W ubiegłym tygodniu na terenie libańskiego Bejrutu doszło do niebywałej tragedii. Wyjaśnienie jej przyczyn zapewne potrwa jeszcze wiele miesięcy, choć obecnie najbardziej prawdopodobna teoria sugeruje, że winą można obarczyć osoby odpowiedzialne za składowanie saletry amonowej w lokalnym porcie.
Szacuje się, że eksplozja pochłonęła ok. 2750 ton tego bardzo niestabilnego materiału, co z kolei przełożyło się na śmierci ponad 150 osób, obrażenia u tysięcy i wielomilionowe straty w miejscowej infrastrukturze. Profesor Andy Tyas, ekspert w tej dziedzinie, stwierdził, że wybuch był zaledwie 10-krotnie słabszy od tego, który nastąpił po zrzuceniu bomby atomowej nad Hiroszimą. Zdaniem naukowców, eksplozja miała siłę od 1000 do 1500 ton TNT i można ją zakwalifikować do jednej z najsilniejszych (z wyłączeniem broni jądrowej). Przytoczone liczby robią wrażenie, ale należy podkreślić, że dramat, który rozegrał się w Libanie, wcale nie był największym związanym z tego typu zdarzeniami.
Wkrótce po zakończeniu pierwszej wojny światowej na terenie Niemiec doszło do katrastrofalnej w skutkach tragedii przemysłowej. Podobnie jak w Libanie, również w Oppau głównym winowajcą wybuchu był nawóz. Tam jednak nie chodziło o saletrę amonową, lecz mieszaninę siarczanu amonu i materiału na bazie azotanu amonu. Rozmiar strat w ludziach był naprawdę poważny, choć prawdopodobnie nie znaleziono wszystkich poległych. Liczbę zmarłych w wyniku eksplozji oszacowano na ok. 500-600. Ponad 2000 przebywających w pobliżu osób odniosło z kolei mniejsze lub większe obrażenia. O skali zniszczeń może świadczyć fakt, iż powstały na miejscu krater miał niemal 20 metrów głębokości, a jego pozostałe wymiary wyniosły 90 na 125 metrów. Co więcej, 80% budynków na terenie Oppau nie nadawało się do ponownego zamieszkania.
Z kolei na terenie Teksasu doszło do zdarzenia częściowo podobnego do tego z Libanu. Tam również w roli głównej wystąpiła saletra amonowa i to w ilości przekraczającej dwa tysiące ton. Dokładniej rzecz biorąc, eksplozja pochłonęła ok. 2300 ton azotanu amonu wymieszanego m.in. z gliną i parafiną. Wysoka temperatura spowodowała nadmierne nagrzewanie tej mieszanki. Proces był na tyle intensywny, że papierowe worki, w których przechowywano materiał, zaczęły się rozpadać. Nie ma pewności co do bezpośrednich przyczyn tragedii, ale wśród hipotez pojawił się: samoczynny zapłon, sabotaż, a nawet bezmyślnie rzucony niedopałek papierosa. Skutki pożaru były nieprawdopodobne. Ogień doprowadził bowiem do wybuchu, który w pierwszej kolejności niemal doszczętnie pochłonął statek, na pokładzie którego składowano saletrę. Fala uderzeniowa była na tyle silna, że uszkodziła skrzydła znajdujących się w powietrzu samolotów, a nawet wywołała tsunami. W jego następstwie pobliskie rafinerie ropy naftowej zapłonęły. Poza tym, w promieniu kilku kilometrów znalazły się odłamki. I choć oficjalnie udokumentowano 581 zgonów związanych z wybuchem, to w rzeczywistości ofiar było znacznie więcej. Co ciekawe, eksplozję odczuły nawet osoby znajdujące się 400 kilometrów dalej.
Również na terenie Teksasu, w New London, doszło do eksplozji gazu, która pochłonęła życia niemal 300 osób. Do tragedii doprowadził wyciek gazu, który można było wykryć już znacznie wcześniej. Od początku 1937 roku uczniowie skarżyli się bowiem na bóle głowy i złe sampooczucie. Feralnego dnia, 18 marca, w obrębie głównego budynku przebywało ok. 500 uczniów 40 nauczycieli (choć pojawiły się doniesienia, iż osób było więcej). Prawdopodobnie do zapłonu nagromadzonego gazu doprowadziło uruchomienie szlifierki przez jednego z pracowników. Mimo że fala uderzeniowa była potężna, to w następstwie wybuchu nie wystąpił pożar. Jedynie 130 osób uniknęło obrażeń, a większość ofiar śmiertelnych stanowili uczniowie klas od 5. do 11. Niestety nie da się dokładnie ocenić, ile osób zmarło – szacunkowe dane sugerują liczbę z przedziału 296-319, lecz pojawiły się przypuszczenia, iż nie znaleziono wszystkich ciał.
Tragiczne wydarzenia z hiszpańskiego Alcanar to dość znana historia. Być może wpływa na to stosunkowa bliskość geograficzna (wydarzenia miały miejsce na terenie Europy) jak i czasowa (doszło do nich pod koniec lat 70., a o sprawie głośno było w mediach). Feralnego dnia, 11 lipca 1978 roku, doszło do splotu nieszczęśliwych wypadków. Przeładowana ciężarówka wioząca cysternę z ciekłym propylenem wypadła z drogi, co wywołało rozszczelnienie zbiornika. Nagły wyciek poskutkował tzw. wybuchem rozszerzających się par wrzącej cieczy. Ognisty podmuch o temperaturze ok. 1000 stopni Celsjusza zrównał z ziemią teren okolicznego kempingu. Sytuację dodatkowo skomplikowały eksplozje rozgrzanych butli gazowych i samochodów. Łącznie na terenie ośrodka przebywało wtedy ok. 1000 osób, z czego aż 217 zapładziło za udział w tragicznych wydarzeniach najwyższą cenę. Kilkuset kolejnych urlopowiczów trafiło z kolei do szpitali. Dwie firmy, z którymi związany był wypadek, zapłaciły łącznie ponad 13 milionów euro na rzecz poszkodowanych.
