Reklama
aplikuj.pl

Test balance scooter Kawasaki KX-Cross 8.5

Lato rozpoczęło się już na dobrę, a jeśli chcecie porzucić konwencjonalne środki transportu na rzecz czegoś nowocześniejszego, to dobrze trafiliście. W tym teście zająłem się deską elektryczną (czy jak kto woli – balance scooterem) KX-Cross 8.5 od Kawasaki.

Całkiem ładny ten jeździk

Kawasaki KX-Cross 8.5 kupujemy w sporym pudle, które już po pierwszym podniesieniu zwiastuje wagę, jaką cechuje się ten elektryczny pojazd. Mówimy tutaj o prawie 13 kilogramach, które zdecydowanie utrudnia transport w momencie, kiedy wyładujemy sprzęt. Jest też dosyć spora, bo mówimy tutaj o wymiarach 71 x 21,5 x 25 centymetrów, co w przypadku długości można porównać do rozmiaru kierownicy roweru. Tak naprawdę KX-Cross 8.5 składa się z dwóch platform połączonych ze sobą łożyskiem. Każda z nich posiada 8,5-calowe gumowe koło z silnikiem o mocy 350W, pojedynczy błotnik, dźwignię napędu ukrytą pod gumową osłoną, ozdóbkami w formie kilku strzałek i napisów, białym oświetleniem z przodu i czerwonym z tyłu, ale pod kątem budowy bardzo się nie różnią.

W obu przypadkach mamy do czynienia z twardym matowym plastikiem, ale najważniejszymi elementami są w sumie trzy rzeczy. Mowa o przycisku włączenia i gnieździe ładowania na lewej platformie oraz diodach informacyjnych z góry. Cała obudowa jest naprawdę dobrze wykonana i zwarta, ale nie ma w tym nic dziwnego, bo Kawasaki chwali się normą IP54. Na stronie producenta możemy przeczytać, że podstawą jest aluminiowy odlew ramy, co wyjaśnia po części całą wagę. Jednak na nią wpływa też sporo elektroniki. Mowa o czujnikach, żyroskopach i procesorach utrzymujących równowagę podczas jazdy i postoju.

Najważniejszymi elementami są oczywiście dwa silniki oraz litowa bateria o pojemności 4400mAh. Taka konfiguracja umożliwia (według producenta) rozwinięcie prędkości do 20 km/h oraz przejechanie do 20 km na jednym ładowaniu. Zrobią to jednak osoby, których waga mieści się od 30 do 120 kilogramów i wyłącznie na trasie o kącie nachylenia nie większym, niż 30 stopni. Baterię ładujemy za pomocą dołączonej ładowarki zakończonej trzy pinowym złączem. Trwa to około dwie godziny, co udało mi się potwierdzić. Jednak w razie ładowania zbyt długo nie musimy się martwić o żywotność ogniw, ponieważ dołączony w zestawie zasilacz posiada zabezpieczenie przed przeładowaniem. Oprócz niego w pudle znajdziemy również instrukcję obsługi.

Wrażenia

Jako że taki sprzęt kupujemy raczej dla zabawy, a nie z myślą o poważnych podróżach, to zdecydowałem się zmienić nieco całą procedurę testową i zamiast suchych faktów przygotowałem (a raczej przygotuje) dla Was coś w stylu dziennika. Zwłaszcza ze względu na to, że jest to mój pierwszy „poważny” pojazd elektryczny, którego i tak muszę przetestować i nie rzucę go w kąt po pierwszym upadku. Dlatego życzcie mi szczęścia, lecę go odpalić.

