Wczoraj Netflix ujawnił, że aktorka Jodie Turner-Smith wcieli się w postać Éile, głównej bohaterki serialowego prequelu Wiedźmina – The Witcher: Blood Origin. I… w sieci zawrzało! Jeśli nie wiecie dlaczego, to już wyjaśniam. Wszystko dlatego, że aktorka jest ciemnoskóra.
Na początek garść informacji
Według informacji akcja ma być osadzona 1200 lat przed wydarzeniami z sagi i, analogicznie, serialu. Historia rozgrywać się będzie w elfim świecie i przybliży nam pochodzenie i losy pierwszego wiedźmina. W serialu zobaczymy również wydarzenia, które doprowadziły do Koniunkcji Sfer i skutki, jakie wywarła ona na cały znany nam wiedźmiński świat. Więcej o Koniunkcji Sfer przeczytacie tutaj. Sam serial ma liczyć w pierwszym sezonie 6 odcinków, a prace nad nim prawdopodobnie wystartują jeszcze w maju tego roku.
Netflix ujawnił, że główną bohaterką będzie Éile, dzielna elfia wojowniczka obdarzona głosem bogini. Pewnego dnia opuszcza swoje plemię rezygnując z funkcji strażniczki królowej i wyrusza w podróż, by wieść życie wędrownej śpiewaczki. Plany krzyżują jej niespodziewane wydarzenia na kontynencie, które zmuszają ją do powrotu na drogę miecza i poszukiwania zemsty, która przyniesie odkupienie.
Osobiście jestem podekscytowana wizją przeniesienia na ekran wydarzeń, które w sadze zostały jedynie wspomniane. Andrzej Sapkowski Koniunkcji Sfer poświęcił niewiele czasu. Wiele więc na ten temat nie wiemy, a przecież wydarzenie te miało kolosalny wpływ na uniwersum, doprowadziło do pojawienia się potworów w tym świecie, konsekwencją czego było powstanie cechu Wiedźminów. Tymczasem internauci (zwłaszcza Polscy) zamiast rozprawiać nad kwestiami fabularnymi, zajęli się czymś zupełnie innym. „Jodie Turner-Smith jako elfka? To się nie mieści w głowie!”
Czytaj też: HBO Max pracuje nad serialem w uniwersum Harry’ego Pottera?
Czytaj też: „Studyjna jakość” dźwięku w aplikacji Netflix na Androidzie
Czytaj też: W końcu jest! Zwiastun filmu Godzilla vs. Kong
„Elf nie może być czarny”
Elfy trafiły do popkultury dzięki Tolkienowi. Nadał on im pewien wygląd i cechy, które przez kolejne dekady były uznawane za kanoniczne. Wysokie, majestatyczne osoby obu płci, o długich blond (najczęściej) włosach, spiczastych uszach i pięknych rysach twarzy. Stereotypowy Legolas przewijał się potem w popkulturze w nieco zmodyfikowanych wydaniach, jednak pewien schemat utarł się na tyle, że to istoty jego pokroju mamy przed oczami myśląc o elfach. A przecież w folklorze różnych krajów i regionów przedstawiane były także na inne sposoby. Często elfami nazywano niewielkie istoty przypominające chochliki, czasem równorzędne były z driadami czy nimfami. Opisów tyle, ile mitów i legend. Podobnie jak w literaturze czy grach. Mroczne Elfy, Nocne Elfy, Elfy Leśne i wiele, wiele innych. A wszystko to sprowadza się do jednego, zasadniczego założenia – są to istoty fikcyjne i z racji tego ich wygląd jest zależny od „widzimisię” twórców.
Popkultura, z samego założenia powinna być masowa i dla wszystkich, a co za tym idzie, ma być na tyle różnorodna, by każdy znalazł w niej coś, co będzie mu odpowiadało. Schematy przestają wystarczać, kanony się dezaktualizują i dzięki czemu stale dostajemy coś nowego. W kontekście tworów z gatunku fantasy jest to coś bardzo pożądanego, bo w innym wypadku wszystko co czytamy, oglądamy lub w co gramy byłoby silnie wzorowane na tolkienowskiej czarno-białej walce dobra ze złem. Choć uwielbiam Władcę Pierścieni, to używane tam schematy wciąż powielane, bardzo szybko mogą się znudzić. Pamiętacie jeszcze jak złoczyńcy byli źli z zasady i mieli bezsensowne motywacje, a nikomu to nie przeszkadzało? Teraz to nie przechodzi. Potrzebujemy coraz bardziej złożonych, wielowymiarowych bohaterów żyjących w wielowymiarowych światach. Tylko dobrzy i tylko źli już nas nie satysfakcjonują.