Katastrofa górnicza w kopalni Courrières jest najbardziej dramatycznym w skutkach tego typu zdarzeniem, do którego doszło na terenie Europy. Najbardziej prawdopodoba hipoteza sugeruje, że bezpośrednią przyczyną eksplozji był zapłon pyłu węglowego zgromadzonego w szybach kopalnych. Ogień miały wywołać lampy naftowe służące do oświetlania kopalni. Pojawiły się też głosy o możliwym udziale metanu w całej tragedii (to właśnie ten gaz często odpowiada za wybuchy w kopalniach), ale ze względu na czas zdarzeń (1906 rok) brakuje dowodów na poparcie tej teorii. Śmierć górników była nie tylko efektem eksplozji, ale również następstwem zawalenia szybów i korytarzy. Francuskie slużby ratownicze niezbyt skutecznie radziły sobie z pomocą poszkodowanym, co dodatkowo utrudniało sytuację. Ostatni z uratowanych mężczyzn został wydobyty po niemal miesiącu od wybuchu, podczs gdy setki innych już wcześniej trafiły do szpitali. Łącznie w czasie wydarzeń w Courrières śmierć poniosło 1099 osób.
Zaledwie 8 lat po dramacie, jaki rozegrał się na terenie Francji, do bardzo podobnej tragedii doszło w Japonii. Na terenie znajdującej się w Kyushu kopalni nastąpiła eksplozja wymieszanego pyłu węglowego z metanem. Być może scenariusz wydarzeń był więc niemal identyczny jak w Courrières, choć struktura płciowa ofiar znacząco się różniła. W japońskich kopalniach często pracowały bowiem kobiety, które w tym przypadku stanowiły ok. 1/5 zmarłych. Dodatkowej dramaturii nadaje fakt, iż szyby, stanowiące potencjalną drogę do tych, którzy mogli przetrwać wybuch, zostały zasypane przez osoby przebywające na powierzchni. Miało to zapobiec rozprzestrzenianiu ognia, choć jednocześnie odebrało jakiekolwiek szanse na przeżycie tym, którzy wciąż czekali na pomoc. M.in. z tego powodu nie da się ocenić pełnej skali tragedii. Wydobyto 687 ciał, lecz poległych z pewnością było więcej. Być może ich liczba przekroczyła 1000.
Najbardziej współczesna z opisywanych historii zdarzyła się w czerwcu 1989 roku. Na terenie ówczesnego ZSRR (i dzisiejszej Rosji), na trasie pomiędzy miastami Asza oraz Ufa, doszło do zapłonu gazu ziemnego. Wyciekał on z uszkodzonego gazociągu, do awarii którego doszło cztery lata wcześniej podczas prac budowlanych. Kiedy dwa pociągi pasażerskie, przewożące łącznie ok. 1300 osób mijały się, iskry powstałe na skutek użycia hamulców wywołały zapłon. Chmura gazu eksplodowała, co doprowadziło do śmierci minimum 575 osób. Jednocześnie pojawiły się głosy, że ofiar było zdecydowanie więcej, bo ok. 780. Siła wybuchu była naprawdę ogromna – oszacowano ją w zakresie od 250 ton TNT to nawet 10 000 ton TNT. 9 osób związanych z firmą odpowiedzialną za wadliwą konstrukcję gazociągu trafiło do więzień – każda z nich otrzymała maksymalny, 5-letni wyrok.
Jeśli zaś chodzi o najbardzij brzemienną w skutkach z opisanych eksplozji, to – niestety – tytuł ten należy do zdarzeń z Halifax. Rozegrały się one w grudniu 1917 roku u wybrzeży Kanady. Na terenie zatoki Bedford Basin znajdował się francuski statek Mont Blanc. Ponad 2600 ton niezbyt stabilnych materiałów, takich jak nitroceluloza, benzol, trotyl oraz kwas pikrynowy, eksplodowało na skutek zderzenia frachtowca z belgijskim statkiem Imo. Kolizja była efektem poluzowania przepisów związanego z ówcześnie trwającą wojną oraz zbyt późnego rozładunku Imo, co przelożyło się na obecność tej jednostki w zatoce. Skutki wybuchu były wręcz opłakane. Eksplozja, która wyzwoliła energię porównywalną z wysadzeniem ok. 2900 tont TNT doprowadziła do śmierci ponad dwóch tysięcy ludzi. Niemal 10 tysięcy osób zostało rannych. Aby ukazać rozmiar zniszczeń, wystarczy wyobrazić sobie, że temperatura w pobliżu źródła eksplozji osiągała nawet 5000 stopni Celsjusza, a jeden z elementów statku – wążący ok. pół tony – wylądował ponad 3 kilometry dalej. Fala uderzeniowa i ogień doprowadziły do zniszczenia obszaru o powierzchni wynoszącej 160 hektarów. Wielu obserwatorów straciło wzrok, m.in. na skutek odłamków, które dostały się do ich oczu.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News