzie nie taki, że Jaskier będzie sztampowy, a Ciri jeszcze nudniejsza niż w książkach. Na szczęście, już teraz mogę powiedzieć, że bohaterowie w większości są świetni.
Tak złożony świat fantasy bardzo ciężko przedstawić w ośmiu odcinkach. Pamiętamy Grę o Tron, która na przestrzeni ośmiu sezonów nie była w stanie dobrze oddać złożoności wykreowanego przez George’a R. R. Martina uniwersum. Jednak twórcy Wiedźmina nie starają się na siłę pokazywać nam wszystkiego, zarysowują świat na tyle, na ile jest to na razie potrzebne równoważąc tło z wprowadzaniem poszczególnych postaci. Dzięki temu dość łatwo jest połapać się kto jest kim, kto jest tym „dobrym”, a kto „złym” w całej tej historii.
Lauren S. Hissrich bawi się materiałem źródłowym dając nam pewną wariację na temat książkowego Wiedźmina, a nie sztywną ekranizację.
Zachwycona jestem drogą, którą obrali twórcy. Bardzo lubię opowiadania wchodzące w skład Miecza Przeznaczenia i Ostatniego Życzenia, jednak osobiście bardziej wolę sagę, gdyż nie przepadam za oderwanymi od siebie historiami. Serialowy Wiedźmin łączy poszczególne opowieści, przede wszystkim te, w których występuje Geralt. Dodatkowo każdy z odcinków zawiera fragmenty historii Ciri i Yennefer, dzięki czemu możemy poznać je dużo bardziej, niż miało to miejsce w książkach. Andrzej Sapkowski życie Yennefer bardzo marginalizował ograniczając się do kilku zdań rzuconych na przestrzeni kilku książek. Dzieje Ciri również przedstawiane były tylko w połączeniu z Geraltem, a to, co działo się od upadku Cinthry do ich spotkania niedaleko wzgórza Sodden pojawiało się przelotnie i niezbyt przywiązywano do tego wagę. Serialowy Wiedźmin nie jest tylko o Geralcie, gdy od początku również czarodziejka i księżniczka odgrywają ważne role. Oczywiście, znający książki dobrze o tym wiedzą, ale spójrzmy prawdzie w oczy – większość oglądająca serial ich nie zna.
Zabawa opowiadaniami nie doprowadziła do stworzenia ekranizacji idealnej, ale na pewno bardzo dobrej i ujmującej. Oczywiście Wiedźmin od Netflixa ma wiele wad, ale dla mnie nie były tak znaczące, bym zmieniła zdanie o całości. Przyczepić mogę się do skrótowości z jaką przedstawione były niektóre opowiadania, zwłaszcza te z drugiego odcinka. W tej recenzji nie chcę zagłębiać się w szczegóły, gdyż mam zamiar napisać omówienia każdego epizodu. Dla widzów zupełnie nowych w tym świecie konfundujące mogą być przeskoki czasowe, choć wydaje mi się, że odrobina skupienia i uda się rozgryźć co i kiedy się dzieje. Również dodane przez twórców elementy bywają czasem zupełnie bezsensowne, a dalsze odcinki w ogóle ich nie tłumaczą.
Akcja również dzieje się dosyć szybko, co sprawia, że pewne wydarzenia potraktowane są pobieżnie, a świetne dialogi książkowe – po macoszemu. Efekty specjalnie nie są może rodem z MCU, ale nie bolą, a to najważniejsze. Wiedźmin nie ma takiego budżetu jak Gra o Tron, więc potwory też nie są aż tak dobre, jakbyśmy chcieli. Na szczęście nie ma ich aż tyle, by stanowiło to ogromny problem. Jednak to tylko niewielkie minusy w porównaniu z plusami, jakie widzę w pierwszym sezonie Wiedźmina. Bajeczna choreografia walk, różnorodne plenery, rozwój postaci, ścieżka dźwiękowa… Cóż, mogłabym długo wymieniać. Muszę też nadmienić, że opowiadania zostały odarte z pewnej bajkowości, jaką się cechowały, dzięki czemu, a może przez co, dostajemy świat brutalny, bardzo krwawy i zdecydowanie nieprzychylny. Dla jednych może to być plus, choć wiem, że innym może bardzo to przeszkadzać. Na szczęście odrobina humoru, częste zmiany lokacji i plenerów skutecznie to łagodzą. Nie zawsze jest krwawo i ponuro.
Postacie są oddane genialnie i, co zadziwiające, wiele z nich, zyskuje w porównaniu do książkowych pierwowzorów.