Próba pierwsza – o k$#!@#

Pod kątem manualnym może nie jestem jakimś wybitnym człowiekiem, ale specjalnie nieogarniętym chyba też nie. No cóż, w swoje możliwości jednak nie wierzę, więc pierwsze jazdy postanowiłem odbyć w zacisznym miejscu w ogródku. Po upewnieniu się, że nikt mnie nie zobaczy, wyciągnąłem to cudo i spróbowałem stanąć. O dziwo poszło łatwiej, niż się spodziewałem, dlatego po kilku minutach balansowania, jak po kilku głębszych, spróbowałem ruszyć. Głupi (chyba) nie jestem, więc nie bez powodu wybrałem trawnik na pierwszy tor przeszkód.

No cóż, wyszło, że jednak nie należę do tych najbystrzejszych, bo koła przyciśnięte do gruntu 85-kilogramami zamiast gładko ruszyć zaczęły buksować i hyc – pierwszy upadek. Na szczęście zamortyzowany choinką, do której od tamtego czasu zdecydowałem się już nie zbliżać. Przy kolejnej próbie (nauczony błędami przeszłości… sprzed pięciu minut) czułem się już tak pewnie, że zamiast trawy wybrałem żwir na podjeździe (lepiej wyciągać spod skóry małe kamyczki, niż kłopotać się otarciami). Małe nierówności, kilka chwiejnych manewrów – „król szos” pomyślałem! Wchodze na chodnik.

No kurcze, niby niezbyt równy bruk, a gładkość i płynność jazdy skoczyła diametralnie w górę. Co to będzie na poboczu na asfalcie! Po prawie trzydziestu minutach zrozumiałem wszystkie prawa, jakimi rządzi się deska i ustawienia ciała, jakie pozwalają mi na zgrabne wykonywanie manewrów. Podkręcamy prędkość – bo ja przecież nie dam rady?! No cóż, wyszło na to, że nie, bo do pokoju wróciłem mląc przekleństwo w ustach i z tym cholernym ponad 12-kilogramowym potworem w ręce. Mało tego! Pisząc te słowa, trzymam łokcie na podłokietnikach ozdobnych kilkoma chusteczkami, które zbyt szybko ozdabiają się szkarłatem. No nic, jutro kolejna próba… ale może znajdę jeszcze chwilę dziś po zmroku?

21:21 tego samego dnia

Jest chłodno, ale bluzę biorę nie ze względów termicznych, a ochronnych. Włączam sprzęt, ależ te światła przednie świecą – wyciągam telefon i zapisuję, że przy najbliższym wypadzie na miasto muszę kupić lepszą żarówkę, bo ta w pokoju świeci już zbyt słabo. Jaką jednak barwę wybrać? Wolę zimne, ale podobno ciepłe nadają się lepiej do sypialni… no nic, chyba spytam o poradę uprzejmego sprzedawcę. A w sumie najważniejsze jest to, że myśląc i spisując oświetleniowe kwestię jechałem sobie powoli w kółko na tym balance scooter. Czuję się już na nim tak pewnie, że z pewnością wkrótce spróbuję wyższych prędkości… i może nawet wyjdę z ogródka?

Dwa dni później

Stało się, jeszcze po kilku godzinach nauki zdecydowałem się na publiczny chodnik i rundkę po parku. Najpierw jednak muszę tam dojechać… tylko dlaczego jest tutaj tak wiele krawężników i nierówności? Dziwnie to wygląda, kiedy przy każdym z nich muszę schodzić i podnosić tę deskę, ale to chyba problem ze zaawansowaniem mojego miasta pod kątem infrastruktury drogowej, a nie sprzętem Kawasaki. Tak czy inaczej, po kilku minutach dotarłem do parku i okazało się, że jeżdżę coraz lepiej. Nadal może tempie pieszego, ale nie ma co szaleć – prędkość przyjdzie z czasem. Odkryłem, że manewrowanie tą deskorolką jest bardzo łatwe, a obrót o 360 stopni możemy wykonać bez żadnego problemu. Z jazdą do tyłu jest podobnie, ale wtedy nie ma co szaleć z prędkością. No nic, tyle z nauki na dzisiaj, bo dioda zaczęła mienić się na czerwono, a regularne pikanie zmusza mnie do powrotu.

