Wpis poświęcony odporności stadnej, która może okazać się jedną z metod walki z SARS-CoV-2. Jakie warunki są konieczne, aby zapewnić społeczeństwu odporność na nowego koronawirusa?
Pandemia koronawirusa to obecnie zdecydowanie najważniejszy temat w mediach całego świata. Poza paraliżem służby zdrowia mówi się również o dalszych konsekwencjach – w tym oczywiście gospodarczych. Nic więc dziwnego, że rządy poszczególnych krajów niekoniecznie chcą zgodzić się na znaczący przestój w sektorze przemysłowym i usługowym. Pod tym względem wiele kontrowersji wywołały działania rządu Wielkiej Brytanii z Borisem Johnsonem na czele. To właśnie on w ostatnich dniach głośno mówił o konieczności wykształcenia tzw. odporności stadnej na koronawirusa. Jego słowa wywołały burzę wśród zwykłych obywateli, ale również i specjalistów od epidemiologii. Johnson mówił bowiem o konieczności przygotowania się na śmierć bliskich osób, będącej konsekwencją „przechorowania” COVID-19. Zdaniem premiera UK, jeśli co najmniej 60% społeczeństwa zostanie zakażone, to pozostała jego część będzie bezpieczna.
Większość ekspertów jest zgodnych: wykształcenie odporności stadnej faktycznie działa, ale jednoczesne zakażenie ogromnej liczby ludzi może okazać się katastrofalne w skutkach. Nie ma na świecie kraju, który mógłby prowadzić leczenie wszystkich swoich obywateli jednocześnie. Szczególnie, jeśli mówimy o państwach, których mieszkańcy są liczeni w milionach, nie tysiącach. A do takowych zalicza się m.in. Wielka Brytania, zamieszkiwana przez ponad 66 milionów ludzi. Nie wyprzedzajmy jednak faktów i zacznijmy od wyjaśnienia pojęcia odporności stadnej.
Wbrew pozorom termin ten nie odnosi się do szarlatańskich praktyk rodem z książek pewnych domorosłych lekarzy. Odporność stadna występuje bowiem, gdy wystarczająco duża część danej społeczności zostanie zakażona danym wirusem (a tym samym, przynajmniej w teorii, wykształci się u nich odporność). W przypadku SARS-CoV-2 pojawiły się przypadki ponownego zakażenia, jednak ze statystyk wynika, iż stanowiły one promil wśród wszystkich wyleczonych. Jak do tej pory naukowcy ustalili, że u zakażonych średnio w przeciągu 7-9 dni zaczynają się wykształcać przeciwciała walczące z koronawirusem.
Zakładając pewien margines błędu, właśnie dlatego kwarantanna trwa 14 dni – po tym okresie organizm zakażonego powinien być wolny od SARS-CoV-2. Taka osoba, optymistycznie zakładając, nie powinna również ponownie stać się nosicielem. Dzięki temu znika u niej problem rozprzestrzeniania koronawirusa drogą kropelkową, stanowiącą największe zagrożenie. W efekcie spada tempo rozwoju pandemii, a osoby, u których nadal nie wykształciła się odporność (lub nigdy się takowa nie pojawi) mają znacznie mniejsze szanse na zostanie zakażonym.
Istnieje jednak pewne „ale”. Wirusy podlegają regularnym mutacjom i pod tym względem SARS-CoV-2 nie odbiega od pozostałych. Już teraz, po upływie zaledwie 4 miesięcy od wykrycia pierwszego chorego, istnieją co najmniej dwa szczepy koronawirusa. I choć mutacja kojarzy się negatywnie, to – paradoksalnie – może się okazać wybawieniem dla ludzkości. Wirusom nie zależy bowiem na zabijaniu nosicieli. Tym samym, przy odrobinie szczęścia, każdy kolejny szczep powinien wywoływać mniejszą ilość zgonów.
