Kim stali się Cyklop i jego wyjęci spod prawa X-Men po wydarzeniach z Phoeniksem: rewolucjonistami walczącymi o dobrą sprawę, czy może niebezpiecznymi terrorystami? Przyglądamy się kolejnej serii autorstwa Briana Michaela Bendisa zatytułowanej Uncanny X-Man.
Aktualnie w strukturach wydawniczych Egmont znajdziemy cztery serie poruszające tematykę najsłynniejszej szkoły mutantów. Są to kolejno: Wolverine i X-Man, All new X-Man, Uncanny X-Man, a także Uncanny Avengers. Wszystkie zazębiają się fabularnie, mając wspólny początek w rozłamie mutantów, który ostatecznie przypieczętowała śmierć Charlesa Xavier – założyciela i pierwotnego dyrektora szkoły dla mutantów.
Odejście tak ważnej postaci nie tylko dla sagi X-Man, ale i całego uniwersum Marvela jest wydarzeniem wstrząsającym (dla fanów) oraz rodzącym nowe wyzwania przed scenarzystami. Żeby ogarnąć mniej więcej cały ciąg przyczynowo-skutkowy musimy cofnąć się do 2012 roku, gdy ukazał się głośny crossover Avengers vs. X-Man. Na przestrzeni dwunastu zeszytów działo się naprawdę sporo, zaś dla nas najistotniejszym fragmentem układanki jest powrót pradawnej i niszczycielskiej siły Feniksa, która kiedyś opanowała Jean Gray, tak teraz znalazła miejsce w ciele Cyklopa, Emmy Frost, Namora, Colossusa i Magik (siostry Colossusa). Tak powstała grupa antagonistów o nazwie Phoenix Five.
W bitwie naprzeciw opętanego Cyklopa stanął Profesor-X, który zwycięstwo przypłacił najwyższą ceną. Rzecz jasna to niejedyne ofiary tamtych wydarzeń, ale to opowieść na inny raz. Moce Feniksa opuściły wspomnianą piątkę, znajdując nowy dom w dwójce innych mutantów, zaś poprzednicy musieli zacząć borykać się z nowym problemem. Ich dotychczasowe umiejętności uległy zepsuciu – są niestabilne, stanowiąc jedynie cień dawnych talentów. W podobnej sytuacji znajduje się również Magneto, biorący czynny udział w opisywanych wydarzeniach.
Bendis w nowej serii Uncanny skupia się na alternatywnej grupie mutantów, pod wodzą Cyklopa i Magneto. Mimo tragizmu wcześniejszych wydarzeń i niezaprzeczalnego grzechu ciążącego na dawnym członku starej ekipy X-Man, nowy zespół stara się znaleźć pomost między ludźmi a mutantami. Paradoksalnie wychodzi im to dość dobrze, biorąc pod uwagę medialną popularność Scotta Summersa. Są jednak pewne przeszkody, a zasadniczo dwie dość poważne. Mimo całej naszej sympatii do Cyklopa jest on mordercą – choć trudno powiedzieć, aby jego działania pod wpływem mocy Feniksa miały przejaw, choć krzty racjonalności i umyślności. Z tego tytułu znajduje się na liście poszukiwanych terrorystów nie tylko SHIELD, ale i Avengers.
Kolejny problem to sentinele depczące po piętach drużynie, pojawiając się wszędzie tam, gdzie wybiorą się X-Man. Jak nietrudno się domyślić skutki prześladowania są zawsze opłakane, szczególnie biorąc pod uwagę przypadkowe ofiary. I jak tu werbować w takich warunkach nowych mutantów? Bo, o ile ogarniemy ziemskie problemy, to za rogiem czeka jeszcze złowroga istota, z którą Dr. Strange targował się o los świata w jego najnowszym filmie. Słowem nie zdradzając więcej szczegółów można jasno stwierdzić, że na nudę narzekać nie będziemy. Cieszy przede wszystkim pojawienie się sporej ilości nowych postaci, o ciekawych charakterach, mocach i motywacjach. Nie zabraknie jednocześnie „starych graczy” czyniących ukłon w stronę fanów serii. Na dobrą sprawę Bendis tak zręcznie poprowadził scenariusz, iż za lekturę spokojnie mogą chwycić nowi czytelnicy, niemający bladego pojęcia o X-Man.
Zdarzyła się dobra okazja do recenzowania nie jednego, a dwóch następujących po sobie tomów, celem sprawdzenia czy utrzymają równy poziom. Nie mogę mieć większych zastrzeżeń do tego jak rozwija się fabuła, jak i do samej warstwy wizualnej. Rysunki Chrisa Bachalo – mający lekki, nawet trochę karykaturalny styl, wspieranego przez Frazera Irvinga – wychowanka brytyjskiego magazynu „2000AD”, sprawiają że lektura wydaje się jeszcze ciekawsza, odchodząc dalece od tego, za co kojarzymy w Polsce X-Man, czyli zeszyty lat 90. tworzone ręką Jimma Lee.
Resumując Uncanny X-Man rozpoczęli przygodę mocnym akcentem, a tom drugi podtrzymuje tempo narracji, dając jasno do stwierdzenia, iż czeka nas całkiem zacna seria. Tym bardziej zachęcam do chwycenia za opisane komiksy, bowiem prowadzą one do większego wydarzenia o nazwie Bitwa Atomu, wydanego nakładem Egmont w grudniu tego roku.