Tak jak Internet powstał dzięki działaniom wojskowym, tak w przyszłości latające samochody mogą wejść w komercyjny użytek za sprawą działań wojennych. Dowiedzieliśmy się bowiem, że Siły Powietrzne USA mają w planach wojskową wersję „ogromnego drona”, który byłby w stanie napędzić działania lotnictwa w kwestii wyciągania pomocnej dłoni do żołnierzy… i nie tylko.
Czytaj też: Tego Rolls-Royce napędza 27-litrowa V12 Merlin z myśliwca II Wojny Światowej
Na ten moment mowa jedynie o koncepcji, która pochodzi od Dyrekcji ds. Systemów Lotnictwa i Kosmonautyki Laboratorium Badań Sił Powietrznych (AFRL) i rozprawia o taniej platformie powietrznej z brakiem tradycyjnego pilota na pokładzie, zdolnością do osiągania pułapu 1200 metrów nad poziomem morza i prędkości poziomej rzędu 185,2 km/h. Jako że nie mamy zdjęć takiego dzieła, to wyżej podrzuciłem fotę (w teorii) podobnego do pomysłu Pal-V, a poniżej Lilium Jet.
Taki latający samochód/taksówka albo po prostu olbrzymi dron miałby służyć, jako typowy środek transportu „z” i „spoza” pola bitwy z naciskiem na to drugie. Nie bez powodu przecież mówi się o tym autonomicznym pojeździe poszukiwawczo-ratowniczym, jako o pojeździe do ratowania swoich oddziałów zza linii wroga.
W teorii cała akcja ma przebiegać następująco – amerykański pilot wojskowy zostaje zestrzelony i spada, lądując awaryjnie na terytorium wroga. Wtedy taki latający samochód wraz z zespołem ratowniczym poleciałby autonomicznie w okolicę lokalizacji pilota. Przy celu wysunąłby kilka spadochronów, żeby zwolnić, a następnie wylądował i poczekał na wejście zestrzelonej załogi/pilota, aby finalnie odlecieć w stronę linii frontu.
Czytaj też: Citroen zaszalał ze swoim konceptem 19_19
Źródło: Popular Mechanics