Henry Cavill w roli Geralta z Rivii jest po prostu kapitalny. Wiem jakie reakcje były po pierwszych zwiastunach, że zbyt umięśniony, że źle wygląda w peruce, że jest za ładny i wiele, wiele innych. Na początku pierwszego odcinka podchodziłam do niego z rezerwą, a potem coraz bardziej widziałam na ekranie nie Cavilla, a prawdziwego Geralta. Tego mruka, wiecznie obrażonego na cały świat, starającego się być neutralnym, wybierać mniejsze zło i za wszelką cenę pokazać, że nie ma uczuć. Przed Henrym poprzeczka była ustawiona wyjątkowo wysoko. Geralt jest naprawdę złożoną postacią, którą trzeba odpowiednio zagrać, by nie przesadzić w żadną ze stron. I, moim zdaniem, wyszło to naprawdę dobrze. Dodatkowo z każdym odcinkiem i przeżytą przygodą główny bohater się rozwija i zmienia. Dobrze sprawdza się zarówno solo, jak i w interakcjach z innymi bohaterami.
Jego relacja z Jaskrem jest cudowna, wprowadza wiele humoru do tego mrocznego, brutalnego świata. Zresztą, sam Jaskier jest tak świetnie zagrany, że nie mogę wyjść z podziwu co Joey Batey zrobił z tą rolą. To nie stereotypowy, nudny bard, tylko nieco nowocześniejsza wersja, której nie da się nie polubić. Trochę gwiazda popu, a trochę PR-owiec, który chce zmienić wizerunek głównego bohatera. Stanowi całkowite przeciwieństwo burkliwego, wiecznie posępnego Geralta i dlatego tak dobrze do siebie pasuje. Sceny z udziałem tej dwójki najbardziej pokazują zmiany, jakie zachodzą w postaci Wiedźmina.
Muszę oczywiście wspomnieć jeszcze o Yennefer, co do której miałam największe obiekcje nawet po obejrzeniu całego sezonu. Anya Chalotra nie do końca pasowała mi do wizji Yen, którą dały książki i Wiedźmin 3. W końcu jednak poukładałam sobie w głowie pewne rzeczy i coraz bardziej wierzę w przedstawienie tej postaci. Nie jest idealnie, ale dzięki pokazaniu jej historii wierzę w nią i wiem, że z każdym sezonem będzie lepiej. Dodatkowo jestem w stanie zrozumieć, że w takiej Yen zakochał się Geralt, że taka Yen byłaby w stanie owinąć sobie naszego biednego Wiedźmina wokół palca. A na bycie kompletną suką przyjdzie jeszcze czas.
O Ciri, w którą wciela się Freya Allan, ciężko powiedzieć bardzo dużo. Na razie to młodziutka bohaterka, która jednak ma zadatki na dużo lepsze przedstawienie niż miało to miejsce w książkach. Na razie dobrze wypada zarówno sama, jak i w połączeniu z innymi, co wróży bardzo dobrze. A kiedy już piszę o Ciri nie mogę nie wspomnieć o Calanthe, którą ciężko się nie zachwycać. To, co zrobiono z dość nudnym i płaskim pierwowzorem to istny majstersztyk. To prawdziwa Lwica, silna i bezwzględna królowa, która nawet śmiertelnie ranna nie jest w stanie spokojnie leżeć i czekać na śmierć. Dopiero serial pokazał bohaterkę, która zasłużyła na tak wielką miłość Wyspiarzy.
Ważne jest również to, że nie tylko postacie pierwszoplanowe, ale również te występujące w tle są wyraziste i oddane bardzo dobrze. Są wiarygodne, żywe i mają charakter, rozwijają się, dzięki czemu ich interakcje są dynamiczne i jestem w stanie uwierzyć, że tak mogłoby to naprawdę wyglądać.
Nie jest idealnie, a Wiedźmin na pewno nie zadowoli wszystkich, ale mnie kupił.
Mam trochę inne podejście do tego serialu. Pierwszy sezon traktuję jako wstęp do właściwej sagi, podobnie jak traktowałam opowiadania. Nie jestem ich turbo fanką, więc zabawa materiałem źródłowym, o jaka pokusiła się showrunnerka nie razi mnie w oczy. Dodatkowo zdaję sobie sprawę, że ekranizacje rządzą się swoimi prawami i nie da się oddać wszystkiego, co zawarte zostało w książce. Mnie Wiedźmin nie rozczarował. Pokazuje, że z każdym kolejnym odcinkiem będzie lepiej, bo ten progres wyraźnie widać w pierwszym sezonie. To, co najważniejsze zostało osiągnięte – wyraziste, ciekawe i rozwijające się postacie, dzięki którym ta historia żyje i żyć będzie jeszcze przez wiele sezonów.