Nigdy nie byłem przekonany do wszelkiej maści przenośnych głośników. Zwykle stanowiły one co najwyżej marny zamiennik dla większego, stacjonarnego sprzętu. Dlatego też, gdy naczelny zaproponował mi przeprowadzenie testu BOSE SoundLink Colour, mój optymizm był, delikatnie mówiąc, umowny. Z czasem jednak mój szacunek do tego niepozornego sprzętu rósł, a moja prywatna jego ocena zaczęła szybować w górę.
Opakowanie i dodatki
Głośnik trafił do mnie w schludnym, aczkolwiek mało rzucającym się w oczy opakowaniu. Gdybym zobaczył go na półce sklepowej, najpewniej zupełnie nie zwróciłbym na niego uwagi. Po otwarciu pudełka, moim oczom ukazała się mało elegancka, tekturowa wytłoczka, zawierająca sprzęt, a także zwykłe, papierowe pudełko z okablowaniem. Do tego oczywiście nieco makulatury, w tym przydatna karta pomocy podręcznej (niektóre funkcje, jak parowanie poprzez Bluetooth, wymagają wciskania odpowiednich kombinacji klawiszy). W kwestii kabli czekało mnie niemiłe zaskoczenie. O ile w zestawie znajduje się przewód USB, podpinany do ładowarki o wymiennych końcówkach, o tyle producent nie zadbał o zwykły przewód z końcówkami jack – niby drobiazg, jednak wymaga dokupywania tak podstawowego elementu osobno.
Design i wykonanie
Pierwsze spojrzenie na omawiany sprzęt nie robi zbyt dobrego wrażenia. Urządzenie przypomina nieco bazarową zabawkę, kupowaną za jakieś 20-50 zł z niepewnego źródła. Na szczęście dalej jest tylko lepiej. Głośnik jest ciężki i solidny, wykonany z dość masywnego, matowego plastiku. Wrażenie „straganowości” natychmiast więc znika. Na pochwałę zasługuje też ścisłe i dokładne spasowanie elementów. Z przodu, a także z tyłu mamy panele, z których wydobywa się dźwięk. Na górze zaś szereg eleganckich przycisków (od lewej: on/off, Bluetooth, AUX, play/pause, volume -, volume +). Całość stworzona została najwyraźniej z ideą „elegencki minimalizm” gdzieś z tyłu głowy. Urządzenie wyposażono w dwa wejścia: USB i jack. Pierwsze z nich służy do ładowania, drugie natomiast – do podłączenia SoundLink Colour do źródła dźwięku. Ich umiejscowienie jest bardzo wygodne, gdyż znajdują się nisko, dzięki czemu kable nie sterczą z obudowy.
Działanie
BOSE SoundLink Colour może działać w dwóch trybach: podłączone przez kabel jack lub za pomocą Bluetooth. Skupmy się na tym drugim, gdyż wymaga on parowania z urządzeniem zewnętrznym. Początkowo nie byłem pewien, jak tego dokonać, gdyż brak na obudowie jakichkolwiek wskazówek. Pomocna okazała się karta pomocy podręcznej – otóż wystarczy włączyć tryb Bluetooth, a następnie wybrać urządzenie, do którego chcemy się podłączyć. Nazwy dostępnych sprzętów przekazywane są głosowo – nie mamy tu żadnej formy wyświetlacza. Było to nieco problematyczne, gdyż w przypadku mojego Nexusa 5 głośnik podał jedynie jego nazwę kodową, składającą się z dwóch liter i kilku cyfr. W konsekwencji parowanie odbyło się metodą prób i błędów. Nie traktuję tego jako znaczący problem, jednak mimo wszystko choćby najzwyklejszy, ciekłokrystaliczny wyświetlacz byłby znaczącym krokiem w stronę wygody użytkowania. Dodam, że głośnik obsługuje również język polski.
Sprzęt testowałem na kilkudziesięciu utworach: delikatnych ballad rockowych, mocnych gitarowo-perkusyjnych brzmień, a także dźwięków niestandardowych, jak odgłosy natury czy inne fantazyjne kompozycje. Na duże uznanie zasługuje maksymalna głośność urządzenia – ustawienie na „full” (tu znowu szkopuł – brak wyświetlacza uniemożliwia sprawdzenie, na jakim poziomie głośności jesteśmy) całe moje dwupokojowe mieszkanie pokryte zostało głośnym, przyjemnym dźwiękiem. Okazuje się więc, że BOSE SoundLink Colour sprawdzi się nie tylko w charakterze przyłóżkowego mini-głośniczka, ale nawet jako zastępcze „grajło” na zaimprowizowanej domówce.
Jeśli chodzi o jakość dźwięku, to moje odczucia są całkiem pozytywne, choć z lekkimi zastrzeżeniami. Do momentu, gdy słuchamy muzyki na niskiej lub średniej głośności, poszczególne dźwięki są czyste i odpowiednio zrównoważone. Daleko urządzeniu od BOSE do innych, gorszych rozwiązań, gdzie odgłosy są stłumione czy wręcz charczące – tutaj nie ma mowy o takich niedogodnościach. Niestety, wraz z przekroczeniem pewnej granicy głośności, czuć wyraźny spadek jakości dźwięku w wersji do 320 kb/s. Najpierw „wymiękają” basy, które zaczynają się gubić, a momentami stają się wręcz niesłyszalne. Z kolei przy mocnych kawałkach i pełnej głośności słychać było delikatne zakłócenia tonów niskich. Warto jednak dodać jedną rzecz: jak na urządzenie przenośne jest to i tak jakość ponadprzeciętna, której nie spotkałem jeszcze w żadnym innym tego typu sprzęcie. Po prostu nie ma co liczyć, że BOSE SoundLink Colour zastąpi nam domową wieżę w utworach mp3 do 320 kb/s. Jeśli zaś chodzi o utwory flac itp., to basy już tak nie wymiękały i nawet na najwyższym poziomie głośności nie było żadnych zakłóceń.
Na plus z kolei zaliczam podłączenie głośników poprzez Bluetooth. Zwykle w takich przypadkach mamy do czynienia ze sporym pogorszeniem jakości dźwięku – tutaj różnica jest praktycznie niezauważalna. Muszę też przyznać, że urządzenie ani razu nie zgubiło połączenia – jedynie na komendy typu przewijanie reagowało z ok. półsekundowym opóźnieniem, co jednak nie jest żadnym problemem.
Podsumowując
BOSE SoundLink Colour to bardzo udany produkt. Choć na pierwszy rzut oka nie wygląda zbyt elegancko, okazuje się bardzo solidnie wykonany. Cieszy duża głośność maksymalna i bardzo dobry dźwięk przy volume ustawionym na poziomie od niskiego do średniego przy utwórach do 320 kb/s. Nawet głośna muzyka, choć gorszej jakości, nie przyprawi nas o ból uszu, a to już sukces przy tego typu sprzęcie. Warto jedynie pamiętać, że to nie jest „wieża w kieszeni”, ale przenośny głośnik. Cena (ok 580 zł) może się wydawać nieco wysoka, jednak jest to i tak znacznie mniej, niż musielibyśmy wydać na sprzęt konkurencji o porównywalnej jakości.