Ilość światła słonecznego, które dociera do powierzchni naszej planety jest zmienna, a z nowych badań wynika, że winowajcami jesteśmy my sami.
Pod koniec lat 80. naukowcy po raz pierwszy zauważyli stały spadek jasności Ziemi w różnych częściach świata. Szczególną uwagę zwracało 30-procentowe obniżenie dostępu do światła słonecznego od lat 50., do którego doszło nad pewnych obszarem Związku Radzieckiego. Kiedy jednak wprowadzono ograniczenia dotyczące stosowania aerozoli, trend się odwrócił, a jasność znacząco wzrosła.
Czytaj też: Ten satelita szpiegowski może „widzieć” nawet przez chmury i ściany budynków
Czytaj też: Ta roślina pochłania zanieczyszczenia tak skutecznie, że może spowolnić zmiany klimatu
Czytaj też: Dlaczego chmury mogą okazać się kluczowe w zmianach klimatu?
Wyniki badań opisanych w Geophysical Research Letters sugerują, że za zmiany ilości światła słonecznego docierającego do powierzchni Ziemi są związane głównie z emisjami produkowanymi przez ludzi. Autorzy badania wykorzystali dane zebrane w latach 1947-2017.
Okazało się m.in. że nawet przy bezchmurnym niebie mogły występować wzrosty bądź spadki jasności. Szczególnie niepokojący wydaje się wzrostowy trend w zakresie stężenia zakazanych aerozoli. Naukowcy ostrzegają też przed nadmiernym wzrostem ilości światła docierającego do powierzchni, ponieważ mogłoby to potęgować efekty globalnego ocieplenia.
Czytaj też: Chiny walczą z zanieczyszczaniem. Każdy będzie mógł wskazać trucicieli
Czytaj też: Dlaczego nad Europą w 2017 roku pojawiła się radioaktywna chmura?
Czytaj też: Samoloty mogą emitować mniej zanieczyszczeń. Sposób jest zaskakujący
Właśnie dlatego niektórzy eksperci rozważają wykorzystanie celowego zaciemniania nieba do obniżenia temperatur panujących na Ziemi. Oczywiście tego typu działania mogłyby mieć nieprzewidziane konsekwencje. Mówi się chociażby o spowolnieniu wzrostu drzew przy obniżonej jasności. Te, jak wiemy, pochłaniają ogromne ilości dwutlenku węgla.