Stany Zjednoczone w latach 80. XIX wieku stały się centrum przemysłu wielorybniczego. Biznes ten był jednak niezwykle krwawy i przeznaczony tylko dla najtwardszych.
Ze statystyk wynika, że w latach 40. XIX wieku Amerykanie posiadali 735 statków wielorybniczych. W ówczesnych czasach łączna liczba takich statków na całym świecie wynosiła ok. 900. Jednym z celów dla ówczesnych łowców był tłuszcz tych zwierząt, z którego wyrabiano olej. Podstaowym zastosowaniem tej substancji było oświetlanie ulic. Szczególną popularnością cieszył się olej uzyskiwany z upolowanych kaszalotów. Wykorzystywano go bowiem w latarniach morskich, niezbędnych w portach, do których przypływały dziesiątki statków.
Później olej z wielorybów znalazł kolejne zastosowania – w reflektorach górniczych, jako smar do zegarków, pistoletów czy maszyn do szycia i pisania. W okresie rewolucji przemysłowej, kiedy pojawiło się wiele nowych urządzeń, substancja ta była szczególnie potrzebna.
Jednak, poza tłuszczem, te ssaki morskie posiadały też coś innego – tzw. spermacet. Była to półpłynna substancja występująca w głowach kaszalotów. Jej bezwonne spalanie, w zasadzie nie generujące dymu, było szczególnie kuszące dla ludzi. Co więcej, z wielorybów robiono też mydło, a w kolejnych latach nawet margarynę.
W przemyśle odzieżowym wykorzystywano także fiszbiny, umieszczane m.in. w gorsetach. Stosowano je też do produkcji parasoli oraz kapeluszy. Na przestrzeni lat to właśnie fiszbiny stały się najbardziej pożądane. Do produkcji perfum zaczęto potem używać substancji znajdującej się w jelitach kaszalotów.
W 1853 roku Amerykanie upolowali 8000 wielorybów, dzięki czemu wyprodukowali 103 tysiące baryłek oleju z kaszalotów, 260 tysięcy baryłek oleju z wielorybów oraz 2,6 mln kilogramów fiszbinów. W efekcie sprzedano produkty o wartości ok. 11 milionów dolarów. Na przestrzeni XIX i XX wieku amerykański przemysł wielorybniczy stracił na znaczeniu. Zaczęły go zastępować inne kraje, a postęp technologiczny spodował, że wieloryby przestały być tak cenne.