“Legenda ewoluowała” – tym chce przekonać nas Steelseries do swojej najnowszej myszki Sensei Ten. Sprawdźmy więc, czy są to próby z jakimś solidnym pokryciem.
Pudełko i dołączone wyposażenie
Ta bajka o legendzie wcale nie jest jakimś wymysłem marketingowym. Model Sensei Ten rzeczywiście bazuje na wcześniejszej myszce producenta, czyli Sensei z 2009 roku. Stąd “Ten”, które symbolizuje dziesięciolecie oraz nawiązanie do chińskiego słowa Tian (天), czyli niebios. Co tu dużo mówić, Steelseries skromne zdecydowanie nie jest, co tylko potwierdza główne kartonowe pudełko w świetnej obwolucie, która sugeruje nam wysoką jakość, dostarczaną przez Sensei Ten.
Czy jednak nie uważacie, że napis “Bow to the Master” nie jest delikatną przesadą? Jeśli nie, to świetnie, bo Sensei Ten nie jest przesadzony również pod kątem wyposażenia… ot tylko instrukcja obsługi, a szkoda. Jak na tak wyjątkową myszkę Steelseries powinno postarać się nawet o te głupie naklejki.
Najważniejsze cechy
- Sensor optyczny TrueMove Pro
- Czułość na 5 poziomach od 200 do 18000 DPI (przeskoki co 50 jednostek)
- Waga: 92 gramów bez przewodu
- Wymiary: 126 x 63 x 21 mm
- Materiał: matowe tworzywo sztuczne
- Przełączniki główne o wytrzymałości 60 milionów kliknięć
- Liczba przycisków: 6 przycisków
- Interfejs: 200-centymetrowy przewód USB w gumowej osłonce
- Odświeżanie USB: 125, 250, 500 i 1000 Hz
- Podświetlenie: rolka i logo na grzbiecie
- Wbudowana pamięć
- Dedykowane oprogramowanie
- Gwarancja: 2 lata
- Cena producenta: 349 zł
Design, materiały i wykonanie
Na szczęście rozczarowanie nieco małą “pompą”, która towarzyszy temu modelowi mija, kiedy zaczniemy mu się przyglądać. Nie dlatego, że opieramy się na legendarnej światowej marce, ale po prostu dlatego, że Sensei Ten będzie dla wielu (w tym mnie) rzeczywiście „nową jakością w starym stylu”. Nie trzeba być specjalnym myszkowym-specjalistą, żeby odnaleźć w tej propozycji tradycyjne wręcz kształty, które objawiają się niską obudową, obłymi krzywiznami i przede wszystkim symetrycznej konstrukcji dla lewo- i praworęcznych.
Sensei Ten składa się z trzech głównych części obudowy (grzbietu, paneli bocznych oraz podstawy), gdzie te dwa pierwsze zostały wykonane z przyjemnego w dotyku, matowego tworzywa sztucznego. Ich połączenie i stabilność jest wzorowa i pod kątem wykonania trudno się tutaj do czegokolwiek doczepić… gdyby nie spód myszki.
Nie chodzi mi tutaj o cztery ewidentnie jakościowe ślizgacze, ale sam plastik. Nie wiem, czy taki był zamysł, ale jeśli tak, to był to zamysł dziwaczny – możemy bowiem podejrzeć siedzącą wewnątrz płytkę z elektroniką. Niby ciekawy dodatek (wiecie, ten pokroju zegarków open-heart), ale przez brak szczególnego wysublimowania tej płytki sprawia wrażenie po prostu oszczędzania na grubości tworzywa sztucznego. Gdyby tylko był tam jakiś mały easter-egg, jak ten na lewym panelu bocznym.
Ze szczegółów, które w Sensei Ten zauważyłem, są to niestety te, które działają na minus i mowa tutaj głównie o przewodzie w gumowym oplocie. Samo to nieco ujmuje powagi Sensei Ten, bo w grę nie wchodzi jakiś dobrej jakości przewód, a dosyć tradycyjny, choć nadrabia elastycznością. Niezbyt podoba mi się też samo “wypuszczenie” przewodu z myszki, które sprowadza się do pogrubionej osłonki z plastiku. Tę można z łatwością odgiąć i wcale nie jest to przyjemne do oglądania.
Ergonomiczność
Nie będę ukrywał – moje serce jest przy asymetrycznych konstrukcjach, ale jak to zwykle ze mną bywa, do Sensei Ten przyzwyczaiłem się już po kilkudziesięciu minutach. Wielkościowo jest odpowiednia (o ile lubicie delikatnie szurać małym paluszkiem i częścią kciuka po podkładce, a moim zdaniem nadaje się zwłaszcza do układu palców 1+2+2 oraz chwytu typu palm (cała dłoń na myszce).
Nie można też pominąć niskiej wagi, która w połączeniu ze ślizgaczami odwala kawał dobrej roboty w kwestii płynności ślizgu po podkładce, czy tego, że ten model nada się zarówno dla prawo-, jak i leworęcznych.
