Na rynku debiutuje coraz więcej elektrycznych samochodów, a zasięg znacznej części z nich jest zwykle sprawdzany przez europejską organizację WLTP i amerykańską EPA z naciskiem na tą drugą. Dlatego dziś to właśnie nią bierzemy pod lupę.
WLTP kontra EPA
Różnice między WLTP i EPA (Environmental Protection Agency) sprowadzają się do tego, że gdy EPA skupia się na testach odwzorowujących długie trasy i stosunkowo nieliczne momenty zatrzymywania i rozpędzania samochodu, WLTP robi wręcz przeciwnie. Europejski standard jest przepełniony w testach momentami startu i stopu, odwzorowując ponoć bardziej “nasze” warunki, w których musimy jeździć.
Nic więc dziwnego, że producenci częściej chętniej chwalą się wynikami EPA, bo te są w głównej mierze bardziej okazalsze. To z kolei w większym stopniu zachęca kupujących do zakupu, a to, że większość elektrycznych samochodów pochodzi właśnie z USA, sprawia, że to właśnie EPA jako pierwsza kładzie na nich rączki. Zmienia się to jednak wraz z dążeniem do elektryfikacji coraz większej liczby firm motoryzacyjnych w Europie.
Określanie zasięgu elektrycznych samochodów w wydaniu EPA
EPA testuje samochody na hamowni, którą możecie kojarzyć z testów wydajności samochodów o różnorakim napędzie. Ta zapewnia doświadczenie swoistej „bieżni dla samochodów”, gdzie te na stosownych rolkach mogą szaleć, pozostając w tym samym miejscu. Hamowni można używać do gromadzenia wszelkiego rodzaju danych o osiągach samochodu, takich jak moc i zużycie paliwa… oraz szybkość wyładowywania się akumulatorów w EV.
Na hamowni pojazdy są poddawane różnym cyklom jazdy, w których przyspieszają i zwalniają, aby symulować różne rodzaje jazdy. Dwa ważne cykle, przez które przechodzą pojazdy elektryczne w procedurze EPA, to Urban Dynamometer Driving Schedule (UDDS) i Highway Fuel Economy Driving Schedule (HWFET), czyli w skrócie jazda miejska i na autostradzie. Ta pierwsza charakteryzuje się wzmożonymi symulacjami zatrzymywania się i ruszania, a druga symuluje symuluje ciągłą jazdę razem z wahaniami pomiędzy różnymi prędkościami.
Sami jednak wiecie, że nawet największy mieszczuch kiedyś na autostradę ruszy i dlatego najbardziej ceni się cykl testowy City/Highway w wykonaniu EPA. W ramach tego sprawdzianu agencja ładuje pojazd do pełna, pozostawia go na noc i wrzuca na hamownie następnego dnia. Wtedy rozpoczyna się zabawa na zmianę z cyklem HWFET i UDDS aż do całkowitego rozładowania akumulatora i uniemożliwienia dalszej jazdy. Hamownia mierzy, ile mil (co potem prosto przerzucamy na kilometry) „pokonuje” pojazd elektryczny podczas testów, aby uzyskać wstępny wynik zasięgu. To jednak nie koniec.
Następnie testowany, wyładowany już doszczętnie elektryczny samochód jest podłączany do ładowarki dostarczonej przez producenta i ponownie ładowany do pełna. Wtedy EPA uzyskuje to, jaką ilość energii elektrycznej pobiera proces ładowania, dzięki czemu może określić sprawność modelu jednostkami MPGe, czyli liczbie mil przejechanych na jednym galonie paliwa. To rzecz jasna odpowiednik spalania litrów na 100 kilometrów.
Problem z testami, to sama procedura
Tak jak sama teoria nie uczyni z najlepszego ucznia chirurgia pierwszej klasy, tak i w przypadku samochodów elektrycznych nie ma co wierzyć w to, co podaje nam agencja EPA, czy WLTP. Dlatego praktyka, czyli jazda po faktycznym mieście w “prawdziwych” warunkach zawsze będzie bardziej wymagająca dla samochodu, niż w środowisku zamkniętym, co w negatywny sposób przekłada się na zasięg. Dlatego na sam koniec EPA mnoży wstępne wartości zasięgu i wydajności z testów przez 0,7, aby zapewnić możliwie najlepszą ocenę zasięgu, który mogą oczekiwać kierowcy, ale i tak to zwykle nie wystarcza.
Dla przykładu Model Y Tesli przed pomnożeniem mógłby chwalić się zasięgiem 451 mil, ale pomnożenie tego wyniku przed 0,7 daje znacznie bardziej realne 316 mil zasięgu, czyli 508 km. To dalej nie oznacza, że niektórzy na jednym ładowaniu w tym Modelu przejadą nawet 300 kilometrów, bo w przypadku elektrycznych samochodów styl jazdy, wykorzystywanie funkcji kabiny, czy warunki pogodowe, wpływają na zasięg w jeszcze bardziej zauważalnym stopniu.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News