Po tygodniu i kilkudziesięciu przejechanych kilometrach…

Doszedłem do wniosku, który nie powinien specjalnie dziwić nikogo. Taki balance scooter z pewnością nie jest zabawką dla nieostrożnych, których nieustannie kusi rozwijanie najwyższych prędkości. Pełne możliwości deskorolki, czy jak wielu woli balance scootera Kawasaki KX-Cross 8.5 sprawdziłem na poboczu chyba najmniej uczęszczanej drodze publicznej, jaką w życiu widziałem. Pozwoliło mi to na osiągnięcie prędkości prawie 19 kilometrów na godzinę na w miarę równej drodze, ale ostrzegam, że przy takiej prędkości choćby jeden kamyk pod kołami albo wymóg nagłego hamowania skończy się tragicznie – może nie dla deski, ale dla Was już z pewnością. Jednak losowe straty równowagi nie są aż tak trudne do opanowania, bo kończy się to zazwyczaj na tym, że zaskakujecie z deski i od razu musicie zacząć szybko przebierać nogami, żeby powoli wytrącić nabraną prędkość. Jeśli się Wam nie uda, to przywitacie się z ziemią, co jest raczej oczywiste.

Bezpieczna jazda takim pojazdem wymaga pewnej pokory i świadomości, że o upadek nie jest trudno, dlatego nikt nie powinien szaleć z prędkością na zatłoczonych chodnikach i drodzę z ostrymi zakrętami. Jednak już po kilku godzinach jazdy nasze opanowanie tego pojazdu wzrasta na tyle, że wiemy gdzie i w jakich sytuacjach możemy trochę zaszaleć. Szczerze mówiąc, zabrakło mi jednak jednego – pilota albo oprogramowania, które pozwoliłoby mi na ograniczenie osiąganej prędkości w pierwszych godzinach nauki i po prostu zbierało statystyki z każdej jazdy. Odniosę się jeszcze do słów producenta, wskazujących prosto, że przy modelu KX-Cross 8.5 nie ogranicza nas żadna powierzchnia. Jest to oczywiście określenie na wyrost, które łatwo można zweryfikować przy ściółce leśnej, zbyt luźnych kamyczkach, czy nawet nierównym trawniku. Jazda po asfalcie, czy brukowanym chodniku jest jednak komfortowa i tylko w przypadku nieregularnej kostki zaserwujemy sobie solidną dawkę wstrząsów.

Podsumowanie

Ostatecznie jednak ta deska jest bardzo dobrym sprzętem, które ułatwi Wam przemieszczanie się, ale weźcie pod uwagę to, że przy wysokich krawężnikach pozbawionych zaokrąglonej konstrukcji, możecie mieć problem z wjechaniem na niego i będziecie zmuszeni wstać i ręcznie do podnieść. Jednak jazda pod górę mnie zadowoliła i przy ~20 stopniowym nachyleniu drogi mozolnie, ale dałem radę wjechać. Zjazd z niej jest równie prosty, bo zamiast pochylać się do przodu, musimy balansować „na tył”, żeby zwalniać. W kwestii baterii jest jednak różnie, bo raz uda Wam się przejechać 16/17 kilometrów, a raz nie przebijecie nawet 12 kilometrów. Przynajmniej przy (mojej) 85-kilogramowej wadze. Wszystko zależy od rodzaju drogi, jaką będziecie jechać.

Musicie jednak pamiętać, że moja ocena nie została wystawiona przez pryzmat porównania do sprzętu innych producentów. Nie świadczy więc o opłacalności, ale o samej jakości i działaniu Kawasaki KX-Cross 8.5. Pod tymi dwoma kątami uważam, że ta elektryczna deska sprawdziła się na tyle dobrze, że pozytywny wynik testu jest tutaj wskazany.