Streamer, YouTuber, podcaster, muzyk, czy po prostu gracz, który chce zapewnić możliwie najlepszą jakość rozmowy prowadzonej w grze. Jeśli zaliczacie się do jednej z tych grup, to z pewnością oferowany przez markę SPC Gear mikrofon SM900 powinien Was zainteresować. Zwłaszcza jeśli zależy Wam na prostocie, a nie zaawansowaniu sprzętu audio i np. możecie machnąć ręką na zewnętrzny mikser.
Pudełko i dołączone wyposażenie
Przy pierwszej styczności z świetnie zapakowanym mikrofonem już zapaliła mi się czerwona lampka w głowie. „Gdzieś już to widziałem” – mówię sobie w duchu i biorę się za robienie zdjęć. Myśl ta została jednak ze mną na dłużej i kiedy tylko wziąłem się za testowanie, wpadł mi do głowy wcześniejszy test mikrofonu od Tracer.
Nie ma w tym jednak nic dziwnego, bo oba modele zapakowano praktycznie w identyczny sposób, a wszystkie elementy składowe są do siebie bardzo podobne. Czy to źle? Sam nie wiem, choć może to po prostu następstwo perfekcyjnie dobranego wyposażenia i sposobu pakowania?
Design, materiały i wykonanie
SM900 jest mikrofonem zdecydowanie zaawansowanym, o czym sugeruje nam już sam sposób montażu. Ten sprowadza się do sześcioelementowego zestawu, którego proces składania wyjaśnia dołączona instrukcja. Dostajemy więc sam mikrofon, który gra tutaj główną rolę, koszyczek na niego z dwoma gumkami, dwustronny popfiltr na giętkim wysięgniku, dwuczłonowe ramię ze zintegrowanym przewodem i śrubami napinającymi, uchwyt do biurka (wspierający maksymalnie 45-centymetrową grubość blatu) oraz śrubkę, którą stabilizujemy ramię w tym uchwycie.
Jest więc tradycyjnie… ale nie do końca. Zdecydowanie najważniejszą cechą tego ramienia, którą nieczęsto się spotyka, jest ukryty wewnątrz gumowy przewód USB, który „wychodzi” zarówno przy koszyczku i tuż przy biurku. Ten jest naprawdę solidny i wykonany z dosyć dobrej jakości tworzywa sztucznego i choć ma te 290 centymetrów długości, to dotyczą one całego przewodu. Nam do dyspozycji pozostaje jakieś 200 cm, co i tak powinno być wystarczające.
Do reszty elementów trudno tak naprawdę się przyczepić, bo dostajemy zarówno trzy śruby stabilizujące najważniejsze elementy (zgięcie ramienia, zgięcie wysięgnika do koszyczka i samego koszyczka), solidne sprężyny dbające o pozycje mikrofonu, jak i dobrej jakości popfiltr (również przykręcany na śrubie) na długim, giętkim wysięgniku. Nie zabrakło też koszyczka na gumkach, który jest przydatny, kiedy nie posiadamy zbyt stabilnego biurka, czy też piankowego wyłożenia na zewnętrznej stronie uchwytu.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym się nie doczepił się szczegółów, które w produkcie za około 320 złotych mogłyby już zostać dopieszczone. Pierwszy z nich? Samo mocowanie uchwytu na biurko z ramieniem. To jest realizowane w prosty sposób, bo po prostu wsadzamy w wyłożoną plastikiem dziurę metalowy trzpień i blokujemy go śrubą… tyle że nie do końca blokujemy.
Oczywiście doceniam to, że możemy obracać go do woli, ale trudno wywołać odpowiedni nacisk jedną śrubką, aby unieruchomić mikrofon w tych 99%. Przez to ramię kiwa się niezdrowo, kiedy nim ruszamy. Ten sposób wywołał u mnie nawet mały problem, bo śrubką tak naprawdę dociskamy niewielkie plastikowe skrzydełko… które mi udało się przedziurawić. Wszystko przez to, że z jednej strony wspomnianego trzpienia jest dziura. Jeśli tam już się wkręcimy, to zapewniamy sobie 100% stabilności, ale pozbywamy się z kolei mobilności. Nie jest to jednak problemem, kiedy mikrofon mocujemy na przeciwległej krawędzi biurka, przy której siedzimy albo przy jednych z boków. W tym drugim przypadku po prostu musimy przesunąć go w koszyczku o 45 stopni.
Niewpływające na użyteczność SM900 detale sprowadzają się do niewyglądających najlepiej łebków śrub w srebrnym kolorze, które śmiało mogłyby zastąpić nity oraz samym gwincie, do którego dokręcamy koszyczek. Ten mógłby być lepiej wykonany… albo po prostu krótszy:
Mikrofon SM900 w roli głównej
W całym tym wywodzie nie można oczywiście pominąć samego mikrofonu, który jest pod kątem wyglądu dosyć standardowy. Dostajemy więc podłużny walec z plastikową podstawą i metalową osłoną kapsuły przetwornika w czarnym kolorze, który przecina tylko czerwona ozdobna wstawka na spodzie, nazwa producenta i znaczek samej specyfiki kapsuły, a więc jej kardioidalności.
Pod wspomnianą siateczką z metalu nie znalazła się solidna dawka pianki, jak to zwykle bywa i po podświetleniu jej możemy zauważyć samą kapsułę, wystawioną prosto na nasz głos, którego zbiera z przodu w ramach kardioidalnej specyfiki. Sama kapsuła zdecydowanie jest bardzo dobra, co potwierdza jej specyfikacja. Jej zakres częstotliwości rozciąga się od 18 do 21000 Hz (standardowo nawet słuchawki cechują się zakresem od 20 Hz do 20 kHz), częstotliwość próbkowania na poziomie 48 kHz i 16 bitów oraz poziom ciśnienia akustycznego na poziomie 135 dB. O tym przekonacie się zresztą wkrótce.
Na sam koniec warto wspomnieć, że SM900 posiada złącze USB typu B, jest zgodny z technologią plug-and-play (wystarczy połączyć go z komputerem, aby działał) i na dodatek umożliwia mocowanie na dosyć tradycyjny gwint. Jeden problem? Brak portu jack 3,5 mm do odsłuchu na bieżąco, choć można to rozwiązać, po prostu podpinając słuchawki do komputera i bawiąc się w ustawieniach.
Test SM900 w praktyce
Tej jakości chyba nie muszę jakkolwiek komentować?
Chociaż profesjonalnie w dźwięku “nie siedzę”, to dla porównania warto odsłuchać jakość mikrofonu za 100 złotych…
… i za około 450 złotych.
Mowa o kolejno mikrofonie Tracer Studio Pro oraz Arozzi Colonna, a na sam koniec może coś ze stajni Genesisa? Oto Radium 600 za 450 złotych.
Podsumowanie
Chociaż profesjonaliści mogą złapać się za głowę, kiedy jakość nagrywanego dźwięku mikrofonu SM900 ocenie na poziomie bardzo dobrym, ale przecież żaden profesjonalista nie zdecyduje się na mikrofon na USB. Ten model od SPC Gear jest przeznaczony tam, gdzie warunki są praktycznie idealne, a więc do pomieszczeń nagraniowych, czy po prostu gamingowych pokoi, gdzie nie musi mierzyć się z ogłuszającym hałasem z otoczenia, czy niesprzyjającymi warunkami. Stąd też cena 320 złotych, która jak na zestaw z solidnym ramieniem, nie powinna nas odtrącać, kiedy rzeczywiście planujemy jakieś głosowe nagrania. Stąd też poniższe odznaki: