Bose Noise Cancelling Headphones 700 to kolejna generacja słuchawek z aktywnym usuwaniem szumu otoczenia amerykańskiej firmy. Czy warto wydać na nie 1799 zł?
Przyznam szczerze, że ze sprzętem marki Bose, wychwalanym przez kolegów z wielu redakcji, nie miałem do tej pory dłużej do czynienia. Test niniejszych słuchawek, to niejako konfrontacja tych wszystkich pochlebnych opinii z rzeczywistością. Już na wstępie napiszę, że pojawiają się głosy jakoby starszy model, Bose QuietComfort 35 II (obecnie 1299 zł) grał lepiej. Cóż jednak z tego, skoro moja przygoda z 700-tkami zaczęła się od miłości od pierwszego wejrzenia.
Bose Noise Cancelling Headphones 700 – zestaw sprzedażowy
Zaczęło się dosyć skromnie. Wąskie, grafitowe pudełko o matowej fakturze nie zdradzało za wiele. O ile drażnią mnie przesadnie udziwniane opakowania, o tyle tutaj trudno jest dociec, że do czynienia mamy ze sprzętem premium. W środku znalazłem instrukcję obsługi i czarne, spłaszczone jajo, czyli pokryty skóropodobnym materiałem pokrowiec zawierający słuchawki. Etui jest zaskakująco płaskie, co ułatwi przemycenie go na pokład samolotu w upakowanym po brzegi bagażu podręcznym.
Wewnątrz, oprócz samych słuchawek, zobaczyłem klapkę, pod którą znalazłem sporo miejsca zagospodarowanego na przewód JACK 2,5 mm – JACK 3,5 mm oraz USB – USB-C służący do ładowania sprzętu. Podoba mi się to rozwiązanie – jest porządek i nie ma ryzyka porysowania obudowy słuchawek. Do szczęścia w zestawie niczego więcej mi nie było trzeba – uznaję go więc za kompletny. Na upartego można było dołożyć ładowarkę.
Bose Noise Cancelling Headphones 700 – design
Pierwsze wrażenie jest… mocno plastikowe. Po chwili jednak okazuje się, że pałąk wykonany jest metalu i jedynie wykończony miękkim, niezwykle wygodnym wypełnieniem od strony wewnętrznej. Z zewnątrz surowość metalu łagodzi wyprofilowana nakładka pokryta miłym w dotyku, twardym tworzywem o fakturze matowej gumy/lateksu.
Same muszle to już niestety nie metal, ale zastosowane plastiki ani myślą zaskrzypieć. One są chyba wykonane ze słynnego niegdyś materiału Nokianium 3210 ;-) Na lewej muszli znajdziemy przycisk do zmiany poziomu redukcji szumu otoczenia i gniazdo słuchawkowe JACK 2,5 mm, na prawej gniazdo szybkiego ładowania USB-C, przycisk asystenta głosowego (Siri, Asystent Google) i włącznik służący też do parowania.
Prawa muszla została wyposażona dodatkowo w panel dotykowy obsługiwany gestami. W przesuwanie w pionie reguluje głośność, lewo/prawo zmienia utwory, a dwukrotne puknięcie to pauza/play lub rozpoczęcie/zakończenie połączenia głosowego. Nie jest to rozwiązanie nowe, lata temu oferował je m.in. Samsung. Trochę obawiałem się o niekontrolowane naciśnięcia, nic jednak z tego – sterowanie okazało się pewne.
Po kilku tygodniach testów zauważyłem lekkie odgniecenia na pokrowcu słuchawek. Te jednak sprawiały wrażenie regenerujących się z czasem, no i pokrowiec jest od chronienia słuchawek, więc zużywa się naturalnie. Same zaś słuchawki doznały tylko jednego uszczerbku. Z krawędzi metalowego pałąka, w miejscu gdzie noszone słuchawki opierają się o szyję (w chwili przerwy od słuchania), zaczął odchodzić lakier. Można temu było zapobiec rezygnując z ostrej krawędzi, ale i nie jest to coś, co będzie nam spędzało sen z powiek.
Ogólna jakość wykonania jest bardzo dobra, nic nie skrzypi, a przemyślana konstrukcja sprawia, że słuchawki leżą na głowie wyjątkowo komfortowo. Odniosłem też wrażenie, że moja wielka głowa nie wygląda w nich aż tak źle, jak w przypadku klasycznych konstrukcji. Wszystko za sprawą zwężającego się w kierunku muszli pałąka. W końcu człowiek nie wygląda jak zdesperowany meloman, tylko osoba nosząca coś ergonomicznego i ładnego.
254 gramy – masa idealna
Po urastających do miana legendy słuchawkach Sony 1000 XM3, nowy Bose nie mógł uniknąć bezpośrednich porównań. I tutaj niespodzianka, okazuje się bowiem, że konkurencyjne produkty ważą dokładnie tyle samo, czyli ni mniej, ni więcej, tylko 254 gramy. Przypadek? Nie sądzę.
Rzeczywiście jest to masa dająca użytkownikowi wrażenie lekkości, a jednocześnie obcowania ze sprzętem wysokiej jakości. Słuchawki Bose Noise Cancelling Headphones 700 sprawiają przy tym wrażenie mniej siermiężnych. Wszystko to za sprawą mechanizmu obrotowego słuchawek, który jest wąski i okrągły w przekroju. Mało tego, owe wąskie zakończenia pałąka mogą być przesuwane względem muszli, dzięki czemu mimo wszystko dostajemy nadal regulację wielkości słuchawek.
Bardzo podoba mi się ten mechanizm, a możliwość ułożenia słuchawek na płasko istotnie zwiększa komfort korzystania z nich w podróży. Brak takiego mechanizmu w posiadanych przeze mnie słuchawkach Sony MDR-100ABN skutecznie zniechęcał mnie od zabierania ich w podróż i wygrywały rozwiązania douszne.
Co z tą aplikacją…
Bose Connect Bose Music, czyli aplikacja do zarządzania podłączonymi urządzeniami Bose, okazała się najsłabszym elementem zestawu. Powód jest przy tym kluczowy – nie „widzi” ona sparowanych z telefonem słuchawek. Po kilku dniach walki na LGG8s, dałem sobie z tym siana. Chwilę później spostrzegłem, że właściwą aplikacją do łączności jest nie Bose Connect, lecz Bose Music App (my bad). Próbujemy… i efekt ten sam. Nie daję jednak za wygraną, bo przecież chciałbym pokazać Wam menu aplikacji. Dopiero za 4. podejściem w końcu udało się. Co ciekawe, na iPhone’ie Xr połączenie z aplikacją udało mi się za pierwszym razem, ale z tego co czytam w sieci, to właśnie posiadacze urządzeń Apple’a mają największe z tym problemy.
Czy jest czego żałować, w razie jakby połączenie nie udało się? Wydaje mi się, że tylko jednej rzeczy, a mianowicie płynnej regulacji poziomu usuwania szumu otoczenia. Bose postawił na aż 10 poziomów, co rzeczywiście robi wrażenie. Mało tego, aplikacja (gdy działa) pozwala na konfigurację przycisku Noise Cancelling na obudowie słuchawek. Domyślnie oferuje on 3 poziomy – 0, 5 i 10, a dzięki aplikacji możemy ustawić własną konfigurację. Jest to świetna sprawa, gdy mamy wrażenie, że ktoś obok rozmawia o rzeczach, które jednak mogą nas zainteresować. Wystarczy „przykręcić” filtrowanie i słyszymy więcej.
Co istotne, Bose Connect czy Bose Music nie jest potrzebny do parowania słuchawek. 700-tki są gotowe do używania od razu po wyciągnięciu z pudełka. Całemu procesowi towarzyszy angielskojęzyczny asystent. Mówi on przy każdym włączeniu jakie urządzenia są podpięte do słuchawek (bez problemu łączyłem 2 w tym samym czasie, a słuchawki pamiętały 5 ostatnich), a także informuje na ile godzin pracy wystarczy jeszcze akumulator. Komunikat potwierdza też poziom usuwania szumu otoczenia czy recytuje kto do nas dzwoni.
Bose Noise Cancelling Headphones 700 – te słuchawki kupuje się dla ciszy
Usuwanie szumu otoczenia to kluczowa cecha słuchawek Bose. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z tą technologią i nie ukrywam, że do tej pory bardziej mnie ona irytowała uczuciem zalania uszu wodą / przytkania, niż pomagała. 700-setki Bose’a zmieniły to podejście.
Słuchawki testowałem podczas wielogodzinnych podróży pociągiem i lotów samolotem. To idealne warunki do tego, by 700-tki pokazały co potrafią. Po kilku sekundach uczucia, że jest jakoś dziwnie, szybko pojawiało się uczucie komfortu. Najdziwniejszy był szok, gdy na chwilę zdejmowałem słuchawki czy wyłączałem usuwanie szumu. Za każdym razem zastanawiałem się, jak ja mogłem wcześniej tyle wytrzymywać w hałasie. Szybko doszło do sytuacji, że przez np. 7 godzin miałem stale nałożone słuchawki nie po to by słuchać muzyki, tylko by… słuchać ciszy.
Odcięcie od otoczenia nie jest oczywiście 100% – nie pozwala na nie druga z form słuchu człowieka, oparta na przewodnictwie kostnym. Ale to może i dobrze, bo mózg potrzebuje jakichś impulsów z otoczenia, by nie było uczucia dyskomfortu. Natomiast tym razem nie było już wrażenia przytkanych uszu, lecz diametralnie cichszych warunków otoczenia, niż te w rzeczywistości.
Bez problemów z zatykającymi się uszami przeżyłem też serię startów i lądowań samolotem (6 lotów w czasie testów). Dokanałowe słuchawki Harmana nie nadawały się do tego i na te 15-20 min szybkiej zmiany wysokości lotu, warto było je wyciągać z uszu. Jak dla mnie bomba, ze słuchawkami Bose najchętniej podróżowałbym już na stałe.
Jakość dźwięku
I tutaj mam pewien zgrzyt. Godne uwagi jest to, że włączenie usuwania szumu nie degraduje samej muzyki. Różnice są niezauważalne. Gorzej jest jednak z samym dźwiękiem. Bez korekty na pierwszy plan w LG G8s wyszły tony wysokie. Szczęśliwie jednak telefon zaoferował dosyć duże możliwości personalizacji i wirtualizacji dźwięku przestrzennego. Korektor na Jazz, wyłączenie DTS:X 3D Surround oraz normalizacji i już po chwili dostałem dźwięk bliższy moim preferencjom. Czyli ciepłe brzmienie z miękko wybrzmiewającym basem, w miarę szeroką sceną, ale i centralnie umiejscowionym wokalem.
W przypadku Huaweia P30 Pro było prościej i w sumie ze znacznie lepszym efektem, nawet bez grzebania w korektorze. Włączyłem Dolby Atmos, tryb muzyka i inteligentny korektor w opcji Bogaty, by było wręcz genialnie. Znacie to uczucie, gdy zastanawiacie się, dlaczego tak rzadko słuchacie danego utworu, a przecież wyrywa on z butów? Ze słuchawkami Bose’a towarzyszyło mi ono dwukrotnie częściej niż zwykle. Ale jak jak napisałem, na niektórych urządzeniach korekta jest niezbędna, by wydobyć potencjał 700-tek.
Słuchawki podłączone za pomocą przewodu JACK wymagają dosyć dużo od urządzenia odtwarzającego, by głośność była zadowalająca. Szczęśliwie pod tym względem LG G8s z Hi-Fi Quad DAC to absolutne wyżyny mobilnego rynku. Dało się to natychmiast usłyszeć – przede wszystkim maksymalna głośność okazała się wystarczająco wysoka, a wszystkie korekty nagle stały się zbędne. Jedynie dla lekkiego przytłumienia sopranów włączyłem normalizator. Poza tym… okazało się, że LG gra istotnie lepiej przewodowo, niż przez Bluetooth. Szkoda tylko, że dołączony przewód jest taki cienki i nie ma oplotu – długo nie pożyje, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by podmienić go na coś solidniejszego (pamiętajcie od 2,5 mm na jednym z końców).
Czytaj też: Test Audictus Adrenaline 2.0 – (r)ewolucja?(Otworzy się w nowej zakładce)
Bose Noise Cancelling Headphones 700 – na co dzień
Producent obiecuje nawet 20 godzin pracy, przy czym mowa jest tutaj o umiarkowanej głośności i wyłączonym usuwaniu szumu. W praktyce, nigdy nie udało mi się ich rozładować jednego dnia, zwykle nawet podczas kilkudniowych wyjazdów nie było konieczne ładowanie. Bardzo cieszy fakt, że przy każdym włączeniu słuchawek odczytywany jest pozostały czas pracy. Zapas energii jest potężny, a dodatkowo korzystanie ze słuchawek usprawnia funkcja szybkiego ładowania – wystarczy kwadrans, by zyskać dodatkowe 3,5 godziny odtwarzania.
System ośmiu mikrofonów pożytkuje 6 z nich na usuwanie szumu otoczenia, a dodatkowe 2 na potrzeby rozmów telefonicznych. Charakter pracy, pomimo cyfrowej rewolucji, wymusza na mnie nawet kilka godzin rozmów dziennie i powiem Wam, że nowe Bose’y sprawdzają się tutaj genialnie.
Pierwsza sprawa, to słyszalność rozmówcy w trudnych warunkach otoczenia. W pociągu byłem w stanie bez problemu dogadać się, pomimo że nie krzyczałem, a mikrofon przecież nie był przy samych ustach. Na jakość rozmowy nie narzekali też moi rozmówcy, więc mikrofony rejestrujące głos również dają radę. Natomiast gdy rozmawiałem będąc w domu, mogłem spokojnie poruszać się po wszystkich pomieszczeniach mieszkania w kamienicy, bez ryzyka utraty zasięgu. To dopiero drugie słuchawki, jakie testowałem, które zapewniły mi ten komfort, pomimo grubych ścian.
Czytaj też: Test headsetu HyperX Cloud Stinger
Podsumowanie
Testy słuchawek Bose Noise Cancelling Headphones 700 były tak przyjemne, że do samego końca bałem się zerknąć na ich cenę. Ta jest niestety bardzo wysoka – 1799 zł – o czym poinformował mnie w końcu wielki plakat na lotnisku. Czy warto płacić aż tyle? W końcu możemy kupić o ponad 500 zł tańsze słuchawki Sony 1000 XM3? I tutaj mam lekką wątpliwość. System redukcji szumu otoczenia jest u Sony nieco lepszy, a jeśli ktoś lubi ciemniejsze, nasycone basem brzmienie, również spojrzy raczej w kierunku Sony.
To czego jednak nie mają Japończycy, a ma amerykański Bose, to lekki w odbiorze design. Jeśli więc szukasz czegoś, co nie tylko dobrze gra i tłumi odgłosy otoczenia, ale do tego dobrze wygląda na głowie, Bose może okazać się strzałem w dziesiątkę. W moich podróżniczych zastosowaniach czy podczas montażu wideo na komputerze 700-tki sprawdziły się idealnie. A już niewielkie korekty w ustawieniach telefonu sprawiły, że mogłem zanurzyć się w muzyce na długie godziny, bez uczucia zmęczenia.
Często też korzystałem po prostu z usuwania szumów otoczenia, by odciąć się od hałasu. Jazda pociągiem czy loty samolotem, w tym uzbrojonym w śmigła Bombardierem Q400, nigdy nie było jeszcze tak komfortowe.