Z drugiej strony, rodzi to obawy w kontekście pojawienia się ewentualnej szczepionki. Istnieje niewielka szansa na to, że koronawirus – po serii mutacji – stanie się odporny na działanie tego hipotetycznego środka. Niestety, podobny problem może dotyczyć immunologii naszego organizmu. Nikt nie potrafi przewidzieć, czy koronawirus zostanie z nami „na zawsze” czy może będzie wracał w pewnych okresach. Specjaliści coraz śmielej mówią, że sytuacja z SARS-CoV-2 może być podobna jak z wirusem grypy. Istnieje wiele jego szczepów, dlatego grypa towarzyszy nam niemal zawsze.
Grypa jest bowiem delikatnie bagatelizowana, choć może to wynikać z faktu, że się po prostu do niej przyzwyczailiśmy. Z danych zebranych przez Światową Organizację Zdrowia wynika, że każdego roku w związku z powikłaniami wynikającymi z tej choroby umiera średnio od 290 000 do 650 000 osób. W 2019 roku na terenie naszego kraju odnotowano z tego powodu 146 zgonów. Oczywiście nie ma co spierać się z faktem, że wirus grypy charakteryzuje się znacznie niższą śmiertelnością aniżeli SARS-CoV-2. Na tę chwilę trudno wydać werdykt dotyczący tego drugiego, jednak śmiertelność grypy to ok. 0,05-0,1%.
Koronawirus przebija tę wartość kilkudziesięciokrotnie, choć wiele osób przechodzi COVID-19 na tyle łagodnie, że wystarczy im leczenie w domowych warunkach. Dyskusji nie powinna również podlegać informacja, że przy paraliżu służby zdrowia śmiertelność znacząco wzrośnie. Brak specjalistycznego sprzętu może doprowadzić do sytuacji, w której umrą nawet zakażeni wykazujący dobre rokowania – tacy, którzy przy wystarczającym zaangażowaniu lekarzy pokonaliby chorobę. Nie wspominając o innych pacjentach, bowiem koronawirus to nie jedyna przypadłość, z jaką zmagają się mieszkańcy naszej planety.
Właśnie dlatego tak ważne jest stopniowe leczenie chorych. Powinno ono umożliwić walkę z koronawirusem bez jednoczesnego paraliżu w działaniach służb medycznych. Do tego potrzebna jest jednak dyscyplina w społeczeństwie oraz wykształcenie pewnych nawyków higienicznych. Amerykańska agencja CDC przedstawiła wykres ukazujący dwie drogi rozprzestrzeniania koronawirusa w czasie. Na czerwono zaznaczono to zjawisko w przypadku, gdy nie zostaną podjęte odpowiednie środki (kwarantanna zakażonych, zakaz zgromadzeń publicznych, przestrzeganie zasad higieny).
Na niebiesko z kolei widzimy efekty wprowadzenia tych środków w życie. Przerywaną linią oznaczono możliwości systemu opieki zdrowotnej. Oczywiście można by dyskutować o różnicach dotyczących przygotowania na walkę z koronawirusem w różnych krajach… ale nie to jest tematem tego artykułu. Ogólny wniosek jest jasny: kluczowe w kontekście ograniczenia liczby zmarłych jest stopniowe i kontrolowane leczenie zainfekowanych. Wydłuży to czas walki z pandemią, ale jednocześnie pozwoli zminimalizować straty w ludziach.
Czytaj też: Czego uczy nas pandemia hiszpanki w kontekście pandemii koronawirusa?
Wracając do pojęcia odporności stadnej – władze UK, po naciskach ze strony specjalistów i społeczeństwa, zaczęły podejmować pewne środki w kontekście walki z koronawirusem. Rządzący namawiają do „przechorowania” COVID-19 w domach, wydano też nakazy zamknięcia szkół i uniwersytetów. Tą samą drogą już wcześniej poszła większość europejskich państw, z Polską na czele. Pojawiły się nawet głosy, jakoby działania Johnsona i jego świty były zaplanowane – początkowe rozprzestrzenienie koronawirusa, a następnie wprowadzenie szeregu ograniczeń powinno bowiem dać efekt w postaci przejścia pierwszej, częściowo kontrolowanej fali zachorowań.