Skoro więc taka różnorodność jest dobra i pożądana, to dlaczego kolor skóry wychodzący poza utarte schematy tak bardzo nas bulwersuje? A raczej, dlaczego tak bardzo bulwersuje Polaków, bo to głównie my wciąż narzekamy na to, że w produkcjach Netfliksa ktoś ma inny kolor skóry niż biały. Wciąż i wciąż ubolewamy nad tym, że dana FIKCYJNA postać może nie sprostać naszym, dość konserwatywnym, wyobrażeniom. Bo skoro Tolkien napisał, że elfy są białe, to do końca świata będą białe, no chyba, że Mroczne Elfy – im wolno mieć ciemny kolor skóry. Ale u Sapkowskiego Mrocznych Elfów nie było, więc ciemnoskóra aktorka wcielająca się w elfa w spin-offie Wiedźmina jest czymś nie do pomyślenia.
Słyszysz ten krzyk? To Polski fandom Wiedźmina, który zapomniał o czym są te książki
O rasizmie w Wiedźminie można napisać bardzo wiele. Cała saga o tym traktuje, choć w kontekście szerszym niż kolor skóry, bo tam faktycznie odnosi się do zupełnie innych ras – elfy, krasnoludy, niziołki. Społeczeństwo, w którym inność jest piętnowana, marginalizowana, spychana do gett, zabijana. Każdy inteligentny czytelnik wyciągnie z tego wniosek, jak bardzo rasizm jest zły i niszczący. Tymczasem ci sami czytelnicy, którzy najczęściej wyciągnęli właśnie takie wnioski, teraz oburzają się na Netfliksa, który obsadza ciemnoskóre aktorki i aktorów w rolach driad czy elfów. Postaci fikcyjnych, których kolor skóry nie powinien mieć dla nikogo większego znaczenia. A jednak ma. Dlaczego? Szczerze mówiąc, nie wiem.
Jeśli uważnie przeczytamy książki, to dowiemy się, że bardzo rzadko Sapkowski skupiał się na opisywaniu koloru skóry. W Polakach utarło się przeświadczenie, że Wiedźmin jest słowiański, a jako taki wręcz nie może mieć bohaterów o innym odcieniu skóry niż biały. Tymczasem słowiańskości w sadze jest naprawdę niewiele. Autor bawi się różnymi motywami, zmienia je, ubarwia. W książkach znajdziemy wzmiankę o Czarnych Seidhe, pojawia się „czarniawy półelf Civril” i zapewne jeszcze inne, jeśli przyjrzymy się bliżej. Ale po co przyglądać się bliżej, skoro to nadal są fikcyjne rasy, fikcyjni bohaterowie, którzy mogą funkcjonować w popkulturze po różnymi postaciami? Sapkowski nie opisywał dokładnego wyglądu każdej rasy dając czytelnikom dowolność w kwestii ich wyobrażenia. Powinno nam bardziej zależeć na tym, by dana postać była dobrze zagrana, odpowiednio charyzmatyczna i wiarygodna. A do tego potrzebny jest po prostu dobra obsada, która ma mieć świetne umiejętności, a której kolor skóry nie powinien mieć żadnego znaczenia.
Może zaczniemy patrzeć na umiejętności aktorskie Jodie Turner-Smith, a nie na kolor skóry?
Liczę, że dojdziemy kiedyś do momentu, w którym taka różnorodność będzie najzwyczajniej w świecie normalna, a nie określana jako nachalna „poprawność polityczna”. Smutne jest, że większości dorośli ludzie nie są w stanie wyjść poza utarte w ich wyobrażeniach schematy i zrozumieć, że jeśli oni mają w głowie jakiś obraz danego bohatera, bohaterki lub danej rasy, to druga osoba niekoniecznie musi widzieć ich w dokładnie taki sam sposób. Od Jodie Turner-Smith, o której kolor skóry została wywołana burza, powinniśmy tylko wymagać dobrego wcielenia się w rolę, stworzenia świetnej postaci, która wzbudzi w nas emocje i tyle. Może jeszcze zrozumiałabym, gdyby ta elfka była w książce opisana, a Netflix zmienił jej kolor skóry. Okej, to w jakimś stopniu może byłoby zrozumiałe. Jednak takiej postaci w książkowym Wiedźminie nie ma. Jest ona wytworem wyobraźni scenarzystów i twórców serialu, więc dlaczego nie umiemy pojąć, że może być taka, jak im się to tylko zamarzy?
Na popkulturę powinniśmy patrzeć szerzej, a nie tylko przez pryzmat jednego uniwersum, bo „w LOTR nie było czarnych elfów” to już nigdzie indziej takie być nie mogą. Mogą i niech będą, skoro taka jest czyjaś artystyczna wizja. Jeśli komuś to nie pasuje, no trudno, niech nie czyta lub jak w tym przypadku – niech nie ogląda. Osobiście liczę na to, że Jodie Turner-Smith dobrze zagra i będzie ładnie śpiewać, skoro opisywana jest jako elfka z głosem bogini. To utalentowana aktorka i to się dla mnie liczy przede wszystkim, jej umiejętności, a nie kolor skóry. I cieszę się, że Netflix w taki sposób przełamuje utarte schematy, bo fantastyka potrzebuje świeżości, inaczej przez swoją wtórność stanie się najzwyczajniej w świecie nudna i nieatrakcyjna.