Test przycisków
Sensei Ten wyróżnia się nieco na tle konkurencji dodatkiem dwóch przycisków bocznych na prawym boku, które dopełniają i są bliźniaczo podobne do tych tradycyjnych z lewej. W obu przypadkach działają podobnie, charakteryzując się krótką drogą pracy i dobrą (jak na przyciski boczne) responsywnością.
„Bardzo dobre” – tak właśnie bym je określił, jak zresztą zastosowaną rolkę, która została porządnie osadzona we wnęce. Jej działanie opiera się na gęstym łożysku, sygnalizującym nam każdy przeskok charakterystycznym właśnie przeskokiem i dźwiękiem. Niestety ten drugi podczas szybkiego przewijania traci nieco w moich oczach przez odgłosy upodabniające się do chrobotania.
Na deser zostawiłem główne przyciski, które zapewne bazują na przełącznikach autorskich od Steelseries. Cechuje je przede wszystkim wysoka, bo 60-milionowa wytrzymałość, bardzo wysoka responsywność i dosyć twardy oraz głośny moment aktywacji. Charakteru nadaje im ponadto pewne osadzenie skrzydełek na przełącznikach.
Oprogramowanie SteelSeries Engine 3
Steelseries daje nam w rączki aplikację Engine 3, pełniącą funkcję wielkiego HUBu dla sprzętów Logitecha. Wydaje się dosyć proste, ale najważniejsze jest to, że jest dla użytkownika intuicyjne, oferując możliwość dostosowywania kilku profili i tradycyjny zestaw ustawiania poziomów DPI, częstotliwości odświeżania, efektów podświetlenia, czy podmiany funkcji klawiszy w rozbudowanym menu z naciskiem na kreator makr.
Z niestandardowych dodatków w oczy rzucają nam się zwłaszcza dwa – możliwość dostosowania akceleracji i deceleracji ruchu celownika/myszy z domyślnej (zerowej) wartości, jak i możliwość ustawienia predykcji, czyli angle-snappingu, dzięki któremu możemy uzyskać albo idealne odwzorowanie naszych ruchów, albo konkretnie nakierowane pod kątem pionu i poziomu.
Podświetlenie
RGB w Sensei Ten trudno nazwać przekombinowanym i to się tak naprawdę ceni. Światełka ukryto tylko pod scrollem i na grzbiecie w postaci logo producenta, który zapewnił nam cztery efekty (stały, zmiany kolorów, wielokolorowego oddychania, reakcji na kliknięcie) z ciekawym kreatorem barw, które (ku mojemu zaskoczeniu) są odwzorowywane naprawdę dobrze i nawet biały jest biały, a nie zachodzi w niebieski, czy szary.
Pewnie dlatego, że jasność diod jest okropnie wysoka, a opcji na ich stłamszenie niestety brakuje – to największy minus podświetlenia w Sensei Ten, ale do rozwiązania małą aktualizacją oprogramowania.
Test sensora TrueMove Pro
W Sensei Ten Steelseries upchnęło autorski sensor TrueMove Pro – ponoć “najlepszy na rynku”, który nie powinien sobie robić nic z podnoszenia myszki, jeśli chodzi o nawet delikatne unoszenie myszki nad podkładką. W praktyce jednak odpowiadający za to parametr LOD może i jest niski (około 1,2 mm), ale kursor/celownik i tak rusza się delikatnie za każdym uniesieniem i postawieniem myszki. Nic w tym jednak dziwnego, ponieważ to utrapienie każdego modelu.
Sam w sobie TrueMove Pro jednak zachwyca precyzją w najważniejszym, a więc teście interpolacji oraz angle-snappingu. Ta najwredniejsza dwójka i towarzyszące jej próby zamaskowania niedokładności objawiają się tutaj w okolicy 4400 DPI, co i tak jest świetnym wynikiem, jeśli gracie właśnie w okolicach 4000 DPI.
W przypadku odświeżania Sensei Ten utrzymuje prawie idealnie stabilne 1000 Hz…
… a w wymagającym programie spisuje się świetnie pod kątem precyzji (zwróćcie uwagę na pokrycie kropek z liniami):
Czy SENsei Ten, to SENsowny zakup?
Niektórym wydanie 350 złotych na myszkę może wydawać się przesadą i słusznie – takie modele są zarezerwowane tylko dla tych, którzy oczekują bardzo dobrej jakości i fenomenalnej precyzji. Te dwa wymogi Sensei Ten spełnia z nawiązką, a jego wady, które rozpisywałem wyżej, są głównie owocem mojej uszczypliwości. Co tu więc dużo mówić, jeśli potrzebujecie tego typu myszki, to ta propozycja Steelseries z pewnością spełni Wasze wymagania, choć tradycyjnie sugeruje poczekanie kilku miesięcy, aż ta świeżynka na rynku zrzuci z siebie kilkadziesiąt złotych.