Reklama
aplikuj.pl

Włosi kontra reszta świata – historia supersamochodu cz. 2

Pamiętacie pluskwę milenijną? Nie, to nie natrętna choroba będąca konsekwencją gimnazjalnych zabaw w słoneczko. Kiedy guru IT zapowiadali technologiczny Armagedon, kilku stabilnych emocjonalnie mechaników projektowało nowy gatunek samochodu. Przywitajmy początek tysiąclecia z szerokim uśmiechem na twarzy. Wycieczki po świecie supersamochodów część druga.

Początek millenium. Nowy rozdział i erozja tego co przyzwoite

Millenialsi otrzymali od matki natury prezent zwany zbędnym owłosieniem, a niemiecki gigant Volkswagen odkupił markę Bugatti i przeniósł jej fabrykę do Francji. Zaczynamy trochę anachronicznie, ale z bardzo konkretnego powodu. Jakkolwiek płodny w superauta był początek tysiąclecia to najważniejsze wydarzenie miało miejsce w 2005 roku. Inżynierowie z Molsheim po wielu nieprzespanych nocach byli w stanie pokazać światu model Bugatti Veyron. Samochód tak potężny, że w trakcie testów dochodziło do topienia jednostki napędzającej tego potwora. Oczy was nie mylą. Podobno w początkowych fazach projektu silnik V16 generował tak gigantyczną temperaturę, że jego blok po prostu zaczynał się skraplać. Tak genialny koncept musi rodzić się w bólu. Jednak upór wizjonerskiego zespołu doprowadził Bugatti na szczyt motoryzacyjnego świata. Wszystko w tym samochodzie było nieprzyzwoite. Osiem litrów pojemności i 16 cylindrów generowało moc 1001 KM. W połączeniu z 7-mio stopniową, dwusprzęgłową skrzynią biegów Veyron osiągał setkę w 2,4 sekundy. Ten wynik sam w sobie jest poza dotychczasowym pojmowaniem szybkości. Wisienką na torcie jest fakt, że Bugatti ważyło prawie dwie tony i osiągało prędkość maksymalną na poziomie 408 km/h.

Bugatti Veyron

Volkswagen bardzo poważnie podszedł do marki córki i chciał, aby odniosła sukces. Była to symbiotyczna współpraca. Niemcy chcieli pokazać, że ich domeną nie są tylko samochody dla ludu. Niestety ta niemiecko-francuska egzotyka niosła za sobą ogromne koszty. Superauto zostało wycenione na milion Euro. Niech żyje symetria. Czy jest to wygórowana cena za kawałek historii? Sami odpowiedzcie sobie na to pytanie. Być może Veyron nie jest najpiękniejszym, ani najbardziej dystyngowanym samochodem na przełomie dekad, ale jego technologiczna supremacja nie może zostać podważona.

WERDYKT: 1:0 dla Veyrona

Włosko-argentyńska inżynieria daje początek czemuś więcej niż samochód

Bardzo chciałem napisać o tej marce. Jestem zakochany w tym co sobą reprezentuje i jakie wartości krzewi w świecie motoryzacji. Mowa tutaj o włoskim producencie supersamochodówc- Pagani. Człowiek, który stoi za tym projektem to nikt inny jak Horacio Pagani. Jakkolwiek jego wizja samochodów sportowych jest godna aplauzu to inwencja nazwotwórcza do wybitnych nie należy. Nie jest to żaden przytyk do Pana Horacio. Właściciele tego typu marek uwielbiają lądować ze swoim nazwiskiem na tylnych klapach karbonowych wyścigówek. W 2000 roku z fabryki w San Cesario sul Panaro wyjeżdża model Zonda C12S. Samochód przepełniony stylem i pięknem. Kwintesencja włoskiej idei tego czym powinien być samochód pośród samochodów. Horacio Pagani nie był człowiekiem znikąd. W latach 80-tych pracował jako inżynier w fabryce Lamborghini, ale jego przełomowe wizje wybiegały nawet poza te propagowane przez ekscentrycznych pomysłodawców Countacha i Miury. Kiedy czujesz, że musisz coś zrobić po prostu idź i to zrób.

Pagani Zonda C12S

Tak właśnie powstało dziecko jego geniuszu. Zonda już na zawsze pozostanie w panteonie światowej motoryzacji i to z bardzo konkretnych powodów. Szybkość: silnik dopracowany przez AMG, pojemność 7,3 litra bez żadnych sztucznych aspiracji. Wolnossąca jednostka generująca 555 KM. Do tego 6-cio stopniowa manualna skrzynia biegów i karbonowo-aluminowa sylwetka ważąca niewiele ponad 1200 kilogramów. Efekt,  Pagani osiąga 100km/h w 3,7 sekundy. Ten samochód to motoryzacyjna pornografia.

WERDYKT: 1:0 dla Włochów

Rok 2003, zapamiętajcie tą datę

To jeden z najbardziej udanych okresów w produkcji superaut. Ferrari buduje samochód i nazywa go imieniem swojego założyciela. Porsche wraca na motoryzacyjny szczyt z Carrerą GT, a amerykanie wskrzeszają Forda GT. Jednak według mnie narodziny Koenigsegga CC8S są najważniejszym newsem tego roku. Z czym kojarzy się Wam Szwecja? Smukłe blondynki dźwigające meble IKEA do swojego wygodnego Volvo? Nic bardziej mylnego. Christian von Koenigsegg pokazuje zimną Skandynawię w zupełnie nowych barwach. Jego dziecko debiutuje na targach w Genewie i od samego początku zwraca na siebie uwagę motoryzacyjnego świata. Szwedzka marka to ideologiczna antyteza dla opisanego wcześniej Pagani. Tutaj największe znaczenie mają cyfry i inżynieryjny pragmatyzm.

Koenigsegg CC8S

Chociaż samochodom z Angenholm absolutnie nie można zarzucić nudy. CC8S to lekki roadster z centralnie umiejscowionym silnikiem V8 o mocy 655 KM i wadze poniżej 1300 kilogramów. Nocny Król rozpoczął marsz na południe.   

Co na to południowcy? Włoska arystokracja odpowiada modelem Enzo. Ferrari doskonale wie jaki samochód musi przygotować na 80-tą rocznicę powstania marki. Żadnych kompromisów. Obietnica najlepszego i najbliższego kierowcy samochodu w historii stajni zostaje okraszona technologiami wprost z F1. Kierownica Enzo jest kopią tej jakiej używa Michael Schumacher w swoim bolidzie. Karbonowa karoseria, ceramiczne hamulce i wolnossąca V12-tka dostarczają kierowcy z odpowiednio zasobnym portfelem niezapomnianych wrażeń. Jest to jednak gratka dla wybrańców. Ferrari ograniczyło produkcję do zaledwie 400 sztuk. Ostatnią dostał papież Jan Paweł II. Niestety nie spełnił mojej prywatnej fantazji i nie zarzucał tyłu Enzo w Rivazzy. Auto zostało sprzedane za sześć milionów dolarów na szczytny cel pomocy ofiarom tsunami w Azji. Jeżeli Ferrari chce, to potrafi jak nikt inny.   

Ferrari Enzo

Pisząc o znamienitym 2003 roku nie można nie wspomnieć o Porsche Carrera GT. Najpiękniejsze Porsche w historii, chociaż pozostałe modele marki nie należą do kanonu estetycznej perfekcji. Carrera GT była samochodem absolutnie wybitnym. Przez wielu najbardziej kojarzona z Paulem Walkerem i tragicznym wypadkiem, który gwiazdor Szybkich i Wściekłych przypłacił życiem. Jednak samochody takie jak ten powinny być synonimem oktanowej euforii i właśnie tak widzę GT. To auto prawie 20 lat temu wykręciło czas 7min 30sek na legendarnym torze Nurburgring. Myślę, że jakikolwiek inne komentarze są zbyteczne.

Porsche Carrera GT

Czwarty muszkieter, który pojawił się tego roku to nikt inny jak nasz protoplasta, Ford GT. Wskrzeszony po kilku dekadach, amerykański kowboj przerósł oczekiwania nawet najbardziej oddanych fanów marki. Turbodoładowane, centralnie umieszczone V8 i lekkie nadwozie nawiązywały do czasu sukcesów z toru w LeMans. Nie był to samochód idealny. Jednak maniera przedstawiciela klasy robotniczej wśród motoryzacyjnego patrycjatu sprawiła, że wielu maniaków postawiło na jego szczerość i prostotę.

Ford GT

Jeremy Clarkson był tak zachwycony GT, że po jego teście wpłacił zaliczkę do dealera i zamówił egzemplarz dla siebie. To bardzo wymowny komentarz do tego jak mądrze Ford podniósł swoją legendę i przywrócił jej zasłużone miejsce w świecie motoryzacji.

