Reklama
aplikuj.pl

Konsola z napędem czy bez – pieniądze mnie przekonują

nextgeny, ceny konsol, ps5 digital edition, xsx digital edition

Zmieniłem zdanie co do tego jaką konsolę wybiorę. Wystarczyło przypomnieć sobie jedną rzecz.

Od jakiegoś czasu byłem przekonany, że kupię nową konsolę w wersji bez napędu. Wstawanie po płyty mnie irytuje, a doświadczenia z napędem PS4, który tez jest zdecydowanie-zbyt-głośny przekonywały mnie, że nie warto bawić się w tego typu zabawę, tylko trzeba już pójść w stronę grania w stylu PC. Ale sytuacja się zmieniła. Wystarczyło, że przypomniałem sobie początki tej generacji, a do tego sprawdziłem niedawno kilka aktualnych cen.

To, że kiedyś płytowa dystrybucja gier zniknie z rynku konsol to akurat jestem przekonany. Nie zdziwię się jak generacja po PS5 i Xbox Series X będzie oferowała w końcu łatwo dostępne wersję cyfrowe oraz w małej ilości sztuk edycje konsol odpalające płyty. Teraz jednak jeszcze mamy do takiej sytuacji przynajmniej z siedem lat i nadchodzi PlayStation 5 i Xbox Series X.

Co mnie konkretnie przekonało do pozostania przy płytowej wersji konsoli? Ceny gier. Moja miłość do cyfrowych gier (i zanim zjawią się osoby, które zaczną mówić, że stracę kiedyś do nich dostęp – mam to gdzieś. I tak rzadko do nich wracam po ukończeniu) zaczęła się w połowie aktualnej generacji. Lista tytułów do ukończenia wzrosła do ponad setki, co sprawiło, że mogłem przez kilka lat bez problemów kupować sobie gry w regularnych cyfrowych promocjach, a gdy je kończyłem to zaczynały się już kolejne. Płyty stały się zbędne.

Czytaj też: Powoli czekam z grami na nextgena

Teraz jednak, gdy w końcu zbliżam się do 50 gier do ukończenia, coraz rzadziej trafiam na przeceny interesujących mnie produkcji. A jak widzę, że interesujące mnie Death Stranding bez promocji to wydatek 289 złotych a A Plague Tale to 209 złotych to aż mnie trzęsie. Tymczasem ceny wydań pudełkowych są już stałe i niskie od dłuższego czasu. A jak dodamy do tego to, że gry mogę sprzedać po ukończeniu to wychodzą ceny… śmiesznie niskie. Wybrałem zatem z mojej wishlisty osiem gier, które mogę kupić w cyfrowej wersji. Co się okazało? Zamiast płacić ponad osiemset złotych, sprzedając potem wszystko po cenach niższych niż aktualnie najniższa na Allegro – wydam ostatecznie 184 zł. OK, to przekonuje do napędu.

Ale to nie wszystko. Przypomniałem sobie jeszcze jak wyglądały początki aktualnej generacji konsol. Tytuły na nowe konsole nie wychodziły aż tak często, a gry ze względu na „podatek od nowego sprzętu” trzymały cenę. No i pewnie teraz będzie znowu to samo. Wszystko będzie powyżej dwustu (trzystu?) złotych i jeśli komuś zależy na tanim graniu to nigdy nie będzie mu się opłacało kupować wersji cyfrowych na premierę, bo nie przejdzie tych nowości za 40-50 złotych (jeśli sprzeda grę).

Czytaj też: Microsoft nauczył się robić fajny sprzęt. Xbox Series X nie jest Xbox One

Od razu przypomniało mi się też, że na poczatku generacji byłem w stanie tak wykorzystywać promocje, aby czasem wychodzić z budżetem na gry na… plus. Do dziś się dziwię jak udało mi się trafić z bodajże nową odsłoną pewnego dużego sklepu internetowego i w ramach ich „przemiany” Śródziemie: Cień Mordoru kosztowało coś około 50 złotych, podczas gdy normalna cena to wciąż było około 200 złotych. Niestety, Cień Mordoru jak i późniejszy Cień Wojny zupełnie mi nie podeszły. Ale Cień Mordoru udało się sprzedać za 150 złotych. Wyszedłem na plus.

No, ale byłem głupi, że chciałem wersję konsoli bez napędu! Tylko co to za zapach cebuli?

Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News