W ostatnich latach mamy do czynienia z renesansem filmów muzycznych. Świadczy o tym najlepiej wielki sukces Bohemian Rhapsody czy Narodzin gwiazdy. Produkcje te ściągnęły do kin tłumy i zgarnęły mnóstwo nagród, w tym będące ukoronowaniem pracy filmowców – Oskary. Wytwórnie filmowe doskonale wyczuwają obecne trendy, dlatego produkcji z muzyką w roli głównej czeka nas jeszcze wiele. Jedną z nich jest Rocketman, opowiadający o losach Eltona Johna.
Cekiny, brokat i pióra
Akcja filmu rozpoczyna się w momencie, gdy Elton John jest już gwiazdą światowego formatu. Niczym kolorowy ptak, w pełnym cekinów kostiumie scenicznym wpada na spotkanie klubu AA, gdzie ze śmiechem i nonszalancją opowiada o tym, na jakie schorzenia cierpi – od alkoholizmu, przez uzależnienie od narkotyków, po zakupoholizm czy seksoholizm. Wspomina o swoim dzieciństwie i tam też wędruje akcja. Rocketman nie trzyma się sztywno ram czasowych, zresztą daty nie są w tej historii najważniejsze. Opowieść o losach Reggiego Dwighta, bo tak nazywał się gwiazdor zanim przybrał imię Elton John, przecinana jest powrotami na meeting. Po nich następują retrospekcje odsyłające nas do kolejnych okresów kluczowych dla muzyka. Film nie został nakręcony z kronikarską dokładnością. Ukazuje najważniejsze momenty z życia Eltona, nie pomijając wstydliwych części jego historii. Jest to więc opowieść, która nie jest przypudrowana i wygładzona. Spod tony brokatu, cekinów i piór wyłaniają się pęknięcia i rysy. I choć film sugeruje, że winę za sporą część z nich ponosi rodzina Eltona, to ostatecznie nie wybiela gwiazdora.
„I want love”
Sława to coś, do czego Elton dążył, ale zwłaszcza na początku widzimy, że nie robił tego za wszelką cenę. Nie był zadufanym w sobie artystą – obawiał się dać koncert przed osobami, które podziwiał. To czego naprawdę pragnął, to miłość. Zamiast niej znalazł samotność, którą próbował zagłuszyć na wszelkie możliwe sposoby. Efekt był łatwy do przewidzenia – gwiazdor zupełnie zatracił się w alkoholu, narkotykach, przypadkowym seksie z nowo poznanymi mężczyznami. W filmie pojawia się mnóstwo scen, które w sposób dosadny pokazują szalone życie gwiazdora. W czasie koncertu ledwo trzymając się na nogach, nie wie z resztą nawet, w jakim jest mieście. Zatraca poczucie rzeczywistości, czas przestaje mieć znaczenie. Jedyne co czuje, to samotność, pustkę, ale i konieczność utrzymania uśmiechu na twarzy. Imprezy dają mu chwilowe wytchnienie, ale znajomi w końcu idą do domu. A wtedy Elton zostaje sam, w wielkim domu z mnóstwem dzieł sztuki, pięknych mebli, służby. Bez jednej osoby, która mogłaby dać mu to, o czym śpiewał już jako dziecko.
Czytaj też: Recenzja filmu X-Men: Dark Phoenix
Baśniowy świat Eltona
Reżyser, Dexter Fletcher zabiera widzów w niezwykłą podróż, w czasie której przyjdzie nam przeżyć wiele magicznych chwil. Rocketman to musical z elementami fantasy, który przez większość czasu jest szalenie kolorowy, pełen akcji. Momentami widz czuje się jakby uczestniczył w niekończącej się imprezie. Groteska przeplata się z baśniowymi sekwencjami. W czasie jednego z koncertów muzyka dosłownie uskrzydla wokalistę, innym razem piosenkarz spotyka na dnie basenu samego siebie z przeszłości, a kiedy wydaje się nam, że widzieliśmy już wszystko, Elton odpala swoje rakietowe buty sięgając gwiazd. Brzmi przesadnie? Czyli dokładnie tak, jak miało być. Życie legendarnego muzyka w dużej mierze takie właśnie było – kiczowate i ponad miarę.
Koncertowa obsada
W Eltona Johna wcielił się rewelacyjny Taron Egerton. W brawurowy sposób oddał on rozchwianie piosenkarza zarówno wtedy, gdy zmagał się z rozterkami odnośnie swojej seksualności, kariery, rodziny, jak i jego wybuchowość podczas maratonów używek. Egerton spisuje się także bardzo dobrze pod względem muzycznym. Świetnie naśladuje manierę gwiazdora w czasie śpiewania i jego sceniczne ruchy. Wiarygodną kreację stworzyli też grający w filmie managera i kochanka Eltona, Richard Madden oraz Jamie Bell, wcielający się w Berniego Taupina – tekściarza i wiernego przyjaciela piosenkarza.
Czytaj też: Recenzja filmu Men In Black: International
„I’m still standing”
Rocketman to film skrojony na miarę zarówno dla fanów kina jak i muzyki. Obfituje w ciekawe aranżacje największych hitów Eltona Johna, uzupełnionych jego świetnymi, bardzo dokładnie oddanymi kostiumami scenicznymi. Znajdziemy tu też ładne sceny takie jak przemarsz piosenkarza w łunie światła w imponującym krwistoczerwonym stroju z rogami i skrzydłami czy wspomniane już momenty łączące rzeczywistość z fikcją. Dodatkowo, uważny widz może wyłapać subtelne zabiegi filmowców nadające głębi historii. Moim ulubionym jest pozbywanie się przez Eltona estradowego kostiumu w trakcie kolejnych powrotów na spotkanie AA. Ubrany w kompletny strój sceniczny piosenkarz rozpoczyna opowieść od kłamstw dotyczących tego jak szczęśliwe było jego dzieciństwo. W każdej następnej scenie meetingu muzyk pozbywa się kolejnych części garderoby, odsłaniając nie tylko zwykłego człowieka, ale też dalsze dramaty swojego życia. Pod koniec Elton opowiada swoją historię w zwykłym dresie, symbolicznie rozliczając się z osobami, które wywarły największy wpływ na jego życie.
Podsumowując, Rocketman jest filmem, który mogę polecić z czystym sumieniem zarówno fanom Eltona, jak i tym, którzy chcieliby miło spędzić czas w kinie. Dwugodzinny seans upływa szybko i przyjemnie. I choć jest to raczej film na jeden raz, zdecydowanie warto go zobaczyć.
Czytaj też: Recenzja filmu Godzilla II: Król Potworów