Ostatni w rocznym zestawieniu, ale zdecydowanie nowatorski owoc kooperacji niemiecko-brytyjskiej. Na arenę wkracza Mercedes-Benz SLR McLaren. Potężna machina ubrana w opakowanie rozsądnego tourera. Steve Mattin i Gorden Wagener zaprojektowali jeżdżący kompromis. Gdzieś pomiędzy torowym szaleństwem, a niedzielnym wypadem na riwierę projektanci zaparkowali swoje rozsądne dziecko z delikatnym ADHD. Nie wiem jak wy, ale ja widzę tutaj naturalną ewolucję od modelu 300SL. Nawet drzwi otwieraj a się w jedynym właściwym kierunku. Oczywiście do góry.  

Mercedes-Benz SLR McLaren

 WERDYKT: 4:1 dla reszty świata

Bolońska opera mydlana czyli Ferrari ujawnia swego bliźniaka

Może nie wszyscy pamiętają, ale Maserati nie zawsze produkowało auta segmentu GT. Na przełomie 2004 i 2005 roku włoska legenda zainspirowana Ferrari Enzo zbudowała model MC12. Inspiracja była tak istotna, że Boloński producent zapożyczył część komponentów od kolegów z Maranello. Przede wszystkim silnik V12. Nałożono mu jednak kaganiec i zmniejszono moc do 622 KM.

Maserati MC12

Nie wpłynęło to jednak znacząco na osiągi tego superauta, które robiło setkę w czasie poniżej czterech sekund i rozpędzało się do 330 km/h. Było to jednorazowe szaleństwo Maserati. Po wyprodukowaniu pięćdziesięciu sztuk MC12, włoska stajnia wycofała się z tego segmentu i postawiła na grand tourery.

Mimo, że od początku dekady Lamborghini produkowało model Murcielago nie wydaje mi się, aby zasłużył on na miano supersamochodu. Dopiero w 2007 roku Włosi pokazują coś bardzo egzotycznego. Nawet biorąc pod uwagę ich własne standardy. Produkują samochód inspirowany myśliwcem F-22 Raptor. Lamborghini Reventon bo tak nazywa się ten myśliwiec na czterech kołach. Koncepcja jest widoczna w praktycznie każdym detalu auta. Futurystyczny charakter Lambo ma jednak swoją cenę. Każdy z 20 wyprodukowanych egzemplarzy kosztował bagatela milion euro.

Lamborghini Reventon

Powstało również piętnaście modeli Reventon Roadster. Jak to jest poczuć wiatr we włosach przy 330 km/h? Zapytajcie jednego ze szczęśliwców, którzy kupili wersję bez dachu.

WERDYKT: 2:0 dla Włochów

Sukces Forda napędza jankesów, ale…

Amerykanie to kolebka motoryzacji. Długo by wymieniać kultowe modele, które wyjechały z fabryk w Motor City. Jednak niewiele z nich wpisuje się w kanon aut z przedimkiem super. Czego nie byli w stanie stworzyć inżynierowie Dodge’a, Chevroleta czy Cadillaca udało się mały niezależnym garażom Saleen i Shelby Super Cars. Saleen S7 Turbo i SSC Ultimate Aero TT zdecydowanie pobudzały wyobraźnię motomaniaków. Jednak ograniczone możliwości produkcyjne i serwisowe sprawiły, że te auta na zawsze pozostaną białymi krukami. Niestety nigdy nie rozwinęły w pełni swoich potężnych skrzydeł. Wielka szkoda.      

Saleen S7
SSC Ultimate Aero TT

WERDYKT: niezła próba USA, ale trochę za mało na to zestawienie.

Pierwsza dekada millenium okazała się bardziej płodna w superauta niż ich cała dotychczasowa historia. Jednak to zaledwie prolog do złotej ery. W następnym rozdziale opowiemy historię tego jak amerykański inżynier serbskiego pochodzenia zrewolucjonizował przemysł motoryzacyjny. Wspominałem, że gościu urodził się w połowie XIX wieku?! Teraz pora na podliczenie i potwierdzenie mojej hipotezy… Włosi rządzą? Hmm… wygląda na to, że moje przekonanie o własnej nieomylności pęka głośniej niż szpachla na BMW 316 E36 mojego kumpla. Włosi dostają lanie 4 do 5. Jak tak dalej pójdzie zmienię zainteresowania na wodne polo i kompozycje kwiatowe. Do zobaczenia!

Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News