Rok po zniknięciu argentyńskiego okrętu podwodnego ARA San Juan, poszukiwania nadal trwają, choć śledczy już dawno stracili nadzieję na odzyskanie ocalałych. Teraz poszukiwania skupiły się na lokalizacji kadłuba i szczątków uwięzionych nieszczęśników.
Wczesnym rankiem 15 listopada 2017 r. ARA San Juan, jeden z trzech okrętów podwodnych z napędem elektrycznym Argentyny ot tak zniknął. Według oficjalnych informacji tamtejszy kapitan wysłał wcześniej wiadomość do siedziby, w której stwierdził, że woda przedostała się na statek, wywołując pożar obecnych tam ogniw galwanicznych. Identyczna wiadomość pojawiła się przed 7:30, ale zaraz później dotarły do stacji doniesienia, że statek utrzymuje kurs. Ten trwał zapewne do 10:31, ponieważ to wtedy stacja USA nasłuchująca wybuchów jądrowych zarejestrowała podwodne „zdarzenie impulsywne” w pobliżu ostatniej znanej lokalizacji San Juan. Pomimo wielonarodowego wysiłku w odnalezienie łodzi podwodnej i ocalałych sprawa nie rozwiązała się przez ponad rok.
Jednak zaledwie kilkanaście godzin dzięki amerykańskiej firmie Ocean Infinity udało się odnaleźć zgubę. Pięć autonomicznych dronów z Seabed Constructor przeszukiwało dno morskie, jakie wczesne raporty uznały za prawdopodobne miejsce katastrofy. Nikt z załogi niestety nie przeżył, a wrak odzyskano w całości. Śledztwo (które już trwa) wykaże wkrótce prawdziwy powód nieszczęścia.
Czytaj też: Grecki statek jest najstarszym dobrze zachowanym wrakiem na świecie
Źródło: Popularmechanics