To może być jednak zgubne, czego dowodem jest sytuacja we Włoszech – a w najbliższych dniach zapewne również w Hiszpanii czy Francji. Na Półwyspie Apenińskim, szczególnie w jego północnej części, doszło do wyraźnego paraliżu. WHO mówi o konieczności prowadzenia masowych testów (choć jeszcze całkiem niedawno negowała tego typu działania w Korei Południowej). Przedstawiciele Organizacji nawołują także do izolacji zakażonych.
Aby zobrazować założenia odporności stadnej, pozwolę sobie skorzystać z grafik przygotowanych przez serwis Technology Networks. Widać na nich, jaka jest różnica pomiędzy społeczeństwem, w którym nikt nie jest odporny (oczywiście poza nielicznymi osobami, u których występuje naturalna odporność) a takim, gdzie część przeszła już zakażenie. W pierwszym przypadku kontakty międzyludzkie powodują rozprzestrzenianie wirusa – w efekcie po pewnym czasie niemal wszyscy jednocześnie są nosicielami SARS-CoV-2. W drugim natomiast osoby, które przeszły chorobę, nie zarażają już pozostałych, natomiast rozprzestrzenianie odbywa się tylko wtedy, gdy dojdzie do kontaktu pomiędzy zakażonym, a nieodpornym. Wyłączając, rzecz jasna, inne metody transmisji, choć warto mieć na uwadze, że to właśnie droga kropelkowa stanowi największy problem.
Trzeba to stanowczo zakomunikować: koronawirusem, prędzej czy później, zarazi się większa część społeczeństwa. O ile nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, czyt. nie pojawi się skuteczna szczepionka (ta NAJWCZEŚNIEJ może być dostępna jesienią, choć to bardzo optymistyczny wariant). Już jakiś czas temu eksperci szacowali, że ok. 70% ziemskiej populacji ulegnie zakażeniu. Biorąc pod uwagę tempo transmisji SARS-CoV-2 taki wariant wydaje się obecnie bardzo realny. Ewentualnie, mając na uwadze pierwsze miesiące 2020 roku, być może w Ziemię uderzy śmiercionośna asteroida, która unicestwi koronawirusa. I cały nasz gatunek.
Warto zaznaczyć, że przejście choroby nie musi być jedynym sposobem na nabycie odporności. Bezpieczniejszą drogą jest oczywiście zaszczepienie się, ale to, jak napisałem powyżej, na obecną chwilę nie wchodzi w grę. Pozostaje liczyć na to, że stopniowe leczenie chorych da naukowcom czas na opracowanie jak najskuteczniejszych środków leczenia. Być może pomocne okażą się wysokie, letnie temperatury i promieniowanie UV – bo choć nie zakończą pandemii, to być może skrócą przeżywalność koronawirusa na otwartym powietrzu.
Trzeba również pamiętać o jeszcze innej kwestii – SARS-CoV-2 to nie tylko stosunkowo wysoka śmiertelność. To również długi łańcuch reakcji, widocznych w niemal każdej warstwie życia. Nie sposób wprowadzić 100-procentowej izolacji, bowiem to przełoży się na krach gospodarczy, a śmierć z głodu może okazać się bardziej prawdopodobna, niż na skutek zakażenia koronawirusem. Wykształcenie odporności stadnej wydaje się więc niepozbawionym sensu pomysłem. Musi być jednak wprowadzane stopniowo.
Jednocześnie pozostaje mieć nadzieję, że prognozowane przez Brytyjczyków 60% zakażeń wystarczy do wykształcenia odporności stadnej. Np. w przypadku odry wartość ta musi być znacznie wyższa i wynosi pomiędzy 93 a 95%. Poza tym ważne jest, aby nasze organizmy uodporniły się na koronawirusa permanentnie, co jest dość wątpliwe. Kolejne szczepy mogą bowiem poradzić sobie zarówno z ludzkim układem immunologicznym jak i ewentualnymi szczepionkami.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News